Jej elementem były m.in. plakaty ze zdjęciem kilkumiesięcznego malucha w łonie matki, zachęcającego do podejmowania działań, które pozwolą mu bezpiecznie się urodzić. Plakaty rozwieszono w całym kraju, na stacjach kolejowych, w metrze, na przystankach autobusowych i w innych miejscach użyteczności publicznej. Akcja wywołała prawdziwą furię Brukseli, która zapowiedziała audyt środków wykorzystanych przez Węgry w ramach programu solidarności społecznej UE.
"Cóż, rozumiem, że nie jesteście gotowi, aby mnie przyjąć, ale pomyślcie dwa razy i oddajcie mnie służbom adopcyjnym. POZWÓLCIE MI ŻYĆ" - tak brzmi tekst na plakacie kampanii opatrzonym zdjęciem dziecka. Z treści posteru dowiemy się też, że każdego roku na Węgrzech tysiące dzieci ginie w wyniku aborcji, a wszystko w sytuacji, gdy tysiące małżeństw czeka latami na adopcję. Cały projekt kosztował Węgrów nieco ponad 400 tys. euro, z czego blisko 80 proc. pokryły fundusze pochodzące z unijnego programu o nazwie PROGRESS, wydzielonego w ramach budżetu na promocję zatrudnienia oraz solidarności w Europie. I właśnie logo tego programu znalazło się na węgierskich plakatach pro-life. Ta okoliczność rozwścieczyła brukselskich urzędników.
Władze UE natychmiast obwieściły, że w promowaniu "solidarności", tak jak pojmuje ją program PROGRESS, nie mieści się ochrona życia dzieci poczętych. Dlatego też nakazano rządowi w Budapeszcie natychmiastowe zamknięcie kampanii. Jak bardzo ochrona życia poczętego przeszkadza unijnym dygnitarzom, świadczą słowa przedstawicieli najwyższych organów Wspólnoty. Według europejskiej komisarz sprawiedliwości Viviane Reding, kampania "nie odpowiada projektowi przedstawionemu przez władze węgierskie, toteż Komisja wzywa władze Węgier do zakończenia części tej kampanii i do niezwłocznego wycofania plakatów". Reding stwierdziła, że projekt ten "jest sprzeczny z wartościami europejskimi", a jednocześnie zagroziła Węgrom, iż jeśli nie zastosują się do jej nakazów, wówczas "zostaną wszczęte procedury, które zakończą porozumienie w ramach tego programu i zostaną wprowadzone odpowiednie decyzje, włącznie z karami finansowymi".
- Zapewniam parlament, że nie zawahamy się ani na moment, żeby interweniować w takiej sprawie - groziła Reding podczas przemówienia w Parlamencie Europejskim.
Zajadłością brukselskich dygnitarzy zupełnie nie przejmuje się premier Węgier Viktor Orbán, konsekwentnie wprowadzający politykę ochrony życia w swoim kraju. Podobne głosy oburzenia płynęły z tych środowisk w stronę Budapesztu, kiedy Fidesz wpisywał do konstytucji ochronę życia od poczęcia aż do naturalnej śmierci. Orbán spokojnie odpowiada, że projekt kampanii złożony i zaakceptowany przez Komisję Europejską zakładał - posługując się terminologią eurokratów - promocję "zbalansowanych" rodzin.
Według niego, właśnie tym jest ochrona nienarodzonych i promocja adopcji. Jak podkreśla, jeśli Komisja nie jest w stanie takiego toku rozumowania pojąć, jego rząd jest gotów zmierzyć się z "odpowiednimi decyzjami", którymi straszy Viviane Reding. W podobnym tonie wypowiadał się minister ds. spraw rodziny w jego rządzie. Miklos Soltesz zapewnił, że celem programu jest podnoszenie świadomości społecznej na temat wartości ludzkiego życia, mimo że antyaborcyjna ustawa na Węgrzech pozostawia wiele do życzenia.
Minister zaprzeczył, jakoby kampania była pierwszym krokiem na drodze do wprowadzenia zakazu aborcji. - Społeczeństwo nie jest gotowe na zakaz aborcji. To nie jest coś, co chcemy wprowadzić. Na razie chcemy z całą mocą podkreślać wartość życia ludzkiego - tłumaczył Soltesz. W jego opinii, kampania ta może także pozytywnie wpłynąć na liczbę adopcji w kraju. - Wielu rodziców czeka na szansę, aby móc adoptować dziecko. Procedura adopcyjna ma szansę stać się dużo łatwiejsza niż w przeszłości - powiedział.
Kłopotów węgierskiemu rządowi w sprawie tej kampanii przysporzyli europosłowie z grupy Postępowego Sojuszu Socjalistów i Demokratów (S&D) wraz z liberałami (ALDE), którzy - jak wiadomo - zupełnie nie liczą się z życiem ludzi w prenatalnej fazie rozwoju, a możliwość aborcji uważają za prywatną domenę kobiety. Posłowie donieśli do Komisji na - ich zdaniem - niewłaściwe wykorzystanie unijnych pieniędzy przez Budapeszt.
- Komisja wyraziła się jasno; używanie pieniędzy UE z programu PROGRESS lub jakiegokolwiek innego unijnego źródła (sic!) na kampanie antyaborcyjne jest nadużyciem nie do pogodzenia z wartościami Unii Europejskiej - stwierdziła członkini grupy Socjalistów Sylvie Guillaume. Co znamienne, wśród 14 sygnatariuszy donosu znalazło się także dwóch członków Europejskiej Partii Ludowej, która lubi się określać mianem chrześcijańskiej demokracji.