Piszę o sprawach ludzi. Zajmują mnie z racji dziennikarskich pasji. I pracy w znanej fundacji. Kiedy napisała do mnie Alicja, nie mogłem ominąć jej listu.

Data dodania: 2018-02-12

Wyświetleń: 916

Przedrukowań: 0

Głosy dodatnie: 0

Głosy ujemne: 0

OPIS, INFORMACJA

0 Ocena

Licencja: Creative Commons

Śniłam kiedyś, że umiem latać. Że, jeszcze jako mała dziewczynka, podrywam się w powietrze z lekkością, której u siebie nigdy bym nie podejrzewała. Budzi się piękny, majowy poranek, wejście do mojej szkoły w Lesku*. Widzę sporo dzieci, za nimi, już w drzwiach dostrzegam panią wychowawczynię. Jestem coraz wyżej, rozpościeram ręce i próbuję sterować. Udaje mi się, powoli świat pode mną zaczyna słuchać się tego, co robię. Umiem już lecieć szybciej i wolniej, niżej i wyżej. Trochę wieje, kiedy zataczam koło nad dziedzińcem, ale ważne jest to, że serce przepełnia mi wolność, uczucie czegoś niesamowicie pięknego. Otwarte z podziwu usta rówieśników i niedowierzanie w oczach mojej pani dodają mi skrzydeł. Z radości serce kołacze coraz szybciej i szybciej, a ja wzbijając się ku chmurom nie zwracam już uwagi co dzieje się niżej. Jest cudownie, tylko nagle coś zaczyna mnie hamować. Jakby w ciele wyrosły jakieś nici, oplatając mnie od środka...

Kardiomonitor pika uspakajająco. Uspakajająco? Cholera jasna, coś we mnie krzyczy, nieme decybele zatykają mi duszę. Blok odnogi Hisa i angina pectoris? To jest moja choroba? No jasne, skoro boli muszę na coś cierpieć. Do tego pracuję jak wariatka, sen jest moim towarzyszem na dwie do czterech godzin dziennie. Uwielbiam chodzić po górach, podróżować. I teraz, ot tak po prostu, dowiaduję się, że moje kilkuletnie kłopoty, to "zasługa" serca. Leki, pęczek leków, milion przykazań od doktora jak żyć, co robić, a właściwie czego nie robić? Litości, nie mam jeszcze nawet czterdziestki, a każe mi się zwolnić właściwie do zera? Chrzanię to, czuję się w sumie ciągle tak samo. Po kilku miesiącach, kiedy terapia nie wnosi w moje życie niczego pozytywnego, zostawiam pigułki.

Dzwoni budzik, nieomalże fizycznie słyszę, jak terkocąc głosem mojej nieżyjącej mamy mówi do mnie - Alicja, wstawaj! Ty śpiochu jeden, jest już późno, nie możesz tak leniuchować! Powoli otwieram oczy, żyjąc jeszcze pięknym snem. Nie wiem nawet, jak się skończył, wracam do rzeczywistości. Innej. Trudnej. Ciężko się podnieść z łóżka. Nie dlatego, że kołdra taka miła, i że w pokoju jest chłodno. Nie. Moje serce stuka szybkim rytmem, jest niewydolne. Są chwile, kiedy każdy ruch wręcz dusi, staje się wysiłkiem ponad siły i powoduje straszny ból. To zabawne - kiedyś myślałam, że śmierć z powodu zwykłego przecież mięśnia jest najlżejsza i łatwa. Pik! - i po sprawie. Jak to prosto powiedzieć. Nic nie opisze bólu jaki odczuwasz, gdy nagle  w klatce piersiowej masz arytmię i kołatanie. Modlisz się wtedy o koniec. Niech tylko przestanie. Za wszelką cenę.

Głupie 400 metrów drogi przede mną. Jeszcze 10 lat temu pokonałabym je w parę minut, ba, spokojnie przebiegłabym. Ale jest 10 lat później. Idę powoli, krok za krokiem. Szum w głowie, w klatce piersiowej coś tłucze jak zwariowane. Ha, przynajmniej wiem, że mam serce. Zdiagnozowane wreszcie serce. Mam czas na wspomnienia, spacer od ławki do ławki daje dużo miejsca na pozwolenie myślom, by biegały po moim życiu. Tu, w środku duszy jestem wolna. Przemieszczam się z szybkością prądu w neuronach, nic mnie nie ogranicza. No, może małe przerażenie, że jeszcze mam do przejścia aż 6 metrów zanim będę mogła odpocząć.

Badania okresowe w firmie. Dawno temu. Nie rozumiem, czego chce ode mnie kobieta w białym fartuchu? Co prawda nie czuję się najlepiej, ale przecież nie umieram, żyję. Pracuję i chcę pracować. A ta wciska mi, że bez konsultacji z kardiologiem nie da mi "uwolnienia". Pytam - Czy chce mi Pani zawalić  świat? Przecież bez pracy rozleci się wszystko? Ale babka jest twarda. Uparta. Hmmm, więc to nie tylko moja cecha? Są jeszcze inni? Nie wiem dlaczego, ale uspokajam się. Może potrzebny mi był tej chwili spokojny autorytet, kilka mocnych słów. Według doktorów mam chorobę wieńcową. Kolejne leki. Teraz je biorę, ale z upływem czasu jest coraz gorzej. Zaczynają się zaniki krążenia, nagłe, zaskakujące. Trwają kilka sekund, potem kilka minut. Problemem staje się nie przejście kilkuset metrów, ale umycie zębów, prysznic, wytarcie się do sucha.

Białe światło lampy chirurgicznej zmusza mnie do przymrużenia powiek. Sala operacyjna wydaje mi się nierzeczywista, głupi jasiu w żyłach wprowadza błogi nastrój "tumiwisizmu". W końcu co ma być to będzie. Mam skrajną niewydolność krążenia, płyn w opłucnej. Konieczne jest wszczepienie CRT-D**. Według słów doktorka, przede mną, po operacji rzecz jasna, jeszcze około półtora roku. Jak będę robiła nic. Ja i nicnierobienie! To tak, jakby gasić ogień benzyną.  Parawan oddziela moje pole widzenia od reszty ciała. Kątem oka widzę anestezjolożkę, krzątającą się w pobliżu. Podchodzi w końcu tak, że widzę jej twarz, ukrytą pod osłoną chirurgiczną. - Pani Alicjo, za chwilę podam pani tlen i dożylnie profopol. Proszę liczyć do dziesięciu - maska z gazem ląduje mi na twarzy. Nie doliczam nawet do dwóch, gaśnie światło.

Ponoć w czasie narkozy nic się nie śni. Ponoć. A może tylko wydawało mi się, że ukryte tuż pod powiekami obrazy to efekt uśpienia? Widziałam siebie w szpitalu. Od chwili wykrycia i prawidłowego zdiagnozowania u mnie kardiomyopatii rozstrzeniowej na tle niescalenia lewej komory mięśnia sercowego, stał się on moim drugim domem. Tu czułam się bezpieczna, choć uwięzienie mnie w łóżku, bez możliwości normalnej aktywności fizycznej nie było niczym miłym. Mnie, zawsze ruchliwej, pełnej humoru, kochającej życie kobiety. Wspominałam długie wycieczki w ukochane góry, zabawy z czternastoletnią dzisiaj córką, dotykałam marzeń, które później udawało mi się w większości realizować. Zwyczajnie śniłam, podczas gdy prowadzony zręcznymi dłońmi chirurgów w moim ciele zadomawiał się na resztę życia metalowy, napędzany akumulatorem sporej wielkości intruz.

Dane mi po operacji półtora roku trwa już o wiele dłużej. Czasami jestem jak cyborg, kiedy w chwili zaburzeń pracy serca, gdy czuję jak wręcz się zatrzymuje, w ułamku sekundy mój stalowy anioł stróż daje elektrycznego klapsa zastawkom i wszystko wraca do normy. Te trzy przewody połączone z bijącym w klatce piersiowej mięśniem to teraz mój sposób na życie. I choć dzień zaczyna się od sześciu tabletek na powitanie, choć jest w nim sporo kroków pod górę, nie poddaję się. Żyję normalnie, na tyle normalnie na ile jest to możliwe. Spotykam z przyjaciółmi, dużo czytam. Podróżuję. Nie ma mowy o wysiłku, lecz nie myślę już o chorobie i o śmierci. Dobra, myślę, ale nie w kategorii tragedii, tylko jako o czymś naturalnym. Żartuję nawet na ten temat. Mam takie same marzenia jak każdy inny człowiek i realizuję je. Stojąc co rano przed lusterm patrzę na siebie i jestem dumna. Bo nie wyglądam na chorą, zabiedzoną i zrozpaczoną kobietę. Żyję jak umiem i jak mogę, cieszę się każdą chwilą. Chwytam dzień. Cieszę się sukcesami innych, jak choćby Twoim Jerzy. Tym w odchudzaniu i unormowaniu sobie wyników. Czy porównuję się do innych? Nie wiem, chyba nie. Ważna jest chwila, z tych chwil składają się dni i noce. Tygodnie, miesiące i lata. Jeszcze dużo ich przede mną. Przed Tobą. Przed moją córką, rodziną, znajomymi. Napisz kiedyś jak znajdziesz taką właśnie chwilkę. Będę czekać. Pozdrawiam - Alicja.

* Nazwy miejscowości i imię bohaterki zmienione

** Implant typu rozrusznik serca. Jego zadaniem jest resynchronizacja mięśnia sercowego w celu pobudzania i skoordynowania slurczu komór (lewej). Urządzenie również posiada funkcję samodefibrylacji w celu wygaszenia migotania komór. To samo dotyczy częstoskurczu komorowego bez tętna.

Licencja: Creative Commons
0 Ocena