(Poniższy tekst jest artykułem, który niegdyś został opublikowany już na Artelis, a potem przeze mnie usunięty. Postanowiłem go przywrócić, gdyż wiele osób w prywatnych rozmowach do dziś podaje ten przykład z wydawcą, a nawet został mi przedstawiony w czasie jednej z rozmów).
Wchodzę do gabinetu, którego wynajęcie kosztuje kilka tysięcy złotych miesięcznie i widzę człowieka siedzącego na skórzanym fotelu, przed laptopem. Mężczyzna rozpostarty jak minister, spogląda na mnie z lekceważeniem. Rozglądam się wokół i widzę bogato wystrojony gabinet, ale nic, żadnego punktu zaczepienia w celu rozpoczęcia rozmowy, aby już na początku rozluźnić atmosferę. Wydawca wskazuje mi plastikowe krzesło naprzeciw swojego biurka i prosi żebym usiadł, ale zapewne tylko dlatego, abym nie spoglądał na niego z góry. Pada pytanie: z czym do niego przychodzę? Żadnego pytania: czego pan się napije... (marzenie!) Jestem typem gawędziarza zaczynam mówić w sposób, do jakiego jestem przyzwyczajony, lecz wydawca przerywa mi w pół słowa i narzuca swoje uwagi, do jeszcze niewypowiedzianych słów. Wreszcie rzuca okiem na tekst, twierdząc, że po dwóch stronach oceni wartość książki. Nie podejrzewa żadnego wybiegu z mojej strony. A ja nie zdradzam swoim zachowaniem, prawdziwego celu wizyty tym razem. Mam przy sobie zeskanowany rozdział książki poczytnego autora, wydanej przed trzydziestu laty.
Czekam z niecierpliwością na rozwój wydarzeń. Jeśli wydawca zna tę pozycję, sprawa może się źle skończyć, ale nie podejrzewam go o tak dalece posuniętą inteligencję. W końcu po kilkunastu długich minutach słyszę:
- Co to za tekst? Trzeba robić całą stylistykę od nowa. Wybaczy pan - mówi lekceważąco - wydawca nie może pisać książki od nowa.
Odbieram wydruk wstaje i kieruję się do drzwi. Już mam nacisnąć klamkę, ale decyduje, że nie mogę dać mu satysfakcji. Odwracam się i mówię:
- Pana wiedza ma dużo do życzenia. To był wybieg z mojej strony... - wymieniam tytuł książki i nazwisko autora, oraz wysokość wszystkich polskich nakładów. Widzę, jak twarz wydawcy robi się sina ze złości, ale już jestem na korytarzu i opuszczam budynek.
Na zaproszenie złożyłem wizytę w drukarni pana Dariusza Dobrowolskiego. Siedział on na leciwym krześle i mnie posadził na podobnym. Zaraz po wejściu zaproponował kawę, którą postawił na niewielkiej wolnej przestrzeni biurka, wielkości kartki formatu A-4. W powietrzu roznosi się aromat kawy, mieszając z zapachem tuszu i zwałów papieru. W pokoju obok stuka rytmicznie maszyna drukując „zeszyt”. Na wcześniejszą prośbę drukarza zostawiam mu fragment powieści. Drukarz z góry zastrzegł, że nie weźmie całości, bowiem kiedyś jego kuzyn pokazał koledze swą książkę i po trzech miesiącach zobaczył ją wydaną pod nazwiskiem kolegi. Na tym kończy się wizyta.
W trakcie telefonicznej rozmowy zostaję zaproszony na kolejną rozmowę. Drukarz wyprowadza mnie ze swojego biura mieszczącego się w piwnicy bloku mieszkalnego przy ulicy Grochowskiej w Warszawie. Idziemy do większej hali, gdzie oglądam maszynę drukarską z dużym bębnem, do którego montowane są matryce formatu B-1. Oglądam zakład introligatorski, słuchając słów:
- Przeczytałem pana dzieło. Będzie z tego chleb, już samo pana historyczne nazwisko to połowa sukcesu! Dlatego zdecydowałem się panu pomóc. Książka wymaga korekty drukarskiej, ale ma dużą szansę na sukces. Zrobi pan składnie na formacie B-1, by pominąć naświetlanie może być wydruk na kalce - oglądam składkę, czyli wydrukowany format B-1, który składa kolejna maszyna...
Do współpracy nie doszło chociaż drukarz, wykładał pieniądze na druk, ale druk okazał się tylko drobną częścią finansowania całego procesu wydawniczego. W tym czasie dużo do powiedzenia miał hurtownik i głównie od jego oceny zależało, czy dana książka znajdzie się na rynku. Dziś ta sprawa wyglądałaby zupełnie inaczej, gdyż posiadam wiele referencji od ludzi znanych w kręgach literatury, ale wtedy mi ich zabrakło, a nie znałem kogoś, kto mógłby mi właściwie doradzić, jakie powinienem podjąć kolejne kroki.
Mimo tego, że obie sytuacje miały miejsce przeszło dwadzieścia lat temu, postanowiłem przywrócić informację, aby ukazać różnicę w postępowaniu wobec autora. Autor, który skończył pisanie książki, a nie posiada odpowiedniego doświadczenia, sam nie potrafi podjąć właściwych kroków. Dziś jest inaczej, bo mamy rozpowszechniony Internet, z którego możemy czerpać wiedzę o doświadczeniach innych ludzi, ale wtedy ten temat dopiero się rozwijał, choć istniały grupy dyskusyjne, informacje nie były tak spopularyzowane.
Pod artykułem pojawiało się wiele komentarzy. Także komentowali wydawcy, skąd dowiedziałem się, że wydawca umawia się z autorem w kawiarni.
Mam wydanych kilka książek, zapraszano mnie na różne spotkania autorskie i temat wydawniczy, oraz temat promowania poznałem od podszewki. Jednak poznanie dogłębne tego tematu nie przyniosło mi korzyści jakich oczekiwałem, bo zobaczyłem faktyczny świat obłudy, fałszu i kombinacji. I dziś nie potrafię sobie odpowiedzieć na pytanie: jak potoczyłyby się moje losy, gdyby powieść została wydana dwadzieścia lat temu?