Coaching to specyficzna relacja zazwyczaj dwóch osób, które przechodzą przez pewien proces coachingowy. Obie te osoby doświadczają przemiany. Pierwsza doświadcza własnej przemiany - to coachee, natomiast druga jest świadkiem przemiany - to coach. A może to wyglądać tak:

Data dodania: 2012-08-28

Wyświetleń: 2411

Przedrukowań: 0

Głosy dodatnie: 0

Głosy ujemne: 0

WIEDZA

0 Ocena

Licencja: Creative Commons

Mistrz i Małgorzata – trochę inna historia…

Coaching tao - YIN i YANG, czyli równowaga i spójność w stosunku do myśli, emocji i działania. Jak chcę myśleć? Jak chcę się czuć? Jak chcę działać? Chcę myśleć pozytywnie. Chcę czuć się wyjątkowo. Chcę działać z rozmachem. I dalej nic nie widać… nic z niczego nie wynika, nic niczego nie równoważy i spójność w tym nijaka.

- O czym chcesz porozmawiać?

- O mojej karierze coacha.

- Co z nią nie tak?

- Mam wrażenie, że się rozdrabniam, że coś przecieka między palcami, że wchodzę na kilka dróg i na żadnej nie jestem w 100%.

- Opowiedz o tym.

- Pracuję z dziećmi. Wiem, że dzieci mnie lubią, potrafię nawiązać z nimi kontakt. Znajdujemy rozwiązania. Umiemy się wspólnie bawić. Jednak nie potrafię odnaleźć się w tych relacjach całą sobą. Czuję niedosyt wiedzy i doświadczenia. Czasem czuję bezradność. Pracuję też z rodzicami. Czuję, jak ulatuje mi zaangażowanie. Wkurza mnie, że ci rodzice chcą ode mnie takiej pigułki, co mają zrobić, raz i już. Przecież coaching to nie przypisywanie pigułek. Coaching to proces, a oni nie mają czasu, oni chcą pigułki na swoje bolączki wychowawcze. A pigułka sprawy nie załatwi. Wychowanie to nie ból głowy, choć i tak bywa… Wkurza mnie to!

- Mogę dać ci informację zwrotną?

- Jasne!

- Kilka razy użyłaś słowa pigułka. Zastanów się nad tym. Coś jeszcze chcesz dodać do swojej kariery coacha?

- Pracuję też z ludźmi, którzy stają na rozdrożu swojego życia i nie wiedzą, w którą stronę pójść. Byłam jedną z nich. Też stałam na zakręcie i bałam się zrobić krok naprzód. Wiem, ile to kosztuje, iść drogą, na której tobą kierują inni. Wiem też, ile kosztuje wejście na własną drogę. Wiem, co jest najważniejsze przy podjęciu decyzji o zmianie drogi życia na własną. To są takie trzy grupy, z którymi pracuję.

- I na jakie pytanie chciałabyś sobie odpowiedzieć?

- Która z tych grup? Którą wybrać? W której grupie odnajdę się w 100% i dam z siebie 100%?

Hmm… dlaczego dzieci i dlaczego rodzice? Skąd mi się to wzięło? Pewnie w dużej mierze z mojego dzieciństwa. Konsekwencją poważnej operacji było to, że w dobrej wierze, aby uchronić mnie przed niebezpieczeństwem, wsadzono mnie do złotej klatki. Wielu rzeczy nie musiałam robić, a jeszcze więcej nie mogłam. Złota klatka nie chroniła przed słowami i nie uczyła, jak radzić sobie w życiu. Pewnie dlatego chciałam pracować z dziećmi i rodzicami, aby jednym powiedzieć, że warto żyć poza klatką, warto się trudzić, a drugim, że klatka to swoiste ubezwłasnowolnienie i uzależnienie, że zamykając w klatce, bardziej szkodzimy niż ochraniamy. Sama też  jestem mamą. Chciałam sobie udowodnić, że mogę być wspaniałą mamą nie tylko dla swoich córek.  Opamiętanie przyszło, gdy jedna klientka wyznała mi, że nienawidzi mnie, bo jej 7-letni syn powiedział, że mnie uwielbia, a ona poczuła się fatalnie. Entuzjastyczne „wow! no super sprawa!” szybko ustąpiło miejsca „o cholera, co dalej?! Bo na pewno nie tak!”  Zerknęłam w swoje dzieciństwo z pytaniem: Kim chciałam zostać i czy ja chciałam pracować z dziećmi? Okazało się, że nie, a epizod związany z byciem nauczycielką dotyczył bardzo dorosłej młodzieży i dorosłych. Wyklarowało się!

Skąd pomysł na rodziców? Bo z dziećmi zawsze jakieś problemy są. Standardowy wdruk z dzieciństwa. Jak każde dziecko uważałam, że ja jestem ok, inne dzieciaki bywają ok, a rodzice to ciągle się czepiają. Chciałam pokazać współczesnym rodzicom, że odpowiednie podejście, przygotowanie, zrozumienie, rozmowy to krok do rodzinnych sukcesów. Patrzyłam na tych rodziców oczami dziecka, nie mogliśmy dojść do porozumienia, bo oni spieszą się, zajęci są swoimi sprawami i najlepiej to im nie przeszkadzać, w końcu mają tyle spraw na głowie. Znów wycieczka do dzieciństwa z pytaniem: Kim chciałam być i czy ja chciałam pracować z rodzicami? Nie. Nawet epizod z nauczycielką nie zakładał wywiadówek i spotkań z rodzicami. Kolejna klaryfikacja!

Osoby na życiowym rozdrożu. Osoby, które nie wiedzą, w którą stronę pójść. Osoby pełne niepewności, wewnętrznego rozdarcia, poszukiwania. Po omacku, na bosaka, bez kompasu. Czy z takimi ludźmi chciałam pracować? Tu nawet nie potrzebowałam wycieczki do dzieciństwa. Bo od kiedy pamiętam, zawsze chciałam być z ludźmi, dawać im coś bardzo wartościowego, coś, co będzie ich uszczęśliwiać i wzbogacać. I nie miały to być dobra materialne tylko coś, co pozwoli im samym takie dobra osiągać. Badania na mózgu pokazują, że zanim człowiek podejmie decyzję, to mózg już ją podjął 0,4 s wcześniej. A mój mózg już w dzieciństwie wiedział, co będę robiła w swoim bardzo dorosłym życiu, bo w swoim jeszcze nie bardzo i trochę dorosłym życiu to zbierałam doświadczenia, życie uczyło mnie, przygotowywało mnie do zawodu.

Każda grupa to kartka z opisem na podłodze. Dzieci i rodzice są blisko siebie i po przeciwnej stronie do ludzi na rozdrożu.

- Przejdź się teraz po tych grupach, co czujesz, będąc w każdej z nich?

- Przy dzieciach czuję taką radość, ale też bezradność niektórych momentów. Czuję, że w niektórych sytuacjach tracę kontrolę. Dzieci są lepsze ode mnie, potrafią manipulować. Przy rodzicach czuję takie poddenerwowanie, presję czasu, oni chcą pigułki, a ja jej nie mam. Przy ludziach na rozdrożu czuję się bezpiecznie, choć przechodzą mnie dreszcze. Oni mi nie zagrażają, czuję się tu swobodna, pewna siebie i tego, co mogę im zaoferować. Potrafię ich zrozumieć, bo przeszłam już to, do czego oni się szykują. Wiem, jak ich wspomagać, czego nie robić, jak wspierać a nie dołować. Mam poczucie przydatności.

- Z którą grupą identyfikujesz się najbardziej?

- Z tą na rozdrożu.

- Spójrz teraz na tę swoją karierę coacha z innej perspektywy. Znajdź sobie dobre miejsce. Które to będzie?

- Biurko.

I weszłam na biurko. Mogłam wybrać każde inne miejsce na sali. Wybrałam jednak to, które widzieli wszyscy i z którego ja mogłam zobaczyć wszystkich; ja nie chciałam przeciskać się między ludźmi, nie chciałam stawać do nikogo tyłem. To był mój wybór. Pierwszy przebłysk intuicji. Stojąc już na tym biurku, czułam w sobie ogromną moc, poczułam siłę sprawczą podjętej przez siebie decyzji. Tak silna, jak w tamtym momencie, bywam wtedy, gdy jestem pewna siebie, swoich możliwości. Jak zmienić perspektywę, to na bardzo inną, w żadnym razie na podobną!

- Jak teraz wygląda Twoja kariera coacha? Co z grupami? Co teraz zrobisz?

- Wybieram ludzi na rozdrożu. Praca z dziećmi i z rodzicami to doskonałe doświadczenie, które mogę wykorzystać w swojej pracy.  Skoro jestem taka silna, to ludzie to czują i przyjdą właśnie do mnie. Oni potrzebują kogoś silnego, kogoś kto ma za sobą o jedno podniesienie się z upadku więcej. Poza tym na rozdrożu stają też dzieci i rodzice…

W całej euforii odkrycia, doznania, przeżycia, wzięłam tylko kartki związane z ludźmi na rozdrożu, odrzuciłam te dotyczące rodziców i dzieci. Powiedziałam, że tamtych nie chcę. Tylko z jakiego powodu nie chciałam?! Odpowiedź przyszła gdzieś o 3 nad ranem, jakieś 8 godzin po zdarzeniu. Nie chciałam dźwigać brzemienia. Zostawiłam to poza sobą, gdzieś na tych kartkach. Było mi z tym dobrze, czułam się pewnie i swobodnie – do wieczora. Wieczorem wróciła sprawa pigułek. Oczywiście, pigułkę zaczerpnęłam z kultowego filmu "Seksmisja", w którym łagodziły one skutki pewnych niedoborów w psychice kobiet. Skoro ludzie chcą pigułki, to może mogę im ją dać? Ale czym jest ta pigułka?! Tak mijały kolejne dni. Jak dawać ludziom pigułki?! Tak bez diagnozy, bez rozmowy, bez zrozumienia czy w końcu bez umiejscowienia danej kwestii w odpowiednim kontekście przyczynowo-skutkowym? I kolejne dni minęły… i mam! Wiem! To ja mam stworzyć pigułkę. Ode mnie zależy jej skład. A zatem żadnych skutków ubocznych, tylko wskazówka, inspiracja, drogowskaz. Znalazłam – to moje artykuły i wszystko, co piszę. Moja pigułka, która w najlepszym przypadku zainspiruje do pracy nad sobą, w najgorszym – nie zadziała. Ważne, że nikomu nie zaszkodzi. Znam już skład swoich pigułek, pozostaje produkcja i dystrybucja produktu. Założenia są takie: ogólnie dostępna, bez recepty. Produkcja seryjna, a dystrybucja dostosowana do potrzeb. Bardziej ogólnie się nie dało…

Ten proces rozpoczął się, gdy Maciej Bennewicz uśmiechnął się do mnie, uścisnął mi dłoń i powiedział: „Cześć, Maciek jestem.”  I trwa właściwie do dziś, czyli już 3 tydzień i jeszcze czas jakiś będzie dopracowywał kwestie produkcji i dystrybucji. Na czym polegał ten proces? Pigułki galopowały mi przez głowę po kilka razy dziennie, przewijały się komentarze: nie byłaby sobą, gdyby na stół nie wlazła, podziwiam Cię za odwagę, ja bym nigdy na stół nie weszła, ja bym nigdy nie weszła, trzeba mieć charakter, żeby zrobić coś takiego.

Tylko co ja takiego zrobiłam?! Ja po prostu zadbałam o siebie. Byłam w odpowiednim miejscu i czasie, nadarzyła się konkretna okazja, ktoś ofiarowywał swą pomoc. Ja tylko skorzystałam z możliwości danej chwili. Oczywiście, że mogło to wyglądać na jakiś akt odwagi, prezencji charakteru; było to jednak czymś innym. To było spotkanie z sobą samą. Kim byłabym, gdybym nie weszła na stół? Byłabym osobą z przeszłości. Weszłam na stół, żeby być sobą, żeby zmieniać, żeby podwyższać progi, bo o wysoki próg trudno się potknąć, o mały  bardzo łatwo. Ja weszłam na stół, aby się nie potknąć, aby być sobą! I teraz wiem, że chcę myśleć perspektywicznie, czuć się potrzebna i działać intuicyjnie.

Licencja: Creative Commons
0 Ocena