
W dokumentach egzekucyjnych prowadzonych przez komornika Marka G. pojawia się dziwny paradoks: rzekome odnalezienie majątku na koncie dłużnika – w kwocie 5000 zł – które nie zostało nigdy potwierdzone fizycznie, a następnie umorzenie postępowania z powodu niewypłacalności. Kwota 5000 zł nie była ani zajęta, ani zweryfikowana, ale wystarczyła, by komornik naliczył opłatę za „poszukiwanie majątku”. Złożono skargę – sąd ją oddalił, a prezes sądu potwierdził, że komornik może „szacunkowo” wskazać majątek, by rozliczyć czynności.
To nie tylko absurdalne – to systemowo niebezpieczne. Bo jeśli taka fikcja prawna może prowadzić do pobierania opłat, to równie dobrze może prowadzić do przerywania biegu przedawnienia. A tu różnica jest kluczowa: jeśli egzekucję umarza się z powodu bezczynności wierzyciela, bieg przedawnienia nie zostaje przerwany. Jeśli jednak wpisze się przyczynę jako niewypłacalność dłużnika, skutkuje to formalnym przerwaniem przedawnienia roszczenia – choćby wszystko działo się tylko na papierze.
Praktyka ta staje się coraz częstsza, a sądy zdają się ją aprobować. Dłużnik, który nie ma realnych środków, staje się zakładnikiem biurokratycznych formułek, które przedłużają fikcyjne zobowiązanie na lata. Prawa obywatela są spychane na margines, a system egzekucyjny służy nie tyle sprawiedliwości, ile odraczaniu jej w nieskończoność.
Jeśli komornik może „znaleźć” pieniądze, których nie ma, i umorzyć egzekucję w sposób korzystny dla wierzyciela, a sądy to zatwierdzają – to obywatel nie ma już szansy na uczciwe zderzenie się z państwem prawa. Pozostaje mu tylko archiwizować dokumenty i czekać, aż prawda stanie się użyteczna – nie dla systemu, ale dla sprawiedliwości.