Droga od karła do geniusza jest długa i na pewno do łatwych nie mozna jej zaliczyć. Każdy sam dokonuje wyboru kim będzie, karłem czy geniuszem. Niby proste, rzeczywistość jednak pokazuje zupełnie, co innego.

Data dodania: 2012-03-17

Wyświetleń: 2424

Przedrukowań: 1

Głosy dodatnie: 4

Głosy ujemne: 0

WIEDZA

4 Ocena

Licencja: Creative Commons

Październik 2001

OD KARŁA DO GENIUSZA.

 Siedząc dzisiejszego ranka, jak zwykle przy kawie, nagle, bez jakiegokolwiek związku, pojawia się myśl; myśl nie jest moja. Na pewno nie powstała we mnie, gdyż nie o tym w tej chwili myślałem. A jednak się pojawiła, przyleciała jakby z innej planety, a ja jestem najwidoczniej tylko odbiornikiem, którego zadaniem jest jej przetworzenie, wykorzystanie, lub też odesłanie dalej, co najczęściej ma miejsce. Dotychczas byłem przekonany, że myśl jest tylko i wyłącznie moja, że powstała we mnie. To przywłaszczenie sobie czegoś, co nigdy moje nie było, czyni najwięcej spustoszeń, gdyż prowadzi to do zafałszowania prawdy.

Gdyby była moja, wiedziałbym, w jakich okolicznościach powstała, co z nią uczynić, jak ją wykorzystać z pożytkiem dla siebie. Wiedza o niej jest zerowa, co najwyżej wydaje mi się, że jestem jej stwórcą, wydaje mi się również, że wiem o niej dostatecznie dużo, co stwarza tylko pozory.

Życie w tych pozorach, a jest ich każdej chwili bardzo wiele, czyni mnie jedynie karłem, ignorantem a nawet głupcem. To z tego powodu spotyka mnie tak wiele niemożności, łącznie z tą, że chociaż jestem zdrów i pełnych sił, nie potrafię znaleźć dla siebie miejsca, nie wiem, co i jak czynić, by żyło mi się dobrze.

Wychowałem się w otoczeniu chrześcijaństwa, które od najmłodszych lat, miało na mnie kolosalny wpływ. To ono decydowało o moim światopoglądzie, o nabytej wiedzy, dosłownie o wszystkim, co o mnie stanowiło. Ponieważ od najmłodszych lat, skazany byłem na zależność od zupełnie mi obcych ludzi, ponieważ wychowywany byłem w przeróżnych państwowych instytucjach, moja wola została na pewno złamana, co uczyniło mnie takim a nie innym. Jedynym tego plusem było to, że bardzo często rodził się we mnie bunt, i to przeciwko wszystkiemu, co nie odpowiadało mojemu sposobowi myślenia.

Oczywiście, zrozumiałem to dopiero niedawno, gdzieś w okolicach moich 50-tych urodzin, choć i wcześniej to się pojawiało, tyle tylko, że nie wiedziałem, co z tym zrobić. Dzisiejszego poranka, 14 października 2001 roku, dotarło w końcu do mnie coś, co jeszcze w tej chwili, a upłynęło już kilka godzin, nie może mi się pomieścić w głowie.

Samo uświadomienie sobie, czegoś takiego, że myśl nie jest moja, że także pragnienie takim nie jest, przewraca całkowicie dotychczasowe wyobrażenia. Burzy ustalony dotąd porządek, który oparty został na ustalonych przez innych prawach, zasadach, normach, którym przecież przez całe życie dawałem wiarę.

Jakże inaczej brzmią w tej chwili słowa Jezusa; kto ma oczy niechaj patrzy, kto ma uszy niechaj słucha, w których to przekazuje on wiedzę pozbawioną wpływu jakiegokolwiek autorytetu.

Kto w tej chwili widział i słyszał tylko jego, był tylko karłem. Cechą karła jest nie umiejętność widzenia i słyszenia, a więc uleganie tylko temu, co odbierają zmysły, co uniemożliwia wpatrzenie się i w słuchanie w siebie.

Gdy Jezus mówił; ...każdy może czynić to samo, albo jeszcze więcej..., przekonywał wszystkich do wejrzenia w siebie, uwierzenia sobie, a nie tylko dawanie wiary autorytetom, do których i siebie zaliczał.

Twórcy kościoła chrześcijańskiego wiedzieli bardzo dobrze, czego nauczał, mieli dostęp do wielu przekazów, a nawet dokumentów z tamtych czasów, uznali to jednak za niebezpieczne, gdyż nauki te pozbawiały ich znaczenia, jakie sobie przypisali. To przyczyniło się do stworzenia karłów, których w obecnych czasach jest tak wielu. Wszyscy oni ograniczają się jedynie do słuchania innych, do wpatrywania w ich osiągnięcia, do naśladownictwa, co nigdy nie uruchomi ich geniuszu, w który są wyposażeni.

Ciało, a więc wszelka materia, to tylko jedna strona medalu, i to strona wcale nie najważniejsza, gdyż najważniejsze sprawy dzieją się po drugiej stronie, którą bezustannie ignorujemy, gdyż nie potrafimy jej dojrzeć, ani tym bardziej zrozumieć.

Geniusz nie zajmuje się tylko materią, choć na pewno jej nie lekceważy. Stara się przeniknąć to, co wydaje się nie do przeniknięcia, zrozumieć niezrozumiałe, ujrzeć niewidoczne. Wykorzystuje swoje myśli, jako bezustannie napływające z nieznanych stron, nie przywłaszczając ich sobie. Cały czas szanuje to, co jest wokół, zdając sobie cały czas sprawę z tego, że jest nieodłączną częścią całości, której nie wolno rozdzielać.

Sądząc, że myśli są moje, że powstały we mnie, nie dopuszczam do siebie innych możliwości, tkwiąc zarazem w fałszywym przekonaniu, co ma swoje skutki. Skutkami tymi są, niezrozumienie, bez którego nic nowego dokonać się nie może.

Wczoraj np. w telewizji podano takie zdanie; papieża nazywa się Janem Pawłem wielkim. Tak właśnie tworzy się autorytety jak i miliardy karłów, które nie potrafią zrozumieć, że nie było, nie ma i nigdy nie będzie wielkich, czy jakby ich tam jeszcze nie nazwać. Każdy, kto dopuszcza możliwość istnienia wielkiego, dopuszcza także możliwość istnienia karła, którym sam się staje. Sam już ten fakt, jest wystarczającym powodem, żeby zablokować w sobie możliwość widzenia siebie, jako geniusza, a tym samym zaistnienia, odpowiednich do tego warunków.

Cały czas jestem odbiornikiem, nastawionym na odbiór fal, płynących bezustannie z bliżej nieznanego miejsca. Poszukiwanie tego miejsca, jest niepotrzebną stratą czasu, jak i energii, którą powinienem wykorzystać w zupełnie innym celu. Celem tym jest dostrojenie całego swego organizmu, do odbierania i przetwarzania, do wykorzystywania tych informacji, dla swojego dobra.

Możliwe, że mówiąc często o ignorancji, o złudzeniach czy pozorach, mistrzowie dalekiego wschodu mieli na myśli właśnie to, że człowiek uważa się za najmądrzejszego, że nie jest w stanie dostrzec faktów, które cały czas mają miejsce. Ta ignorancja, to również fałszywe sądzenie, że moje myśli są moją własnością, co rodzi fałszywe przekonanie, że mogę wszystko, podczas gdy fakty ukazują z całą wyrazistością, niemoc, którą się charakteryzuję.

Im bardziej pragnąłem wygrać, a pragnienie to rzeczywiście było mocne, tym bardziej ukazywała się moja niemoc jego zrealizowania. I chociaż często zastanawiałem się nad tym, czym jest moje pragnienie, nie potrafiłem go zrozumieć. Ba, nawet nie wiedziałem, czym ono jest.

Dzisiaj, dopuszczając do siebie po raz pierwszy myśl inną od dotychczasowych, spojrzałem jakby z drugiej strony na to, co cały czas jawiło mi się, jako rewers. Widzenie i postrzeganie tylko jednej strony medalu, nigdy nie odda o nim całej prawdy, a tak właśnie cały czas postępowałem.

Dzisiejszy sen, bardzo wyraźnie mówił do mnie; materia, to tylko jedna strona medalu, i to wcale nie najważniejsza. Zawarta była w nim pewna sugestia, którą każdej chwili mogłem przeoczyć, skupiając się tylko na jednej stronie.

Myśl nie pochodzie ze mnie. Jakież jest to dziwne, jak niezrozumiałe, szczególnie, gdy spojrzę na to ze strony dotąd mi znanej. To jednak mówi coś bardzo konkretnego, i chociaż wciąż jeszcze nie wiem, co, wiem, że nie wolno mi tego lekceważyć.

Dotychczas nigdy coś takiego nawet nie przeszło mi przez myśl, stąd zaskoczenia, a nawet zaszokowanie. Gdy jednak przez chwilę zwracam na to baczniejszą uwagę, zaczynam dostrzegać jakieś mgliste kształty czegoś nowego, co rzuca zupełnie inne światło. Nagle to, co dotąd postrzegałem, jako prawda, jawi się, jako fałsz. To zmusza do postrzegania myśli, jako coś o niewyobrażalnych możliwościach. Nagle dostrzegam myśli, jako jedyny środek lokomocji, potrafiący przenosić w czasie i przestrzeni, i to natychmiast. A kiedy uzmysłowię sobie, czym jest wszechświat, że jest bez końca, jawi się odpowiedź na pytanie, jak pokonywać te niekończące się przestrzenie.

Tylko myśl jest w stanie po nich się poruszać, bez koniecznego zaopatrywania w paliwo czy części zamienne. Myśl jednak bez odpowiedniej wyobraźni, jest nieprzydatnym narzędziem, czego dowody cały czas otrzymujemy.

Myśli przychodzą i odchodzą, jak te chmury na niebie, którym nie przypisuje się żadnego znaczenia. Człowiek jest wyłącznie odbiornikiem, może jedynie dostroić się do ich odbioru, a więc także wykorzystać je jak najlepiej dla siebie, lub też, co ma najczęściej miejsce, stać się przekaźnikiem, od którego odbijają się, by podążyć dalej.

Myśl, która się pojawia, nigdy nie pojawia się bez potrzeby, niesie, bowiem ze sobą, konkretne dla mnie informacje, które, jeżeli podejdę do nich z odpowiednią powagą, poinformują mnie o aktualnym stanie, w tym także o zagrożeniach, które tuż obok się znajdują. Skupianie się na poszukiwaniu, skąd pochodzą, czy też na tym, kto lub co je wysyła, jest stratą czasu jak i energii, gdyż ta wiedza jest mi do niczego nie potrzebna, może jedynie zaśmiecić mój umysł, z czym niebawem nie będę mógł sobie poradzić.

Ilekroć komukolwiek dam wiarę, tylekroć oddalam się od prawdy. Wpatruję się niczym chłop w obraz, który nie chce do mnie przemówić, choć bardzo tego pragnę. Jestem ślepy i głuchy, gdyż nadaję znaczenie tylko temu, co moje zmysły potrafią postrzegać, zapominając o tym, że posiadam coś jeszcze, co mogłoby wielce pomóc w lepszym zrozumieniu.

Tym czymś jest mój umysł, moja intuicja, mój osobisty punkt widzenia, który z różnych powodów, jest przeze mnie samego zamykany w więzieniu, byle tylko nie narazić się wielkim tego świata, co oczywiście jest moim przyzwoleniem na tkwienie w niewoli. Tkwienie w niej jest wynikiem mojego uzależnienia od karłów, których fałszywie zwę geniuszami, przypisując im moce, których nigdy nie posiadali.

Np. papież, którego zwie się autorytetem, nawet wielkim, nie jest w stanie przeciwstawić się skostniałym poglądom, dogmatom, i temu wszystkiemu, z czego zbudowany jest cały kościół chrześcijański. Stał się jego cząstką, stał się takim samym fałszerzem, jak otaczający go doradcy, gdyż nigdy nie wyjawił prawdziwych nauk Jezusa, ograniczając się jedynie, do nic nieznaczących stwierdzeń, będącymi powielaniem fałszu i oszustwa.

Kto chce niechaj go czci, niechaj uważa go za większego od Boga. Jest to tylko jego sprawa. Lecz na pewno takim sposobem nie przyczyni się do odejścia od kultywowania w sobie karła. Nigdy nie zostanie geniuszem, gdyż czyni wszystko, by być tylko karłem.

Karzeł i geniusz, to dwie przeciwstawne sobie istoty człowieczeństwa. I chociaż mówi się, że nie ma dualizmu, czyli dwuznaczności, w tym przypadku sami ludzie starają się udowodnić, że jest inaczej.

Cały czas funkcjonuje w nas poczucie niegodności, wręcz pomiatanie swoją osobą, w czym wielce przydatny okazuje się kodeks moralny, który konsekwentnie podtrzymuje wszystko, co służy przekonaniu o własnej nicości. Jeżeli dodać do tego, kolejne fałszywe przekonanie, że mogę wszystko, czego tylko zapragnę, uważając swoje myśli za swoje, popełniam kolosalny błąd, polegający na tym, że nie dopuszczam niczego, co pochodzi z zewnątrz, stając się osobą wielce ograniczoną.

Kto wie, czy właśnie ten błąd nie przyczynia się do wzrostu egoizmu, źle pojmowanym, który przynosi jedynie szkody. Z jednej strony chcę nim być, szczególnie, gdy czegoś zapragnę, lecz podświadomie, prawie automatycznie wykluczam to, czego pragnę, co jest niezgodnością intencji, słów i czynów. Dzieje się tak, dlatego, że kodeks moralny, który funkcjonuje we mnie automatycznie, nie daje nigdy znać o swoich zamiarach, najczęściej, więc jestem nieświadom jego istnienia.

Od wczorajszego dnia, kiedy to po raz pierwszy pojawiło się przypuszczenie, że myśli nie pochodzą ode mnie, dokonało się pewne przewartościowanie, które w radykalny sposób zmieniło moje widzenie świata. Nie ma w nim tego uporczywego trzymania się zasad, praw czy innych wymyślonych przez człowieka reguł, gdyż świadom jestem tego, że oprócz świata materialnego, istnieje jeszcze coś, czego wprawdzie wytłumaczyć nie sposób, lecz tylko, dlatego, że wciąż obracamy się wokół tych samych słów, które są jedynie namiastką prawdziwych możliwości.

Karzeł posługuje się tylko tym, co zna, nigdy nie wykracza poza ustalone reguły, bojąc się panicznie czegoś nowego. Dla niego nowe, to śmierć, postrzegana zresztą, jako koniec materii, nigdy zaś, jako narodziny. A przecież tylko to, co się rodzi, jest zarazem nadzieją na lepsze, gdyż stare, jako sprawdzone, jest już wiadomą, od której powinno się uciekać.

Ostatnio prezentuje się w mediach sporo informacji na temat fanatyków religijnych. Ich sposób zachowania najlepiej uwidacznia, jak jest to niszczące, gdyż ludzie ci, nie potrafią posługiwać się swoim rozumem. Jedyne, co potrafią, to reagować na zachowania swoich przywódców, którzy bardzo dobrze wiedzą, co stworzyli, i dokąd zaprowadzi, ta zaprogramowana w nich nienawiść. Nie chodzi tu tylko o fanatyków Islamu. Problem jest o wiele szerszy, gdyż dotyczy wszystkich religii, także chrześcijańskiej. Psychoza, która ich ogarnia, zawsze ma miejsce w tłumie, bardzo rzadko wówczas, gdy występuje pojedynczy osobnik.

Taki karzeł nie jest w stanie odróżnić jednego od drugiego, dla niego znaczenie ma tylko to, co mówi przywódca, jest, więc ubezwłasnowolniony, jest maszyną, robotem, nigdy człowiekiem. Szkoda mi tych karłów, lecz jest to wszystko, na co mogę się zdobyć. Nie jestem w stanie im pomóc, gdyż nie mogę występować przeciwko ich woli. Mogę tylko przyglądać się ich powolnemu staczaniu.

Geniusz człowieka, to możliwości natychmiastowego rozróżniania, i nie tylko przy pomocy zmysłów zewnętrznych, gdyż te są mimo wszystko, wielce ograniczone. Geniuszem jest każdy, kto potrafi korzystać z usług zmysłów duchowych, a więc tych, o których wiemy tak mało. Wiedza ta jest tak skąpa tylko, dlatego, że w olbrzymim stopniu zdajemy się wyłącznie na autorytety, że darząc ich zaufaniem, przypisujemy im automatycznie, największe znaczenie, ograniczając w ten sposób swoje możliwości. Ufność w ich możliwości jest tak wielka, że cokolwiek powiedzą, staje się święte. Kiedy np. stwierdzą, że ten jest chory, zdecydowana większość widzi tę osobę chorą, choć prawda o tej chorobie jest zupełnie inna. Taka jest siła sugestii, a kiedy poparta jest uznanym autorytetem, bardzo trudno jest się jej oprzeć.

Geniusz odrzuca wszelkie autorytety, łącznie z bogiem, gdyż doskonale wie, jak wielkie jest to ograniczenie. Człowiek nie jest w stanie uwolnić się od niego, dowiodły tego minione wieki, cała historia usiana jest dowodami zgubnego działania uzależnienia.

Czy człowiek, którego autorytety uznały za psychicznie chorego, jest naprawdę chory? Czy to, że zachowuje się inaczej, że nie rozumiemy jego mowy, że nie potrafimy nawiązać z nim kontaktu, jest wystarczającym powodem, by za nienormalnego go uznać?

A może to my jesteśmy nienormalni?

Jeżeli patrzę na tego człowieka, posługując się wyłącznie, wzrokiem i słuchem, widzę tylko jedną stronę medalu, widzę obraz materii, a więc płaski, bez jakiejkolwiek głębi. Oceniam go wyłącznie na podstawie zdobytej wcześniej informacji, sięgając do znanych sobie szufladek, w których mam poukładane pojęcia i nazwy. Posługuję się tylko szablonami, co uniemożliwia mi właściwą ocenę.

Jak długo posługiwać się będę tylko szablonami, tak długo będę ich niewolnikiem, nigdy nie uda mi się dostrzec czegoś innego, wyjść poza obcy sobie sposób myślenia.

O wiele lepszym rozwiązaniem jest wsłuchanie się w głos tego szaleńca. Muszę zaprzestać klasyfikowania, wydawania opinii z góry, a także ulegania jakiejkolwiek sugestii.

Gdy przechodzę obok takiego człowieka, najczęściej stwierdzam; wariat. W ten sposób wydaję werdykt, nie czyniąc niczego, by poznać, choć częściowo dany przypadek. Opieram się wyłącznie na opinii lekarzy, wychodząc z założenia, że są specjalistami.

Byłem kiedyś w szpitalu psychiatrycznym, doświadczyłem sam na sobie postępowania psychiatrów i psychologów, doświadczając tam niebywałych zdarzeń. Pośród nich, najczęściej spotykałem się z obojętnością, z podchodzeniem do chorych, niczym do istot niezasługujących na najmniejszą nawet uwagę. Ileż to razy, ci niby wariaci, ustawiali się pod gabinetem lekarza czy ordynatora, wręcz pragnąc rozmowy, lecz ci tego widzieć nie mogli, gdyż w tej chwili bardzo byli zajęci piciem kawy i pogawędkami. Każdy człowiek ma potrzebę wyrzucenia z siebie swoich udręk. Jest taki moment, kiedy uczyni to bez najmniejszych oporów, wręcz chętnie. Jest to jednak tylko chwila, której przegapienie przez lekarza, zamyka wrota, których potem już, otworzyć nie sposób.

Ostatnio wiele czasu spędzam przy telewizorze, skupiając swoją uwagę na programach przyrodniczych i Discovery. Ponieważ są to programy edukacyjne, występuje w nich wielu tzw. „znawców”, z których większość okazuje się twardogłowymi, tak jakby ich wiedza była bezwzględną prawdą. Widać to szczególnie pośród egiptologów, choć i inni nie pozostają za nimi zbytnio w tyle, starając się im dorównać. Efekt tego jest dość dziwaczny, gdyż to, co jeden „udowodnił”, inny przyjmuje za prawdę, broniąc jej zaciekle, nie dopuszczając do siebie innych możliwości, choć tych wykluczyć nie sposób. Nie ma w nich żadnej elastyczności, choć przeszłość nie może być przedstawiona, jako bezwzględna prawda, gdyż jej już nie ma, a to, co uczeni czynią jest zwykłym gdybaniem, przypuszczaniem, domysłami.

Słuchając ich wywodów, cały czas widzę ich, jako studentów, posługujących się czyjąś wiedzą, tak bardzo zależnych od swoich profesorów, od których zależy czy ukończą studia. Ta zależność jest bardzo istotna, to ona sprawia, że uczą się na pamięć czyichś metod, pomysłów itp., przyjmując je w końcu za swoje. Tak oto stają się niewolnikami, nierozumiejącymi, że jest to dla nich największe ograniczenie.

Każde kurczowe trzymanie się swoich poglądów, prowadzi nieuchronnie do fanatyzmu. Nie od dzisiaj wiadomo, że wszystko jest tylko względne, dał temu wyraz sam Einstein w swojej teorii względności. I nie chodzi o to, by wierzyć mu bezgranicznie, gdyż to jest niebezpieczne, lecz o to, żeby bezustannie poszukiwać, by wysłuchiwać powstających gdzieś wewnątrz wątpliwości, co prowadzi do poszukiwań, a te kończą się jakimś znalezieniem.

 

Licencja: Creative Commons
4 Ocena