Osobiście uważam, że tak. I że co więcej, czas wznieść ich współdziałanie na nowy i wyższy niż dotąd poziom. W dalszej części postaram się wyjaśnić, co przez to rozumiem.
Na początek należy stwierdzić, że idea władzy politycznej nie jest czymś oderwanym od Boga, a więc i od życia religijnego. Przeciwnie – w Bogu znajduje ona swój początek i umocowanie. Jak pisze Papież Leon XIII w encyklice Diuturnum illud, „co się tyczy władzy politycznej, to Kościół słusznie naucza, iż źródło swe ma ona w Bogu; znajduje tego Kościół bezspornie świadectwo w Piśmie świętym i w pomnikach starożytności chrześcijańskiej. Nie da się zresztą pomyśleć żadna inna doktryna bardziej zgodna tak z rozumem, jak z dobrem panujących i ludów”.
I dalej, również w Diuturnum illud, tak uzasadnia ów Papież to swoje nauczanie: „Istotnie ludziom w społeczeństwie żyć każe natura, albo raczej twórca natury – Bóg. Dowodzi tego niezbicie dar mowy, ten główny pośrednik ludzi między sobą i liczne wrodzone duszy pragnienia, wreszcie mnóstwo potężnych potrzeb, którym zadośćuczynić nie mogliby ludzie samotni, a które znajdują swe zadowolenie wśród ludzi złączonych w społeczeństwo. Z drugiej strony nie może istnieć, nie da się nawet pomyśleć społeczeństwo, w którym nie byłoby kogoś, kto by dążenia jednostek uzgadniał, utrzymywał w równowadze i kierował bez zastrzeżeń ku wspólnemu dobru; chciał więc Bóg, aby w społeczeństwie istnieli ludzie posiadający władzę nad innymi. Tu jednak zachodzi okoliczność pierwszorzędnej wagi. Mianowicie ci, którzy rządzą państwem, powinni móc wymagać od obywateli posłuszeństwa w ten sposób, aby nieposłuszeństwo było dla tych ostatnich grzechem. Otóż żaden człowiek nie może posiadać w sobie, ani sam ze siebie pierwiastka, pozwalającego mu tego rodzaju więzami skrępować sumienie i wolną wolę innych. Jeden Bóg, wszechrzeczy twórca i prawodawca, posiada podobną władzę, ci więc, którzy ją wykonują, muszą ją mieć udzieloną sobie przez Boga i w Jego imieniu ją sprawować.”
Nie będę się tu wdawać w rozważania, kiedy i pod jakimi warunkami to posłuszeństwo władzy jednak nie obowiązuje. Pragnę za to zwrócić uwagę na fakt, że słusznie chrześcijańscy (i też niektórzy inni) politycy podnoszą sprawę konieczności ochrony przez władzę państwową życia ludzkiego „od poczęcia do naturalnej śmierci”, wbrew wielu innym, którzy chcieliby legalności aborcji i eutanazji. Osobiście jednak uważam, że ten postulat jest niewystarczający. Aby wznieść współpracę religii i polityki na wyższy poziom, należy postulować ochronę życia ludzkiego w całym jego wymiarze, a więc od poczęcia aż po perspektywę życia wiecznego. Postulat tej rozszerzonej jego ochrony wynika wprost z faktu pochodzenia władzy politycznej od Boga. Bo skoro władza od Boga pochodzi, ku Niemu również musi nas kierować.
Ejże, ale czy to wymaganie nie jest aby za daleko idące? Wszak zdaje się mu przeczyć sama nauka społeczna Kościoła… „Więc przewodnikiem być do nieba nie państwo, lecz Kościół powinien; jemu to dostało się prawo i obowiązek od Boga, żeby sądzić i orzekać o tym, co należy do wiary” – pisze tenże Leon XIII w encyklice „Immortale Dei”. I w innym miejscu tejże encykliki: „Więc Bóg rozdzielił rządy nad rodem ludzkim pomiędzy dwie władze - duchowną i świecką: pierwsza przełożoną nad sprawami boskimi, druga nad ludzkimi”.
Dlatego też kiedy ten postulat formułowałam, odpowiadano mi na ogół, że władza polityczna rozciąga się jedynie na doczesne życie człowieka i w związku z tym nie może wpływać na zagadnienia jego wiecznych wyborów.
Sprawa nie wygląda jednak tak prosto, jakby się to mogło moim oponentom wydawać. W encyklice Sapientiae christianae ten sam Papież Leon XIII pisze bowiem: „Czasy nasze wprawdzie niemałe uczyniły postępy w dziedzinie dóbr materialnych i zmysłowych; ale zmysłowość, siła fizyczna i bogactwo ziemskie, jakkolwiek one życie na tym padole czynią wygodnym i przyjemnym, nie zdołają jednak w żaden sposób zadowolić ducha ludzkiego, który pragnie wyższych i piękniejszych dóbr. Do Boga oko nasze zwracać się powinno, do Niego zmierzać wszelka nasza dążność: oto najwyższe prawo i cel naszego istnienia. Jesteśmy przecież stworzeni na obraz i podobieństwo Boże i do Boga już z natury czuje się nasza najtajniejsza istota potężnie pociągnięta. Lecz nie fizyczne kroki zbliżają nas do Boga. Doprowadzi nas tam jedynie dążność duszy przez myśl i miłość; Bóg jest najpierwszą i najwznioślejszą prawdą, a tylko duch prawdę poznaje; Bóg jest także najwznioślejszą świętością i źródłem wszelkiego dobra, a tylko wola sama może je posiadać.
To odnosi się do jednostek, lecz odnosi się także i do całego społeczeństwa ludzkiego, do rodziny i nie mniej także do państwa. Albowiem społeczeństwo nie jest samo w sobie celem i ostatecznym kresem i człowiek nie jest stworzony wyłącznie dla społeczeństwa, lecz celem każdego społecznego związku jest, aby pomagał jednostkom w osiąganiu celu, wyznaczonego im przez Boga. Zatem obywatelskie społeczeństwo, które by się starało stworzyć doczesny dobrobyt i wszystko, co życie może uczynić pięknym i miłym, a które by w administracji i wszystkich sprawach publicznych pomijało Boga i nie uwzględniało praw moralnych nadanych przez Boga: takie społeczeństwo z pewnością nie odpowiedziałoby swemu przeznaczeniu i byłoby tylko na zewnątrz pozornie, ale nie w rzeczywistości i prawdzie, prawnie istniejącym związkiem społecznym”.
A w samej encyklice Immortale Dei jest to wyrażone jeszcze mocniej: „Społeczność tak urządzona, powinna oczywiście publiczną czcią zadość czynić wielkim i licznym obowiązkom, które łączą ją z Bogiem. Przyrodzony rozum, jak każdego w szczególności obowiązuje do świętej i religijnej czci Boga, bo w Jego ręku jesteśmy, od Niego pochodzimy, do Niego dążymy, tak ten sam też obowiązek kładzie na ludzkie społeczności. Albowiem ludzie, we wspólne złączeni towarzystwo, niemniej jak każdy z osobna, w Boskiej są mocy; więc nie mniejszą też wdzięczność jak każdy w szczególności, winno społeczeństwo Bogu, któremu zawdzięcza swój początek, pod którego opieką trwa i niezliczone dobra za Jego łaska ustawicznie odbiera. Jak więc nikomu nie wolno zaniedbywać swych obowiązków względem Boga, ale najpierwszą powinnością każdego jest wyznawać duszą i życiem religię, i to nie jaką się komu podoba, lecz tę, którą Bóg przykazał i wobec innych wyłącznie nacechował znakami prawdy pewnymi a niewątpliwymi: podobnież i państwa nie mogą bez zbrodni tak sobie postępować, jak gdyby Boga zupełnie nie było, lub odrzucać od siebie troskę o religię, jako niepotrzebną i do niczego nieprzydatną, lub wreszcie obojętnie dobierać sobie z wielu religii to, co się właśnie podoba; lecz mają ścisły obowiązek w ten sposób Boga czcić, w jaki sam Bóg nauczył, iż chce być czczony”.
No i jak to jedno z drugim pogodzić? Nie da się tego zrobić w innym sposób, niż uznając, że fragment o jedynie Kościołowi udzielonej władzy prowadzenia nas do nieba nie jest bynajmniej zdjęciem takiej odpowiedzialności z rządzących, a tylko przypomina on im, że nie mogą sami z siebie i samowolnie określać i decydować, co jest a co nie jest dla zbawienia poddanych konieczne i wystarczające.
Ich odpowiedzialność za zbawienie rządzonych wyraża się więc przede wszystkim w uchwalaniu mądrych i sprawiedliwych praw, zgodnych z prawem naturalnym i wychowujących członków ich społeczeństwa do przestrzegania – a nawet umiłowania – moralnych nakazów Boga. Nadto też będzie się wyrażała w jak największym poszanowaniu praw i wolności Kościoła, tak aby maksymalnie ułatwić mu prowadzenie ludzi do Boga. I chociaż wzgląd na prawa i wolności innowierców czy niewierzących skłaniać ich będzie też do poszanowania wolności innych religii, to nie może być to usprawiedliwieniem odstąpienia od Prawa Bożego. Dla innowierców owszem tolerancja, lecz w ramach zgodnych z prawem naturalnym.
Wyjaśnia to też i sam Leon XIII w cytowanej już encyklice Immortale Dei: „A przeto święte powinno być u panujących Imię Boże: jest to jeden z najpierwszych ich obowiązków religię otaczać opieką, życzliwością zasłaniać, powaga swą i prawami bronić, a nic nie ustanawiać i nie zarządzać nic takiego, co by jej bezpieczeństwu było przeciwnym. Winni to i swym poddanym. Urodzeni bowiem i wypiastowani jesteśmy wszyscy na to, abyśmy pozyskali dobro najwyższe, do którego wszystkie nasze zamysły zmierzać powinny, dobro przebywające w niebie, poza kresem tego kruchego i krótkiego żywota. A ponieważ od osiągnięcia tego celu zależy doskonałe i zupełne szczęście ludzkie, zatem nad osiągnięcie tego celu nic bardziej dla każdego z nas nie może być ważniejszego. A zatem świecka społeczność, ustanowiona dla wspólnej korzyści, tak powinna radzić o doczesnej pomyślności swych obywateli, aby nie tylko w niczym nie stawiła przeszkód, lecz owszem, ile to być może, dopomogła uzyskaniu owego najwyższego i niezmiennego dobra, którego każdy pragnie, wiedziony popędem wrodzonym. Do takiej pomocy głównie należy, staranie o święte i nienaruszone zachowanie religii, której obowiązki łączą człowieka z Bogiem”.
I znów w Immortale Dei ostrzega rządzących Papież: „Jeśliby zaś ci, co sprawują rządy, dopuścili się niesprawiedliwości, samowoli, grzeszyli popędliwością lub dumą, jeśliby nie dbali o dobro podwładnych, niech wiedzą, że kiedyś zdadzą sprawę Panu Bogu, a to tym ściślejszą, (…) im wyższy był stopień dostojeństw, na którym stanęli”.
Leon XIII uczy więc, że władza duchowa i świecka nie powinny być rozgraniczone, dążąc jedna do innego celu, a do innego druga. Przeciwnie. „Musi więc być między tymi władzami harmonijny związek, który najwłaściwiej ze spójnią duszy z ciałem w człowieku porównać można. By zaś należycie oznaczyć jakiego rodzaju i jak ścisły jest ten węzeł, zwrócić trzeba uwagę, jakeśmy powiedzieli, na istotę i zacność zadań obu tych społeczności, z których jedna ma głównie dobrobyt doczesny na celu, druga do niebieskich i wiecznych dóbr zmierza” (encyklika Immortale Dei).
Głównie, ale nie jedynie. Jak zatem Kościół, choć powołany w celu zmierzania do dóbr wiecznych, nie zaniedbuje jednak ważnych i pilnych spraw doczesnych, tak i władza państwowa we właściwym sobie zakresie – i w posłuszeństwu Kościołowi świętemu – może, a nawet powinna, troszczyć się też o zbawienie wieczne swoich obywateli.
I trzeba przyznać, że w treści Konkordatu zasada współdziałania tych władz została uwzględniona.
Dba bowiem umowa konkordatowa o to, aby u nikogo w Polsce nie nastąpiło rozdarcie wynikające z zależności od władz kościelnych i państwowych skądinąd pochodzących. Dlatego zapisane w niej jest, że żadnego obszaru Polski nie będzie obejmować diecezja ze stolicą położoną poza jej granicami. Również żadna diecezja ze stolicą położoną w Polsce nie będzie obejmować nawet skrawka terenu za granicą. Także na żadne stanowisko kościelne w Polsce – wyjąwszy legata papieskiego – nie będzie przez Stolicę Apostolską powołany obcokrajowiec.
Konkordat uregulował też możliwość uznania przez władze państwowe małżeństwa zawartego w Kościele Katolickim w Polsce.
Te zapisy z pewnością ułatwiają Polakom dążenie do szczęścia wiecznego. Dobrze byłoby więc, gdyby wśród polityków też upowszechniło się poznanie społecznego nauczania Papieża Leona XIII, w szczególności w zakresie ich odpowiedzialności za zbawienie rządzonych. I aby uznali oni – i całe społeczeństwo także – potrzebę ochrony życia ludzkiego w całym jego wymiarze. A więc by państwo chroniło to życie od poczęcia... aż do wieczności.