Ten styl zarządzania jest bolączką wielu przedsiębiorstw: kiedy firma nie działa strategicznie, mamy do czynienia jedynie z „gaszeniem pożarów”. Może dlatego rząd rzucił hasło: strażak w każdej firmie. Oczywiście to żart, ale żartem już nie są nowe przepisy, które wymuszają, aby każda firma posiadała wykwalifikowanego inspektora od ochrony przeciwpożarowej, przeprowadzenia ewakuacji i udzielania pierwszej pomocy.

Data dodania: 2009-02-05

Wyświetleń: 1711

Przedrukowań: 0

Głosy dodatnie: 0

Głosy ujemne: 0

WIEDZA

0 Ocena

Licencja: Creative Commons

Efekt i tak pójdzie z dymem

Nie od dziś wiadomo, że kiedy zarządzającym brak strategii oraz długofalowego planowania, w organizacji wszystko wrze, gotuje się, bucha. A jednak efekt często idzie z dymem. Tak to już jest, że kiedy managerom brak wizji oraz celu działania, podejmują tylko mało efektywne kroki, polegające na załatwianiu pilnych, natychmiastowych, nie cierpiących zwłoki spraw bieżących. Jednak firma stoi w miejscu, nie rozwija się, słabną zyski, spada motywacja zespołu. Chociaż bywa, że wszyscy naprawdę starają się, aby było dobrze i bardzo ciężko pracują, podejmując ciągle na nowo trud codziennych obowiązków, efekt jest mizerny. Ten styl zarządzania jest bolączką wielu przedsiębiorstw. Kiedy firma nie działa strategicznie, kiedy codzienne działania operacyjne nie wynikają z dalekowzrocznych wizji rozwoju, mamy do czynienia jedynie z „gaszeniem pożarów”.

Może dlatego rząd, dbając o rozwój gospodarki i prawidłowe, strategiczne zarządzanie biznesem, rzucił hasło: strażak w każdej firmie. Strażak zajmie się gaszeniem codziennych pożarów, a dyrekcja skupi się na strategicznym planowaniu biznesu. A to wszystko przecież dla nas, aby gospodarka kwitła, kraj rozwijał się, a wszystkim żyło się dobrze i dostatnio.

Niech nam PKB prężnie strzela w górę, niczym woda ze strażackiej sikawki

Oczywiście to żart, ale żartem już nie są nowe przepisy, które wymuszają, aby każda firma zatrudniająca nawet jednego pracownika, posiadała wykwalifikowanego inspektora od ochrony przeciwpożarowej, przeprowadzenia ewakuacji i udzielania pierwszej pomocy.

Przepis Kodeksu Pracy, obowiązujący od 18 stycznia 2009, nie budzi sprzeciwu w średnich i dużych przedsiębiorstwach. Tam oczywista jest konieczność przestrzegania pewnych standardów BHP, chociażby z tego powodu, że sankcje i kary bywają dotkliwe. Nowy przepis budzi jednak wiele kontrowersji u mikroprzedsiębiorców, zatrudniających np. jednego pracownika.

Jak wyznaczyć drogę ewakuacji z warzywniaka pod gołym niebem? Jakie szanse ma akwizytor, większość czasu spędzający w terenie, na udzielenie pomocy swojemu szefowi, siedzącemu w biurze, jeśli zostanie wyznaczony inspektorem? Albo który z dwóch prawników, prowadzących kancelarię, powinien wyszkolić się na inspektora, jeśli ciągle mijają się w biegu na kolejne rozprawy? A audytorzy, doradcy, handlowcy, serwisanci, większość czasu spędzających u klienta? Albo trenerzy, prowadzący szkolenia poza biurem, czy z kolei tłumacze większość czasu faktycznie pracujący w domu? Który z nich powinien zostać inspektorem? I co jest o wiele istotniejsze, w kwestii osiągnięcia zamierzeń ustawy, jaki będzie z tego faktyczny pożytek?

Mam bombową wiadomość: to tylko atrapa

Większość mediów krytykuje nowe przepisy. Ale kiedy znaleźlibyśmy się w potrzebie, czyż nie dobrze byłoby mieć naprawdę porządnie wyszkoloną i przygotowaną do niesienia pomocy osobę obok siebie? W momencie kryzysu, awarii, niespodziewanego i nagłego zdarzenia, nie sposób przecenić fachowego strażaka, sanitariusza, czy zrównoważonego komendanta, który zapanuje nad spanikowanym tłumem. Mam nadzieję, że taka idea przyświecała resortowi pracy, który zainicjował wdrożenie nowych przepisów, poprawiających bezpieczeństwo. Poprawiających, przynajmniej w teorii.

Takich przypadków, gdzie przymus prawny wydaje się absurdem, można bowiem naprawdę mnożyć wiele. Może intencje ustawy były dobre. Ale czyż nie lepiej byłoby skuteczniej prowadzić instruktaż w ramach obecnie obowiązujących szkoleń BHP? Dodatkowym paradoksem może być wymóg posiadania co najmniej średniego wykształcenia, aby zostać kwalifikowanym inspektorem. A jeśli firmę tworzy dwóch kominiarzy po zawodówce? Albo dwie przyuczone do zawodu krawcowe? Aby nawlekać igły, czy przeczyścić komin muszą najpierw zrobić maturę? A może zatrudnić światłego gryzipiórka z odpowiednimi papierkami? Czy ustawa przewiduje czas na uzupełnienie wykształcenia? Ten tok rozumowania prowadzi do odkrywania coraz to nowych obszarów, ustawowo niezagospodarowanych.

Pomoże ci strażak sam

Z pewnością „Naczelny Strażak Kraju”, jak od plotek huczą kuluary, może zacierać z radości ręce. Ochotniczym strażakom dobrze się będzie działo. Będą szkolić, albo dorabiać, zatrudniając się w firmach na części etatów. Już bowiem my, obrotny naród, kombinujemy jak obejść kłopotliwe i kosztowne przepisy (przeszkolenie jednej osoby to koszt w granicach 1,2 tys. zł, a za ich nieprzestrzeganie grozi kara do 30 tys. zł). To dla małej firmy spory wydatek. Czyż nie lepiej już wynająć strażaka na godziny?

Nie od dziś wiadomo, że kiedy rządzącym brak strategii oraz długofalowego planu działania, to w mediach wrze, ale efekt często idzie z dymem. Kiedy brak wizji oraz celu działania, podejmowane są kroki, mające przyciągnąć lub zająć dziennikarzy. Jednak gospodarka stoi w miejscu, słabną przychody, spada konsumpcja i motywacja.

Ten styl zarządzania jest bolączką wielu rządów. Kiedy nie działa strategia, można jedynie „gasić pożary”. Może dlatego tak pilnie trzeba szkolić strażaków?

Źródło: CashFlow&You

Licencja: Creative Commons
0 Ocena