
W jednej z warszawskich spraw sądowych przyznano stronie poszkodowanej adwokata z urzędu. Formalnie wszystko odbyło się zgodnie z procedurą. W praktyce – adwokatka nie nawiązała żadnego kontaktu z klientką, nie podjęła żadnych działań i nie złożyła żadnych pism. Nie odebrała telefonów, nie odpowiedziała na wiadomości. Milczała przez cały czas trwania sprawy.
Autor artykułu posiada pełną dokumentację postępowania, w tym oficjalne stanowisko Rzecznika Dyscyplinarnego Izby Adwokackiej w Warszawie. Rzecznik uznał, że doszło do naruszenia obowiązków zawodowych, jednak postępowanie zostało umorzone jako „wypadek mniejszej wagi”, ponieważ adwokatka nie wystąpiła o zapłatę za swoją bezczynność.
Sprawa ta ukazuje coś więcej niż indywidualne uchybienie. Obnaża mechanizm, w którym brak działania nie jest traktowany jak przewinienie, lecz niemal jako wybór zawodowy. Kodeks Etyki Adwokackiej w art. 8 jasno stanowi, że adwokat ma działać w interesie klienta i z należytą starannością. Ale w praktyce, jeśli sprawa nie dotyczy pieniędzy – interes klienta może zostać zignorowany bez większych konsekwencji.
Nie da się uciec od skojarzeń z mentalnością epoki minionej. PRL fizycznie upadł, ale jego duch wciąż krąży po korytarzach instytucji, w których „ręka rękę myje”, a prawo nie zawsze znaczy sprawiedliwość. Gdy etyka zostaje uwięziona w teczce z paragrafami, system zaczyna przypominać teatr, w którym nikt już nie gra dla widowni, a tylko dla siebie.
Zaufanie do wymiaru sprawiedliwości nie buduje się poprzez procedury, lecz przez ludzi, którzy za nimi stoją. Jeśli adwokat z urzędu może nie zrobić nic – i nie ponieść za to żadnych konsekwencji – to znaczy, że nie tylko adwokat milczy. Milczy też system. A obywatel zostaje sam, z przeświadczeniem, że w razie potrzeby – nie ma do kogo zadzwonić.