Niech samo rośnie
Chęć bardzo szybkiego nabrania masy mięśniowej często wiąże się z sięganiem po różnego rodzaju substancje, które mają do tego doprowadzić. Póki są to anaboliki, ale połączone z właściwą dietą i mądrze rozpisanym planem treningowym, wszystko wydaje się być w porządku. Jednak niektórzy nie chcą czekać nawet tego czasu, by osiągnąć dobrą muskulaturę. Niektórzy wychodzą z przeświadczenia – niech samo rośnie. I wstrzykują synthol. Łatwe? Łatwe. Ale nierozsądne.
Chęć rozwoju muskulatury może wiązać się ze zdrowym i przemyślanym przybieraniem masy mięśniowej. Może też być związana z chęcią uzyskania jak najszybszych i jak największych efektów. W bardzo wielu przypadkach motorem napędowym do rozwijania mięśni może być jakiś niezdrowy i niekorzystny czynnik, który każe nam być „większym”. Czasami jest to chęć zaimponowania innym, czasem przeświadczenie, że tylko wtedy zostanie się docenionym, w innych przypadkach mogą to być kompleksy powstałe w przeszłości – na przykład, gdy jako dziecko zawsze byliśmy chudzi i słabi i z tego powodu doznawaliśmy przykrości od innych, silniejszych od nas osób. To właśnie te niezdrowe czynniki pchają nas objęcia produktu o nazwie synthol. Ta substancja rzeczywiście umożliwia szybki rozrost mięśni – ale tylko ich objętości, a nie gęstości komórek budujących struktury mięśniowe. Efekty są szybkie i duże – i o to właśnie chodzi niektórym. Tylko co z tego, skoro mięśnie napompowane syntholem nie wyglądają tak jak te wyćwiczone ciężką pracą treningową. Jeśli chcemy, żeby samo rosło, możemy wstrzyknąć synthol. Nierozsądne i nie pochwalane. Ale możliwość jest. Tylko zanim to zrobimy, zastanówmy się, co w ten sposób chcemy osiągnąć. większy szacunek otoczenia? Być może. I może nawet czasowo się to uda w tym środowisku, w którym się znajdujemy. Ale wystarczy przekroczyć cienką linię i możemy przesadzić. A wtedy staniemy się pośmiewiskiem. I nagle cała praca nad sobą, nad walką z własnymi kompleksami i nad staraniem się usilnie o uznanie w oczach innych osób totalnie bierze w łeb. Więc po co dążyć do czegoś, od czego chce się uciec?
Niektórym się udało
Niektórym się udało zażywać synthol i zachować dobrą, proporcjonalną sylwetkę i mięśnie, które nadal wyglądają w miarę naturalnie. Niektórym udało się z kolei doprowadzić się do zapaleń, ropni, czy uszkodzeń nerwów spowodowanych nieumiejętnym wstrzykiwaniem syntholu. A raczej żadna pielęgniarka nie będzie wspomagać tego typu działania. Niektórym udało się również drastycznie zwiększyć poziom cholesterolu we krwi, który odkładał się z nierozkładalnego syntholu. Nadal można powiedzieć, że niektórym się udało pozostać zdrowym. Ale czy warto ryzykować z tego powodu? Wcale nie trzeba syntholu i wielkich, sztucznie napompowanych mięśni, żeby po pierwsze dobrze wyglądać, po drugie, dobrze czuć się samemu ze sobą. Jeśli tylko bardziej popracujemy nad sobą, poznamy powody, dla których potrzebujemy być „wielcy” – być może synthol okaże się zupełnie niepotrzebny. Zamiast niego sięgniemy po dobrą odżywkę białkową i porządnie weźmiemy się do roboty. Mięśnie potrzebują pracy i czasu. A do tego odpowiedniego żywienia. Syntholu nie potrzebują. Chyba, że ich właściciel chce się stać pośmiewiskiem.