
Zdzisław Beksiński (1929–2005), polski malarz, fotograf i rzeźbiarz, znany z surrealistycznych obrazów przypominających senne koszmary, całe życie unikał słów, a swoje obrazy malował „dla siebie”. Jego świat był pełen ruin, zniszczenia i postaci zawieszonych między istnieniem a zniknięciem. Mówił, że nie interesuje go sztuka, tylko potrzeba jej tworzenia – niczym drapanie wewnętrznego świądu.
Cytat o wrogości nie był prowokacją – był wskazaniem. Wrogość, opór, krytyka czy nawet wewnętrzny lęk, to czynniki, które zmuszają artystę do precyzji. Gdyby wszystko przychodziło łatwo, sztuka stałaby się pustą dekoracją. To właśnie walka – z sobą, z innymi, z materią – rzeźbi formę i nadaje jej godność. Beksiński dobrze wiedział, że zbyt wiele zgody rozleniwia, a brak tarcia prowadzi do banału.
Jego życie też było walką – z samotnością, z cierpieniem, z tragiczną śmiercią żony i syna. I choć jego obrazy zdają się nie mieć daty, to każdy z nich jest świadectwem tej walki. Dlatego właśnie forma – nawet najbardziej abstrakcyjna – u Beksińskiego zawsze ma pazur, ranę, ślad walki.
Dla Beksińskiego sztuka bez oporu była niczym figura bez cienia – płaska, nieprawdziwa. To wrogość, czy to ze strony świata, czy własnych demonów, wykuwała w nim artystę. W czasach, gdy wielu szuka poklasku, warto przypomnieć sobie słowa mistrza: nie pokój, lecz bunt uszlachetnia. Bo może właśnie w wrogości kryje się prawda formy?