16.06.2012
Prawdziwa przyjaźń.
Jedni mówią, że nie istnieje, inni, że jest.
Przyjaźń! Cóż to takiego jest? Czy może istnieć bezwarunkowo, na dobre i na złe, bez oczekiwań i bez nagradzania?
My ludzie często zastanawiamy się nad tym, gdyż oczekując prawdziwej przyjaźni oczekujemy wierności i to do śmierci. Pragniemy jej i to bardzo, słusznie zakładając, że jest czymś wspaniałym, że może dostarczyć niebywałych zdarzeń i emocji. Zapominamy jednak o rzeczy bardzo istotnej, mianowicie o tym, że przyjaźń może istnieć tylko wtedy, gdy dwoje tego samego pragnie, a z tym różnie to bywa.
Najczęściej przyjaźń pomiędzy ludźmi kończy się dosyć szybko, bo zawsze jest jakieś, ale, jakiś problem, którego oboje nie chcą lub też nie mogą załatwić. Często też okazuje się po czasie, że ta przyjaźń, tak naprawdę była jedynie interesem, o czym oczywiście nikt głośno nie mówi, bo albo nie wypada, albo też nie jest to w interesie którejś ze strony.
I chociaż tęsknimy za przyjaźnią, wciąż nie potrafimy wznieść się ponad interes, zostawić go, chociaż raz na boku, by doświadczyć czegoś naprawdę wielkiego i wspaniałego.
Dobrym przykładem prawdziwej przyjaźni jest pies, choć pewnie i inne zwierzęta. Ja piszę o tym, czego na sobie doświadczyłem, a więc o suczce Felci, która przez 6 lat była mi najwierniejszym przyjacielem, szczególnie w chwilach trudnych, gdy nie bacząc na swój interes była przy mnie każdej chwili, nie opuszczała mnie, dawała tak wiele otrzymując tak mało.
Bardzo często siadała na kolanach wpatrując się tymi swoimi brązowymi oczkami we mnie jak w obraz, a ja odnosiłem cały czas wrażenie, że w ten oto sposób chciała mi coś powiedzieć. Może i mówiła, tyle tylko, że ja nic nie słyszałem, bo albo zbytnio byłem zajęty sobą, albo też wygodniej mi było nad tym się nie zastanawiać.
Przez pięć lat nie miała cieczki, co nieraz mnie zastanawiało. Może wiedziała, że nie chcę szczeniąt, więc jakby spełniała moje oczekiwania. Pod koniec stycznia tego roku oszczeniła się, dając życie dwom suczkom. Przez kilka dni zastanawiałem się, czy nie utopić ich, bo po co mi dwie kolejne suczki?
Postanowiłem zatrzymać obie, wychodząc z założenie, ze skoro śmierć zabrała mi dwie bliskie istoty (Maria i Pusia), to najwidoczniej Felcia miała tę lukę wypełnić. Wychowała dwa wspaniałe szczeniaki, czarna to Pusia a ruda to Marynia. Tak oto luka została wypełniona.
Ostatnio Felcia dużo bawiła się z Marynią, czasami wyprowadzała ją na dłuższe spacery w pole. Była wspaniałą matką a dla mnie wierną przyjaciółką, choć na tydzień przed tragedią, opuszczała dom na kilka godzin, gdzieś się wałęsając, co oczywiście bardzo mi się nie podobało. Najważniejsze, że wracała zajmując swoje miejsce przy mnie.
Czasami krzyczałem na nią, czasem nawet uderzyłem, lecz nigdy nie było to powodem jej odejścia. Przyjmowała to wszystko z psią godnością, nie narzekając, nie obrażając się czy choćby znikając na kilka godzin. Po prostu była tu gdzie czuła się chyba dobrze. Zawsze po takiej burdzie wskakiwała mi na kolana, jakby chciała przeprosić, choć ja już po chwili wszystko jej wybaczałem.
Dzisiaj nie ma jej już przy mnie, gdyż 11 czerwca 2012 odeszła tak jakoś nagle. Trzy dni przed śmiercią była bardzo osowiała, nie jadła, nie piła, leżała tylko na swoim bujaku lub fotelu. Wiedziałem, że coś jest z nią nie tak, lecz kiedy ją obmacywałem, nie było żadnych oznak bólu. W niedzielę po południu zaczęła nawet pić, co wziąłem za dobry znak.
Siedząc tego dnia przy komputerze, przyszła do mnie i położyła się przy nogach, leżąc tak dosyć długo. Wieczorem, gdy kładłem się do łóżka, siedziała przy nim, a potem wyszła.
Rano znalazłem ją w korytarzu, leżała pod ścianą. Śmierć mi ją zabrała. Pochowałem ją z należną czcią i w godnym miejscu sadząc nad jej ciałem drzewko o pięknych białych kwiatach. Spoczywa obok Pusi, którą bardzo lubiła.
Był to trudny dla mnie dzień. Po raz pierwszy doświadczyłem odejścia prawdziwego przyjaciela, doświadczyłem olbrzymiej pustki, czułem się jakby ktoś rozerwał mi serce. Każde jej wspomnienie wywoływało potok łez, wzmagało też poczucie bólu.
Na szczęście dla mnie była tuż obok jej córka Marynia, a że jest to jeszcze szczeniaczek, jej wesołość łagodzi mój ból i cierpienie.
Teraz dociera do mnie to, że jej obowiązkiem było urodzić i wychować dwoje szczeniąt. Czyżby wiedziała o swej rychłej śmierci już wtedy?
Kto nie miał zwierzaczka, nie był z nim w zażyłej przyjaźni, ten nie wie, o czym piszę, może też wydawać mu się, że postradałem rozum. Nic z tych rzeczy, jestem taki, jaki byłem, choć może więcej teraz we mnie zrozumienia zwierząt, ich miejsca w życiu człowieka.
Dziś wiem, czym jest prawdziwa przyjaźń, co oznacza oddanie, bezwarunkowe przy kimś trwanie. Wiem i rozumiem każdego, kto tracąc prawdziwego przyjaciela zachowuje się dziwnie, co dla większości uznawane jest za chorobę psychiczną.
Nie moi drodzy, to nie jest tak, jak wam się wydaje, gdyż, aby zrozumieć fenomen przyjaźni, należy najpierw czegoś takiego doświadczyć, a możliwe to tylko w relacjach człowiek-zwierzę, przy czym prawdziwym nauczycielem jest tu ten drugi, a nie człowiek, jak wielu zapewne sądzi.
Mówi się, że pies jest przy człowieku, dlatego, że dostaje jeść, że ma ciepłe schronienie itp. Gdyby było to prawdą ,nie byłoby tylu bezpańskich psów. Już dawno by wyginęły, a tak nie jest, a te psy pokazują bardzo wyraźnie, jak dobrze sobie radzą bez człowieka. To człowiek je porzuca, gdy uświadamia sobie, że pies jest dla niego ciężarem, że jest tylko psem, co oczywiście ma umniejszyć jego rolę i znaczenie.
Pies nie kombinuje, nie warunkuje i nie kalkuluje, jak to czyni człowiek. Po prostu jest tam, gdzie jest, nawet, jeżeli źle jest traktowany, bo jego przywiązanie jest tak mocne, że nie może go nic rozerwać, z wyjątkiem oczywiście ludzkiej podłości, co niestety tak często ma miejsce.
Prawdziwa przyjaźń istnieje, jest niepodważalnym faktem, szkoda tylko, że nie może jakoś zaistnieć w relacjach międzyludzkich.