O skutecznym rad sposobie na głowy bolenie. Jak poradzić sobie z odpowiedzialnością za niewłaściwy wybór i zadbać o zdrowie psychiczne. Rowerowa terapia chorej polityki.

Data dodania: 2011-09-09

Wyświetleń: 1780

Przedrukowań: 0

Głosy dodatnie: 0

Głosy ujemne: 0

WIEDZA

0 Ocena

Licencja: Creative Commons

Zbliża się termin kolejnych wyborów. Połowa narodu znów nie zagłosuje - od lat ustaliła się taka frekwencja. Medialni kaznodzieje polityczni ponownie odsądzać będą ową połowę od czci i wiary, zarzucając aspołeczną, apatriotyczną postawę. Przypomina to PRL-owską propagandę, używającą tych samych argumentów, bez dociekania przyczyn. Różnica polega na tym, że wywrotowi mocodawcy z Bonn, zastąpieni zostali kolegami z Izraela, Moskwy, albo Waszyngtonu (zależnie od opcji wyznawanej przez postponującego).

Tymczasem prawda wydaje się być nieco bardziej złożona, nie wszyscy bowiem z tej połowy świadomie i z premedytacją bojkotują demokratyczne formy "ludowładztwa". Fakt - część nie pofatyguje się do urn z lenistwa, bądź lekceważenia; ale pozostała część: z powodu choroby, nędzy, nagłych wypadków, starczych niedomagań, pijaństwa, ciężkiego kaca lub innych ważnych przyczyn. W istocie, ok. ¼ społeczeństwa, stanowi grupę kontestujących autsiderów, niepogodzonych z poczuciem politycznego wykluczenia. Kto nie uczestniczy bowiem czynnie, ani biernie w wyborczym misterium - politycznie nie istnieje. Starsi spośród Niegłosujących, na zasadzie inercji kontynują swoje obywatelskie nieposłuszeństwo, jeszcze za komuny uchylając się od "obywatelskiego obowiązku", mając wówczas do wyboru "jedynie słuszny wybór". Zakładając, że kierują się poczuciem szlachetnej odpowiedzialności, spróbujmy zrozumieć ich postawę, analizując pokrótce, z ich domniemanego punktu widzenia, główne podmioty sceny politycznej, czyli istotne elementy wyborczej alternatywy.

1. Wykluczeni nie poprą liberałów, umiejscawiających się w politycznym centrum, ich głównie obarczając winą za istniejące bezrobocie, bezdomność, nieuczciwy podział popeerelowskiego majątku, niewypłacenie każdemu Polakowi "należnych mu stu milionów", stanowienie władzy kolesiów i korzystanie z ich pokrętnych geszeftów. Nie tolerują spadających, jak ulęgałki, samolotów, bo brak liberałom odpowiedzialnych ministrów. Niegłosujący nie podzielają powszechnej opinii o możlliwości istnienia dobrego zespołu piłkarskiego ze złymi graczami.

2. Wykluczeni nie oddadzą głosu na podobno prawicową partię, dyskryminującą pismaków o innych poglądach i nietolerującą mniejszości, ponieważ nie mają zaufania do polityków, których przywódca podejrzewany jest o niedomagania umysłowe, przejawianie cech autokratycznych i prawicowo - ekstremistycznych oraz skłonności do egzotycznych sojuszów, wyznając zasadę: "po trupach, cel uświęca środki". Nie chcą żyć w ustawicznym niepokoju wojny polsko – polskiej, polsko – obcej i lekceważenia obywateli. Po dwudziestu latach zatracili wszelką ułudę o sprawnym państwie, szanowanym za granicą. Poza tym, nie do przyjęcia jest (dla Niegłosujących o wszystkich opcjach seksualnych) związek partnerski z Ojcem Dyrektorem.

3. Trudno się dziwić, że pośród Wykluczonych starszej generecji jest wiele pokładów nostalgicznej tęsknoty do PRL. Pamięć wybiela przeszłość, szczególnie czas dzieciństwa i młodości oraz utrwala wspomnienie przyjemności beztroskiego korzystania z przywilejów dla beneficjentów i zauszników "władzy ludowej". Jest jednak wielu nonkonformistów, nieulegających wdziękom sztucznie farbowanych socjalistów, fałszywej lewicy, pogrobowców komuny, wspomnień czaru osławionej przeszłości. Nie chcą powrotu rządów uwłaszczonej nomenklatury, władzy millerowskich kolesiów i ich przekrętów. Dziadek powiedział: "...nie może być w państwie – gdy nie chce ono iść ku zgubie – za dużo nieprawości".

4. Zrozumiałym wydaje się odrzucenie obłudnych atrakcji partii stetryczałych ludowładców, niczym opoka tkwiącej w naszym parlamentaryzmie od wieku. Rządzącej rzadko, ale często odgrywającej rolę języczka u wagi, nade wszystko zaś dbającej o sowite zadośćuczynienie swoim luminarzom – obszarnikom. Pośród Wykluczonych nie ma przecież beneficjentów uwłaszczenia, czyli wielkich posiadaczy ziemskich.

5. Mocny kawał wycięliby Wykluczeni, głosując jednomyślnie na jednego z wykluczonych pod próg wyborczy, politycznych satyryków (np: na Myszkę Korwina lub Palącego Kota). Problem w tym, że w ciągu 20 lat III RP, przełamanych dwoma latami czwartej, dowcip sarmacki jakby stępiał. W nowym obozie nie jest to już najweselszy barak, a podobno wręcz – najbardziej ponury.

6. Dawno temu Wykluczeni zauważyli bezsens łożenia ciężkiej fortuny na Senat, istniejący w formie kalki Sejmu. Propozycja prezydentów wielkich miast miałaby sens, gdyby nastąpiła jednocześnie radykalna zmiana ordynacji wyborczej do samorządów, zakazującej uczestniczenia w wyborach municypalnych ogólnokrajowym partiom politycznym. Senat powinien składać się z przedstawicieli (po jednym), typowanych przez sejmiki wojewódzkie, Prezydenta Warszawy, Prezydenta Państwa i stanowić radę polityczną Prezydenta Państwa, z wzajemnymi uwarunkowaniami. Tego zaś veto nie mogło by odrzuconym być przez Sejm. Zmiany te mogłyby zaistnieć za sprawą ustaw sejmowych, a łatwo się domyśleć, że kliki partyjne gotowe byłyby raczej Senat zlikwidować, aniżeli dopuścić do uszczuplenia swojej wszechwładzy.

Mniej – więcej co 10 lat zmieniają się priorytety wyborcze. Głównym priorytetem ostatniej dekady XX w. było wskazanie tych, którzy mają się uwłaszczyć na popeerelowskim majątku. W miarę ubywania majątku, wyborcy przestali liczyć na swój udział z prywatyzacji. Priorytetem wyborczym pierwszej dekady XXI w. stała się selekcja negatywna – głosowano na przeciwników poprzednio naznaczonych do uwłaszczenia. Od początku drugiej dekady XXI w., uwłaszczenie przestaje odgrywać rolę nadrzędną. Priorytetem wyborczym staje się medialność, przede wszystkim – telewizyjna. Wygrywa ten, kto potrafi dłużej brylować w mediach, niezależnie, jakim to czyni sposobem. Media coraz bardziej decydują o naszym życiu. Załatwienie trudnej sprawy urzędowej, uzyskanie sprawiedliwego wyroku sądowego staje się niemożliwe, bez udziału telewizji. Znaleźliśmy się na poziomie demokracji USA z lat sześćdziesiątych, a Europy zachodniej – z lat siedemdziesiątych XX w. (wciąż 40-50 lat w tyle za tamtymi, za sprawą byłej "przyjaźni" z wielkim bratem). Nie można wykluczyć, że w następnej dekadzie konkurentami w wyborach parlamentarnych będą uczestnicy show telewizyjnych i głosować trzeba będzie w istocie nie na partie polityczne, a: TVP, TVN lub POLSAT.

Za taki stan struktur państwowych, Niegłosujący nie obarczają winą kogokolwiek, poza tymi, którzy już sprawowali władzę i nadal się o nią ubiegają. Wydaje im się, że uczciwszym, w tej sytuacji, jest nie głosować w ogóle, niż pozorować, oddając głos nieważny. To także jest demokratycznym wyborem. Narzucenie obowiązku wyborczego, co marzy się niektórym politykom, ubiegającym się o reelekcję, byłoby ograniczeniem swobód demokratycznych.

Minęło 20 lat od rozpoczęcia przebudowy tego kraju na drugą Japonię, Irlandię i inne, nienazwane pierwowzory. Aż dziw, iż żaden z politycznych architektów nie wpadł na pomysł przerobienia go na Indie, bądź Chiny. Po tym okresie "wiecznie młodej demokracji", chciałoby się, choć przez chwilę, pożyć w państwie, gdzie kolej jest dla pasażerów, a nie źródłem uwłaszczenia prezesów niezliczonych spółek, gdzie sądy sądzą sprawnie i sprawiedliwie, gdzie służby państwowe i urzędnicy (także - prokuratorzy) działają na rzecz ludzi przyzwoitych, nie zaś – lokalnych, politycznych, finansowych, przestępczych lub zagranicznych kacyków. Na starość, nie mając nadziei na zakup lekarstw, chciało by się przynajmniej umierać w państwie, cenionym przez unijnych partnerów, a nie odwiecznej wylęgarni gastarbeiterów, w dziurawym worku, w którym jednej drogi porządnie zbudować nie można, ani za złotówki, ani za dotacje, stan gospodarki zaś zależy od giełdowych hazardzistów.

Której partii, ponownie ubiegającej się o nasze głosy, zaufać można stworzenie takiej utopii? Iść zatem, jak w totku wybrać na chybił – trafił? Iść – oddać głos nieważny? Znów nie iść? Dla Wykluczonych, tragifarsą wolnych, demokratycznych wyborów w tym kraju jest to, że pójdą, bądź – nie, i tak rządzić nimi będą Ci, których wybrać nie chcieli. Niedawno, w Gazecie Wyborczej, Jan Hartman namawiał naiwnie, by gremialnie wstępować do "naszych" partii politycznych i czynić je w ten sposób mniej obrzydliwymi. Problem panie Janie w tym, że "nasze" partie nie potrzebują członków wyróżniających się mądrością, inteligencją, ani jakimikolwiek zdolnościami. "Nasze" partie potrzebują bogatych sponsorów i twarzy, zaistniałych w telewizji (bez znaczenia w jakiej dziedzinie) i o takie zabiegają na wyścigi. Reszta musi mieć mocne protekcje i bardzo, bardzo chcieć zostać członkami.

Przystąpienie do partyjnego towarzystwa wymaga dostosowania się do przyjętych w nim obyczajów, zarówno statutowych, a przede wszystkim – nieformalnych. Wymaga ugięcia hardego karku przed partyjnymi zwierzchnikami, spełniania ich życzeń (poleceń), okazywania dowodów oddania wodzowi, pod groźbą wykreślenia, niezależnie od tego, jaką ma się o nim opinię. Nie każdy z Wykluczonych znajdzie w sobie dostateczne do tego pokłady obłudy. Instytucje ścigania, nie we wszystkich tzw. aferach (np.: hazardowej), uznawają za sprzeczne z prawem postępowanie partyjnych urzędników państwowych i posłów. Niegłosujący mają zatem poważny etyczny dylemat z rozstrzygnięciem kwestii: czy nieformalne partyjne układy są patologią, odzwierciedleniem narodowych tradycji, zdrowymi formami demokratycznego współżycia grupy, czy niestosownymi dziennikarskimi sensacjami.

Na początku lipca opublikowałem w "Artelis" (w dziale "Polityka") felieton "Kamienna demokracja", w którym wyraziłem nieśmiałą nadzieję, że zaistniały w kolebce demokracji fatalny kryzys ekonomiczny, zainspiruje Greków do stworzenia nowej formy zarządzania bytem narodowo – państwowym. Jak dotąd nie dochodzą stamtąd żadne sygnały, nawet prób tworzenia alternatywy dla najstarszej formy współżycia osobników w grupie. Jeśli nie Grecy, to może prometejscy potomkowie Sarmatów, zobrzydzeni swoimi partyami, wymyślą nową formę demokracji. Burzyć umiemy! ... a budować?

Skoro nadal, droga czytelniczko / drogi czytelniku nie możesz się zdecydować: "iść, albo nie iść", bólem głowy dręczy to oto pytanie, odpowiem – pojedź. Wsiądź na rower i pojedź! Byle najdalej od samochodów, szczególnie tych z VIP-ami. Odpręż się i odstresuj! Zdrowie jest najważniejsze, zwłaszcza – zdrowie psychiczne. W drodze głowa przestaje boleć i czasem przychodzą do niej dobre, oczyszczające pomysły. Szczególnie zapraszam pana Jana Hartmana. Do grona cyklistów można wstąpić bez protekcji.

Pozdrawiam. Zbigniew M. Kozłowski.

Licencja: Creative Commons
0 Ocena