Wywiad z Elżbietą Walczak dla kulturaonline.pl
O nowych projektach artystycznych, inspiracjach, pasji literackiej i nauce radości życia opowiada Elżbieta Walczak.
Agnieszka Wojcieszek: „Enamorada” to artystyczny projekt obejmujący muzyczny spektakl komediowy oraz recital piosenek w języku hiszpańskim. Pod tym samym tytułem pojawiła się także książka napisana na podstawie scenariusza teatralnego. Skąd pomysł na taki projekt?
Elżbieta Walczak: W ciągu ostatnich dziesięciu lat wydarza się w moim życiu bardzo wiele ciekawych rzeczy. Nie bez powodu. Kilka lat mieszkałam w Hiszpanii, ale przez ostatnich piętnaście trwałam pomiędzy Polską a Hiszpanią. „Enamorada”, to słowo, które oznacza „zakochana”. Tak naprawdę dla mnie oznacza - zakochana w życiu. Spektakl o tym tytule powstał cztery lata temu. Po powrocie do Polski postanowiłam zrealizować recital z repertuarem hiszpańskojęzycznym. Znalazłam świetny skład muzyków, którzy byli dla mnie wsparciem i wspólnie stworzyliśmy program, który się spodobał. W którymś momencie po prostu padło hasło: spektakl muzyczny! Obejrzałam kilka brazylijskich seriali i taką konwencję wybrałam. Napisałam więc scenariusz, który odzwierciedla polskie problemy małżeństwa przechodzącego kryzys, a główna bohaterka, tracąc pracę, zaczyna fascynować się „brazyliadą”. Te fascynacje przenosi na życie. Bardzo spodobał mi się pomysł połączenia dwóch rzeczy, dlatego pomyślałam o książce, która jest dopełnieniem całego projektu. Bardzo dobre recenzje wydawnictwa Novae Res zachęciły mnie do wydawania tej książki i łączenia promocji z recitalem.
Mimo, że historia, którą prezentuje Pani odbiorcom osadzona została w polskich realiach, jest to także rodzaj muzycznej podróży po Hiszpanii. Czy źródłem fascynacji kulturą iberyjską stały się Pani osobiste doświadczenia?
Będąc w Hiszpanii słuchałam muzyki, poznawałam wykonawców takich, jak Malu czy Juanes i postanowiłam wprowadzić do recitalu ich utwory. Jeżeli stawiamy na sztukę czy wykonania w obcym języku to najczęściej są to wykonania anglojęzyczne, ale proszę zauważyć, że coraz częściej polskie listy przebojów wygrywają utwory hiszpańskie. One niewątpliwie podobają się polskiej publiczności. Pełne sale na koncertach w Polsce Buiki czy Jasmin Levy, które nie są Hiszpankami, ale są wykonawcami hiszpańskojęzycznymi, już nie dziwią. Uznałam, że podróż muzyczna po Polsce i Hiszpanii, będzie dobrym wyborem muzycznym.
Jak wygląda Hiszpania widziana oczami Elżbiety Walczak?
Hiszpania stała mi się bliska w momencie, kiedy zorientowałam się, jak bardzo jesteśmy podobni mentalnie. Śmiejemy się z tych samych dowcipów, rozumiemy swój tok myślenia, a między nami nie ma barier. Jest absolutna otwartość w tych ludziach. Różnica tkwi, niestety, w ilości promieni słonecznych, jakie otrzymują Hiszpanie w ciągu całego roku. To niewątpliwie wpływa na ich samopoczucie i daje im inną energię. W związku z tym pracują więcej niż Polacy, nawet po kilkanaście godzin dziennie. Nauczyłam się tam zupełnie innego funkcjonowania – pracuję bardzo dużo i intensywnie, ale już wyłącznie dlatego, że chcę, po prostu polubiłam to. Kiedyś wylądowałam na lotnisku w Madrycie, latem o drugiej w nocy, zobaczyłam tłumy ludzi siedzących na trawnikach, śpiewających, grających na gitarach, tańczących. Pozazdrościłam im tej radości życia, którą potrafią przenieść na zewnątrz.
Aktualnie można zobaczyć również Pani monodram zatytułowany: „Jedna kobieta w projekcie Miłość”. To dowcipna opowieść o życiu dziennikarki, telewizyjnej showmenki, kobiety spełnionej zawodowo, lecz niekoniecznie uczuciowo. Czego możemy się nauczyć z tej historii?
Monodram jest zupełnie nową historią ale również wprowadziłam do niego elementy hiszpańskie. Akcja rozgrywa się na Majorce, gdzie główna bohaterka, Buena, prowadzi jeden z odcinków swojego programu telewizyjnego. Używa wszelkich metod, żeby skoncentrować na sobie widza: recytuje wiersze, podgrywa sobie na djembe, a nawet przeprowadza na sobie regresing, czyli powrót do dzieciństwa. W ten sposób chce pokazać widzom, że nieudane związki rodziców mają wpływ na późniejsze relacje w dorosłym życiu. Sama niewiele z tego rozumie, ale zachwycają ją te pomysły. W trakcie przerwy reklamowej próbuje uświadomić swojemu mężowi, który leży za parasolem obok niej, jak bardzo nieudanym są małżeństwem. W ciągu dziesięciu minut próbuje skupić na sobie jego uwagę, jednak bezskutecznie. Bien przyjechał na Majorkę, żeby odpocząć, nie jest więc zupełnie zainteresowany jej gadulstwem. Pomysł stworzenia takiego monodramu podsunęło mi życie. Na hiszpańskiej plaży byłam świadkiem takiej właśnie scenki. Żona przez prawie dwie godziny mówiła do faceta, który ani razu nie zareagował. W końcu wszystko z siebie zdjęła, bo na tych plażach można, i też nic z siebie nie wykrzesał. Rozbawiła mnie ta sytuacja. Lubię, kiedy teatr jest rozrywką i odpoczynkiem dla widza, dlatego staram się tworzyć historie lekkie i łatwe w odbiorze. Stąd piosenki w spektaklu. Nie wiem czy jestem odpowiednią osobą do uczenia widowni prawidłowych zachowań lub w ogóle uczenia kogokolwiek życia poprzez swoje teksty. Niewątpliwie jednak potrafię dobrze się bawić razem z widzami.
Jest Pani finalistką prestiżowego konkursu Literacki Debiut Roku 2015. W swoim dorobku posiada Pani nie tylko książkę na podstawie scenariusza teatralnego, lecz także e-booki oraz tomiki poetyckie. Skąd czerpie Pani inspiracje literackie?
Z inspiracjami jest tak, że albo w kimś jest ciekawość życia, albo nie. Pisanie, to ciężka praca. Najczęściej jest to impuls, za którym się podąża. Ja uczyłam się pisać przez dosyć długi czas. Sprawdzałam swoje umiejętności. Przyglądałam się sobie. Poszukiwałam własnego stylu. Analizowałam każdy kolejny utwór, a czytając go, zastanawiałam się czy to, o czym piszę jest dla mnie ciekawe. Kiedy uznałam, że jestem gotowa, zaczęłam się dzielić swoją twórczością ze światem.
W Pani twórczości, zarówno teatralnej, jak i literackiej, wiele jest dowcipu, poczucia humoru, dystansu do otaczającej rzeczywistości, ciepła i radości. Czy taka właśnie jest Elżbieta Walczak?
Myślę, że tak. Jestem osobą, która nauczyła się radości życia. W dosłownym tego słowa znaczeniu. Uczyłam się być osobą szczęśliwą, choć nie zawsze miałam powody. Chyba się udało!
Dziś jest Pani samodzielną, niezależną artystką. Powiedziała Pani o sobie: „kobieta przebudzona po 40-stce”. Co stało się źródłem tego przebudzenia?
Sami siebie ograniczamy. Jeśli trafiamy w związki czy relacje, w których nie ma wolności i przestrzeni życiowej, to ze mną tak jest, że natychmiast się zamykam i tracę, to, co osiągnęłam. Cenię wolność. Do czterdziestki różnie bywało. Poszukiwałam różnych dróg dla siebie. Też grałam, też pisałam, ale jednak czegoś mi brakowało. Nigdy się nad tym nie zastanawiałam, po prostu, w którymś momencie ciężka praca i determinacja, sprawiły, że stałam się kimś innym niż dotychczas byłam. Parę lat temu zobaczyłam, że jestem na właściwej drodze.
Gdzie w najbliższym czasie będzie można zobaczyć Pani projekty?
W tej chwili skupiam się monodramie, który zaczęłam grać w Polsce i z którym od przyszłego sezonu chciałabym dotrzeć do Hiszpanii. Jest to dla mnie bardzo ważne. Pisanie stało się cudowną przygodą i mam nadzieję, że każda następna książka będzie coraz lepsza. We wrześniu planuję wydać następną.
Jakie plany artystyczne posiada Pani na najbliższy czas?
W recitalu „Enamorada” wykorzystuję hiszpańskie covery, dlatego powstaje autorski program z moimi tekstami – „Lifting”. Moje plany artystyczne dotyczą również Hiszpanii. Przede mną następne dziesięć lat ciężkiej pracy. Bardzo się z tego cieszę!
Dziękuję za rozmowę.