Wszak czarodziejów, skrzatów, smoków, eliksirów i zaklęć pełno jest w literaturze popularnej, pełno także w folklorze ludowym, skąd literatura fantasy czerpie pełnymi garściami. I oficjalny Kościół Katolicki zdaje sobie z tego sprawę. Miło było usłyszeć, jak nie zgodził się kilkanaście lat temu z protestantami, występującymi przeciwko wyborowi Baby Jagi na symbol województwa świętokrzyskiego. Bo Kościół Katolicki występuje przeciw prawdziwemu okultyzmowi, ale nie będzie szukał zagrożenia w elementach ludowego folkloru.
Oczywiście powieść pani Rowling nie jest także książką chrześcijańską. Przynajmniej nie w tym sensie, jak cykl C. Lewisa o Narnii. Jest jednak książką głęboko humanistyczną, chociaż dzieje się w wymyślonym świecie fantasy. A im bliżej jej końca, tym bardziej widać, że powstała w kręgu kultury chrześcijańskiej. Czerpie także pełnymi garściami ze skarbca symboliki chrześcijańskiej, co zostało uważnie prześledzone choćby tutaj:
http://domnaskrajulata.blogspot.com/2007/01/dziedzic-gryffindora.html
Nie będę rozwodziła się nad tym, że „Harry Potter” jest hymnem na cześć odwagi, przyjaźni, czystego serca i walki dobra ze złem. Pominę też wspaniały wątek współpracy mistrza i ucznia, a także to, że Albus Dumbledore okazuje się nie jakimś spiżowym pomnikiem bez skazy, lecz człowiekiem, którego szlachetność wykuwała się wśród moralnych błędów młodości. To są wszystko bardzo piękne wartości, ale ogólnoludzkie, a „Harry Potter” może także nauczyć nas idei, która w pełni nie występuje nigdzie poza chrześcijaństwem. Mówię o niesłychanie trafnie ujętej w tej książce idei miłości nieprzyjaciół.
Tej idei nie rozumie wielu chrześcijan, bo albo ją odrzucają, albo też zamieniają w jakąś sentymentalną karykaturę. Tym bardziej niezwykłe, że zrozumiała ją autorka książki na pewno nie chrześcijańskiej. Tej jej niechrześcijańskiej wymowy dowodzi pochwała eutanazji, choć w warunkach wojny dziejącej się w utworze jest ona jakby w pewien sposób usprawiedliwiona. A przynajmniej może stanowić mocną podstawę do dyskusji.
Wróćmy jednak do miłości nieprzyjaciół. Harry Potter nie przejawia jej od samego początku. Ból po rodzicach powoduje chęć zemsty; gdzieś w środku cyklu bohater buńczucznie zapowiada, że jeśli przyjdzie mu umrzeć z ręki wroga, postara się zabrać ze sobą tylu śmierciożerców, ilu zdoła. A nawet swego głównego przeciwnika – Lorda Voldemorta.
Przemiana następuje pod sam koniec. Co uderzające – jest owocem świadomej ofiary Harry'ego, który decyduje się oddać życie dla uratowania swych przyjaciół. Przeżywa, ale na krótko ma wgląd w świat po tej drugiej stronie. Widzi – jak można się domyślić – cierpienia zmarłego wroga, a jego mistrz Albus Dumbledore wyjaśnia, że nie można mu już pomóc... Radzi Harry'emu nie żałować zmarłych, ale żywych – tych, którzy żyją bez miłości.
Dlatego odzyskawszy przytomność i stając do ostatecznej walki z Voldemortem, Harry stara się namówić go do okazania skruchy za swoje zbrodnie. Mówi, że to jego jedyna szansa, że widział, co się z nim stanie, jeżeli tego nie zrobi. Mówi: „Bądź mężczyzną... spróbuj...” - bo rozumie, że skrucha nie jest przejawem słabości, ale aktem heroicznej odwagi.
Harry na próżno stara się uratować duszę swego największego wroga. Chociaż nie chce go zabić (by nie odbierać mu tej szansy) i próbuje go jedynie rozbroić, Voldemort ginie od rykoszetu własnego morderczego ataku. Harry musi się pogodzić z tym, że ostatecznie nie okazał skruchy, i świętuje zwycięstwo w walce razem z całym Hogwartem.
Wymyślony świat fantasy... lecz problemy jak najbardziej realne. Pani Rowling przypomina nam, że przesłanką prawdziwej miłości nieprzyjaciół powinna być troska o ich wieczne zbawienie. Nie przekreśla to konieczności, a nawet obowiązku przeciwstawienia się czynionemu przez nich złu. Aktem najwyższej odwagi i miłości jest uświadomienie wrogowi, że źle robi. I skłonienie go do nawrócenia i do okazania skruchy.