Cz.2
Idę do lekarza tylko wówczas, gdy boję się o swoje zdrowie, gdy ulegam sugestiom, że jakaś tam bakteria może mnie zabić. Cały jestem przepełniony myślami o tym, jak bakteria mnie zżera, jak niszczy moje ŻYCIE, co jest tylko i wyłącznie obcym wyobrażeniem, opartym na wiedzy, której sam nie doświadczyłem. Takie postępowanie musi zrodzić chorobę. Wystarczy zresztą wsłuchać się w opowieści ludzi znajdujących się przed gabinetami lekarzy. Te opowieści przenosi się dalej, do zakładu, domu a w końcu do swoich myśli, które już nie opuszczą człowieka do jego końca. Obca dla ciebie wiedza zaczyna towarzyszyć ci na każdym kroku. Podają ją wszystkie środki masowego przekazu, gdyż jest to dla nich doskonały interes.
Spójrz np. na apteki, które mają się dobrze, choć w tym samym czasie pada jeden zakład za drugim. Wszystko, dlatego, że uwierzyłeś w to, co ci sugerują, dałeś wiarę nauce, którą uważasz za boga.
Jakże często masz poczucie winy widząc kogoś upośledzonego, czy też skrzywdzonego przez los, jak to najczęściej się określa. I chociaż nie ponosisz za to żadnej odpowiedzialności, gdyż nie dołożyłeś do czyjegoś nieszczęścia swojej ręki, poczucie winy bezustannie cię zżera, stajesz się litościwy, niszcząc przede wszystkim siebie. Twój naturalny obrońca, zwanym egoizmem, zabijany jest przez moralność, etykę, przez całą o tym wiedzę. Zabijasz go własnoręcznie, zamiast pielęgnować, jako najlepszego sprzymierzeńca. Czujesz do niego tak ogromny wstręt, że nawet teraz, czytając te słowa, gotów jesteś uznać mnie za heretyka, za szatana, czy jak to się tam jeszcze nazywa.
Egoizm to tylko ŻYCIE, to twój jedyny bóg, dbający najlepiej o twoje interesy. Tylko on je rozumie, tylko on może tobie pomóc, nigdy ktoś z zewnątrz, gdyż on ma swojego boga, któremu bezgranicznie ufa, choć nie musi ogłaszać o tym, całemu światu.
Możesz mówić co tylko zechcesz, lecz nie zmieni to faktu, że jesteś wyłącznie egoistą. Twój fałsz, gdyż co innego myślisz, a co innego mówisz czy czynisz, krzywdzi cię najbardziej, stwarzając całą masę problemów, w które sam się ładujesz.
Odrzucając wiedzę, czyli to wszystko, co nie jest twoim doświadczeniem, oczyszczasz swe myśli, uwalniasz je spod pręgierza, który dotychczas był dla ciebie nieubłagany.
Od roku nie oglądam telewizji, nie słucham radia, nie czytam gazet, co ułatwiło mi proces oczyszczania. Wprawdzie zastąpiłem to czytaniem książek, co było korzystaniem z obcej wiedzy, dobierałem je jednak tak, by poznawać nowe zagadnienia, których dotychczas nie znałem. Byłem nadal uzależniony od wiedzy, lecz w o wiele mniejszym zakresie. Potem pojawiła się książka U.G. Krisznamurtii, która okazała się ostatnią. Dotarło w końcu do mnie, że na zewnątrz nie ma niczego do poznania, że to, czego szukam, jest wyłącznie we mnie. Od trzech miesięcy nie czytam już niczego, starając się korzystać wyłącznie z tego, co podpowiada mi ŻYCIE. A podpowiada bezustannie i bardzo wiele.
Cały składam się z wiedzy, w której aż roi się od słowa muszę. Cokolwiek robię, to tylko, dlatego, że muszę, a nie dlatego, że tego pragnę. Pragnę wygrać, lecz pragnienie moje obwarowane jest w całości tym muszę, co najbardziej uniemożliwia spełnienie. A przecież prawda jest taka, że ja wcale nie muszę, ja tylko mogę, co oczywiście zmienia całkowicie znaczenie. Mogę, jakby wyklucza wygraną, z czym oczywiście pogodzić się nie mogę, gdyż bez tej wygranej nie jestem w stanie wyobrazić sobie ŻYCIA.
Cokolwiek czyni się z przymusu, skutki zawsze są opłakane, przymus nigdy nie jest wynikiem dobrowolności, a bez niej spełnienie jest niemożliwe.
Niczego nie muszę, dosłownie, niczego. ŻYCIE nie podlega żadnemu przymusowi, żadnym ograniczeniom, stanowi samo o sobie, jest władcą samego siebie. Pojąć ŻYCIE, to przede wszystkim pozbyć się tego wszędobylskiego przymusu, którym jest się przepełnionym po brzegi. Przymus oznacza uzależnienie, jest tą nicią łączącą ze światem zewnętrznym. Ponieważ jest bardzo cienka, jest niedostrzegalna, dlatego ją się lekceważy, zwracając się wyłącznie ku temu, co jest o wiele grubsze, a przez to widoczniejsze.
Sam o sobie stanowię. Sam od siebie zależę. Gdy tę prawdę pojmę, ujrzę rzeczywistość w zupełnie innym świetle. Ujrzę to, co dotychczas zasłonięte było przez wiedzę, przez różnego rodzaju uzależnienia, a już w szczególności przez przymusy.
Zawsze uważałem, że nie może być wolności bez pełnej dobrowolności. Nie rozumiałem tego tylko dlatego, że wciąż podlegałem tym przymusom, z których większość sam w sobie hołubiłem. Nie mogąc uwierzyć w to, że mogę dosłowne wszystko, nie szukałem niczego w sobie, lecz wyłącznie na zewnątrz. To dlatego skupiałem się na totolotku, uważając, że jest on jedyną dla mnie szansą. Wszystko uzależniałem od posiadania pieniędzy, tak więc wierzyłem tylko w nie, a to oznaczało, że cały czas tylko od nich zależałem. One były moim największym ograniczeniem, największą przeszkodą do sięgnięcia po swoje możliwości, których mam całą masę.
To tylko moja głupota trzymała mnie bezustannie na wodzy. Głupota, która wywodziła się z wiedzy, niebędącej moimi własnymi doświadczeniami.
Na razie zależę od zewnętrznych uwarunkowań, od tego wszystkiego, co kryje się pod słowem musisz, a jak długo trwać to będzie, tak długo nie może być nawet marzeń o wyzwoleniu, o prawdziwej wolności.
Staram się w pierwszej kolejności dojrzeć te wszelkie uzależnienia, zrozumieć ich prawdziwe znaczenie, gdyż dopiero zrozumienie wskaże mi najlepsze rozwiązania.
Bezustannie poszukuję możliwości dostania się do siebie. Na razie przeszkadzają mi w tym moje własne myśli, z których zdecydowana większość, to myśli powiązane z przeszłością czy też przyszłością. Cały czas tylko one mnie atakują, ukazując najczęściej to, co było, by w ten sposób zastraszyć mnie, by wymusić na mnie postępowanie zgodne z nimi. Nie potrafię nawet na chwilę zatrzymać się na JESTEM, czyli na TU i TERAZ. Każda taka próba kończy się prawie natychmiast wściekłym atakiem myśli, ukazujących jeszcze gorsze obrazy od poprzednich.
Musi być sposób na pokonanie tego zjawiska, które w niczym mi nie pomaga.
Próbuję różnych technik, lecz nie dają one upragnionego efektu, choć ostatnio udaje mi się skupić na dłużej nad JESTEM, co uważam za spore osiągnięcie. To właśnie w takich chwilach ukazuje się, otaczająca mnie zewsząd pajęczyna. To wtedy uzmysławiam sobie, jak bardzo od niej zależę, choć jednocześnie widzę jak jest łatwa do zerwania.
Nie zrywam jej jednak tylko, dlatego, że przeważa we mnie wiara w wiedzę. To jednak staje się coraz słabsze, i co jest najdziwniejsze, nie muszę toczyć żadnych heroicznych ze sobą bojów, jak to jeszcze niedawno uważałem.
Moja słabość, niemożność, czy jak by tego nie nazwać, bierze się wyłącznie z tego, że nie sięgam do siebie, bo okazuje się, że wiem o wszystkim, tylko nie o sobie. W tym leży przyczyna, to jest jedyną przeszkodą stojącą mi na drodze. Żadna zewnętrzna przeszkoda nie jest w stanie powstrzymać ŻYCIA. Wie o tym każdy, kto darzy odpowiednim szacunkiem tę nieograniczoną moc. Wola ŻYCIA, bezustannie jest, dlatego nie dotyczy jej to, co my nazywamy przeszłością czy przyszłością. JEST nie podlega żadnej odmianie, występuje tylko w tej formie, o czym doskonale wiedzą językoznawcy, choć bezustannie tworzą formy, mające JEST od nich uzależnić, czy też z nimi powiązać.
To oni w głównej mierze są twórcami wszelkich idiotyzmów, starając się wszystko nazwać, nadać temu jakieś znaczenie, choć doskonale wiedzą, że zawsze będzie to tylko coś bardzo względnego.
Gdy mówię np.; „muszę sprzedać coś, żeby mieć środki do ŻYCIA”, od tych środków uzależniam swoją egzystencję. W ten sposób czekam wyłącznie na kupującego, myśli ukazują wyłącznie to, co będzie, gdy środków nie pozyskam, co automatycznie tworzy strach, a zaraz potem błędne decyzje i czyny.
Tak było wczoraj, kiedy oczekiwałem telefonu niczym zbawienia, widząc w nim swoją jedyną możliwość. Nie potrafiłem, nawet na krótko wejrzeć w siebie, wsłuchać się w głos, bezustannie z wnętrza płynącego, przez co pozbawiłem się możliwości skorzystania z wszystkich możliwości tkwiących cały czas we mnie. Oto najczęstsza przyczyna niepowodzeń.
Dzisiaj, nagle i niespodziewanie, bez żadnych przygotowań, dotarło do mnie, że niczego nie muszę, że wszystko, to wyłącznie dobrowolność. Ja wcale nie muszę ŻYĆ, przecież każdej chwili ŻYCIE mogę przerwać. Jeżeli ŻYJĘ, to tylko, dlatego, że jest we mnie wola ŻYCIA, że pragnę ŻYĆ, a to oznacza pełną dobrowolność.
JESTEM. Tylko JESTEM. Tam gdzie JESTEM, robię, co robię. Jest to wszystko, co mogę o sobie powiedzieć, gdyż nie ma niczego innego. Cały JESTEM otoczony pustką. W niej nie ma miejsca dla nikogo i niczego. Żyję wyłącznie chwilą, która jest, nie ma, więc cofania i wybiegania na przód. Teraz piszę, gdyż jest to zgodne z moją wolą, po prostu chcę to czynić. Potem będzie, co będzie, nad tym się już nie zastanawiam.
Coraz częściej udaje mi się, utrzymać stan JESTEM, TERAZ, co eliminuje wszelkie myśli, odnoszące się do było i będzie. Jest to niebywałe doświadczenie, uwalniające od chaosu, strachu, ciągłej zależności od tego, czego nie ma. Wszystko zewnętrzne jakby zginęło, przestało mamić swoimi wdziękami. Bardzo realne TERAZ nie dopuszcza do siebie marzeń, a kiedy ich nie ma, nie ma wybiegania w przyszłość. Jest wyłącznie dostrzeganie i odczuwanie siebie. Jest poczucie całości, bez jakiegokolwiek dzielenia.
Nie ŻYJĘ dla kogoś. Dla nikogo nie muszę się poświęcać. Mogę robić, co tylko zechcę, bez koniecznego usprawiedliwiania się czy też wyszukiwania usprawiedliwień, jak to dotychczas cały czas miało miejsce. Ja nawet swoje pragnienie widziałem, jako coś, co musiało się udać. Nie chciałem zrozumieć, że nic nie musi być, że we wszystkim obowiązuje dobrowolność, gdyż takie właśnie jest ŻYCIE.
Skupiając się na TU i TERAZ zaprzestaję wędrówek w tył i w przód, a to ukazuje mi z całą wyrazistością tylko to, co jest. Stawiając krok, patrzę pod nogi, nie grozi mi, więc postawienie go w niebezpiecznym miejscu. To samo odnosi się do ŻYCIA. Nie podlegam mechanicznemu czasowi, gdy nie mam zegarka, gdy nie ma w moim pobliżu żadnego symbolu odmierzającego czas. Nie spoglądam, więc nerwowo na zegarek, kalendarz, czy choćby swój notatnik, w którym zapisane jest to, co muszę uczynić.
Każdy plan, to nic innego, jak narzucanie sobie czegoś, co wcale stać się nie musi. Jest w tym jeszcze jedno niebezpieczeństwo, cały czas żyję wyłącznie przyszłością, co nie pozwala na dostrzeżenie teraźniejszości. A przecież to w niej coś się wydarza, to te zdarzenia są decydujące, a nie inne. One niosą najważniejsze informacje, które należy tylko wykorzystać, by nie być mądrym po szkodzie.
Myśli, błądzące bezustannie w tył czy w przód, są sprawcą wszelkich złych stanów. Skupiając się na przyszłości, która zawsze będzie jedną wielką niewiadomą, a więc niepewnością, myśli, niepewność tą wzmagają, ukazując dawniejsze niepomyślne zdarzenia, które są właściwie tylko ostrzeżeniem. Ostrzeżenie to odbiera się jednak zupełnie inaczej, najczęściej jako coś złego, czego zaczynamy się bać. Strach staje się nieodłącznym towarzyszem, dyktuje, co ma się czynić, przed nim chcemy uciec. Nieważne jak, byle tylko uciec. I uciekamy, nie zastanawiając się nawet nad tym, że w złą stronę. Efekt okazuje się opłakany, lecz za późno, by cokolwiek zmienić, gdyż to się już dokonało.
Ileż to razy postępuje się nie dla siebie, lecz wyłącznie dla kogoś, bo tak rozumujemy, tak zostaliśmy nauczeni. Poświęcenie, wyrzeczenia, poczucie niegodności, to tylko nieliczne stany, a jest ich o wiele więcej. Każdy jest działaniem na swoją szkodę.
Jak można cokolwiek osiągnąć, gdy jest się przepełnionym, myślami o konieczności oddania swojej cząstki komuś? Nie może spełnić się pragnienie, które od samego początku jest skierowane dla kogoś, a nie dla mnie. Moje intencje, czyli najskrytsze myśli, w których zawarta jest chęć, choćby najmniejszego oddania, są największym moim wrogiem, gdyż to one nie pozwolą na spełnienie, jako, że są przeciwko mnie.
Drzewo nie dzieli się z drugim swoim ŻYCIEM. To samo zwierzę, czy jakakolwiek inna forma ŻYCIA. Każdy żyje wyłącznie dla siebie, nie obchodzi go drugi. Takie są prawa ŻYCIA, nikt nie może ich zmienić, nawet człowiek. A jednak ten bezustannie stara się występować przeciwko nim, czym sam sobie szkodzi.
Sosna wyrosła wraz z innym drzewem jakby z jednego korzenia, co często można dostrzec w lesie. I chociaż początkowo rosły przytulone do siebie, stanowiąc jakby jedność, w końcu się rozdzieliły. Kilka metrów ponad powierzchnią, każde podążało w swoim kierunku, nie przeszkadzając sobie wzajemnie, nie niszcząc siebie. Wyrosły na dwa wspaniałe okazy, niemające znamiona zniszczenia.
Jest to doskonały przykład praw, rządzących ŻYCIEM. To te przykłady winny być dla ludzkości drogowskazem, wskazującym wręcz doskonałe dla nich rozwiązania. Las nie dzieli się na terytoria przeznaczone wyłącznie dla tego czy innego gatunku. W nim, różnorodne formy, żyją w doskonałej ze sobą zgodzie, tworząc coś, co my zwiemy lasem.
Dąb nie interesuje się tym, jak rośnie sosna, modrzew, brzoza czy inne. Po prostu pnie się w górę, rozrasta w bok, żyje wyłącznie dla siebie. Sosna, by ŻYĆ, musi przyspieszyć swój wzrost, gdyż w przeciwnym razie pozostanie pod jego koroną, stając się karłem. Jedno musi być doskonalsze od drugiego. Każde musi ŻYĆ, bo to wynika z woli ŻYCIA.
W całej otaczającej nas przyrodzie, jedynie człowiek zachowuje się zupełnie inaczej. Celowo i świadomie tworzy karły, mutanty, inne kreatury, jednym słowem, istoty niedoskonałe. To jest przeciwko ŻYCIU, przeciwko jego niezmiennym prawom, musi, więc przynieść niedoskonałe efekty. I przynosi, każdej niemal chwili, stwarzając tym, kolejne problemy, dla tejże najmądrzejszej ludzkości. Karzeł rodzi kolejnego karła, mutant mutanta. Jest to niekończący się ciąg, czego konsekwencją musi być interwencja ŻYCIA.