Tak się złożyło, że niegdyś zacząłem systematycznie biegać... a że jestem z natury introwertykiem, a zawodu trenerem w biznesie, zacząłem analizować swoją drogę do wypracowania sobie systematycznego nawyku uprawiania sportu i radzenia sobie z trudnościami pojawiającymi się w trakcie. Oto zapis moich przemyśleń.

Data dodania: 2012-05-24

Wyświetleń: 2075

Przedrukowań: 0

Głosy dodatnie: 2

Głosy ujemne: 0

WIEDZA

2 Ocena

Licencja: Creative Commons

Zaczęło się od chęci poprawy samopoczucia po zimowym spadku energii i ogólnym przemęczeniu. W głowie słyszałem słowa: „ćwicz 30 minut, co drugi dzień” – ktoś kiedyś powiedział, że to wystarczy, aby zachować równowagę psycho-fizyczną i zdrowie. Myślałem: „czemu nie, dam radę”. Czułem, że kiedy będę ćwiczył systematycznie, będę miał nie tylko dobre samopoczucie, ale też lepszy stosunek do samego siebie.

Zawsze podziwiałem biegaczy, którzy niezależnie od tego, jaka jest pogoda: zimno, ciepło, deszczowo, zakładali buty i biegali... Tęskniłem za czasami, kiedy sport był bardzo ważną częścią mojego życia. Od dawna miałem przekonanie, że powinno się uprawiać jakiś sport, że jest to ważne, żeby być aktywnym. Wiązało się z innym przekonaniem które mam: „w młodości, myśl o starości”. Wszystko to sprawiło, że zacząłem intensywnie myśleć o bieganiu.

Co mnie motywowało? Bycie w zgodzie ze sobą (tym z przeszłości), wartości i przekonania (zdrowie, dobre samopoczucie), odniesienie do innych ludzi, którzy osiągali sukces w sporcie. Motywujące było udowodnienie sobie, że stać mnie na regularne uprawianie sportu.

Zanim zacząłem biegać, miałem opory, takie jak każdy: dzisiaj nie bo.................... (tu możesz wpisać każdy argument za tym, żeby nie ruszać się z domu), ja myślałem, że jestem zbyt zmęczony... W końcu wyszedłem i zacząłem biec. Pierwszy kryzys pojawił się po 200 metrach. Co ja tutaj robię? Jaką ja mam słabą kondycję? Chcę już wracać! No nic, dobiegłem do kilometra, zrobiłem w międzyczasie dwie przerwy, nawet nie chciałem mierzyć pulsu. Jakoś wróciłem do domu, a w międzyczasie poczułem przypływ pozytywnych emocji. Wow: biegam i przeżyłem. Zacząłem się uśmiechać, a to uczucie jeszcze się pogłębiło. Zmęczenie mieszało się ze szczęściem.

Co mnie motywowało? Z pewnością poczucie własnej słabości: Jak to? po 200 metrach mam zadyszkę? Najbardziej jednak, pierwsze sukcesy i satysfakcja z poprawy samopoczucia.

Na drugi dzień ledwo mogłem się ruszyć, a podobno na trzeci dzień miało być jeszcze gorzej... i było. Dwa dni po pierwszym biegu moje mięśnie były zakwaszone, a każdy ruch powodował ból. Nic, pomyślałem, nie biegam. Nie pobiegłem. Pomyślałem: po co mi to wszystko? To nie dla mnie. Wtedy byłem bliski rezygnacji.

Co mnie demotywowało? Ból mięśni, nóg, stawów, itd. Wpadłem w pułapkę, skoro raz mi nie wyszło, to widocznie się nie uda, nie mam zdolności i możliwości.

Za dwa dni obudziły się we mnie wyrzuty sumienia. Myślałem, że znowu nie jestem konsekwentny. Wracałem z pracy i byłem mocno zmęczony, ale postanowiłem, że wybiegnę. Zakwasy puściły już prawie całkowicie, więc pobiegłem.

Co mnie zmotywowało? Postawione cele, chęć bycia konsekwentnym wobec siebie. Opowiadałem też kilku osobom o tym, że biegam i chciałem być wobec nich konsekwentny.

Podobna sytuacja powielała się przez następne tygodnie, ale biegałem mniej lub bardziej systematycznie (co drugi, trzeci dzień). W trakcie okazało się, że zakwasy minęły, a efekty zaczęły się pojawiać. Poprawiło się samopoczucie, lepiej mi się spało i wstawało, zacząłem mieć dobry humor (byłem mniej drażliwy), a przede wszystkim byłem z siebie dumny:)

Co mnie motywowało? Poprawa wizerunku, uczucie dumy, poprawa samopoczucia: czyli osiąganie zamierzonych celów.

Oto jakie strategie stosowałem, aby bieganie stało się przyjemnością.

Zacznę od tego, że kiedy myślałem o tym, że mam pobiegać, wyobrażałem sobie tą chwile, w których czuję największą satysfakcję z biegu i pojawia się uśmiech na mojej twarzy. Dzięki temu koncentrowałem się na pozytywach, które motywowały.

W trakcie biegu wyznaczałem sobie małe cele do przebiegnięcia: do drzewa, do skrzyżowania, do rozwidlenia.

Co jakiś czas podnosiłem sobie poprzeczkę, dobiegając dalej, szybciej lub robiąc mniej przerw.

Opowiadałem znajomym o tym, że biegam i mówiłem, że będę to robił cyklicznie. W ten sposób zaangażowałem innych do motywowania siebie. W jaki sposób? Kiedy mówi się publicznie o tym, co chce się osiągnąć, istnieje większe prawdopodobieństwo, że to się osiągnie. Działa tu efekt potrzeby bycia konsekwentnym.

Z czasem zainwestowałem w sprzęt do biegu, co sprawiło, że poczułem się większym profesjonalistą, a było to dla mnie swego rodzaju nagrodą (obiecałem sobie kupić sprzęt, jak będę wytrwały).

Kiedy zacząłem biegać dłużej, zacząłem słuchać ulubionej muzyki w trakcie, co pozwoliło mi robić dwie przyjemne rzeczy naraz (rytm wyznaczał tempo biegu, dzięki czemu wpadałem w relaksujący trans).

W dniach kiedy było naprawdę gorąco i duszno, zacząłem biegać z napojem izotonicznym. Miał on naprawdę dobry smak, a kiedy mocno się zmęczyłem, cieszyłem się jego kojącą siłą.

Po biegu miałem wielką ochotę na szklankę piwa, (którą zalecają specjaliści), ma ono wtedy niesamowity smak, polecam każdemu:)

Po pewnym czasie zacząłem myśleć o kolejnych celach: półmaraton, maraton, chociaż na początku nawet o nich nie myślałem. Przypomniałem sobie, że ambitne cele motywują i że warto mieć marzenia.

Pewnego razu umówiłem się z kolegą na wspólne bieganie. Wtedy poczułem pierwszy raz, że mam dużo większy potencjał niż mi się wydawało. Ja biegałem około 6 km, a on 8 km. Przebiegłem z nim 8 km, co udowodniło mi, że już teraz stać mnie na więcej i mogę zwiększyć czas i długość biegu. Warto biegać z kimś, z kim można wymienić doświadczenia.

Na innym treningu przekonałem się o tym, jaki silny wpływ na wyniki mogą mieć inni ludzie, a precyzyjniej kobiety:) W trakcie biegu towarzyszyła mi moja narzeczona, która jechała obok na rowerze. Okazało się, że jadąc obok mnie dobiegłem na miejsce o10% czasu szybciej...

Na początkowym etapie biegania zacząłem biegać ze znajomymi z osiedla. Byli w lepszej formie ode mnie. Zostawałem trochę z tyłu, lecz nie zrażałem się tym. Uważałem, że ich tempo jest nie dla mnie i chociaż kusiło mnie, aby im dorównać, nie robiłem tego. Uznałem, że muszę podążać za potrzebami i możliwościami swego ciała. Byli jednak motywacją dla mnie i punktem odniesienia do poprawy kondycji.

W sytuacjach, w których w trakcie biegu czułem duże zmęczenie, stosowałem technikę NLP „jak gdyby” - tzn. przywoływałem stan, w jakim dopiero zaczynałem bieg, bez zmęczenia. Naprawdę działało odświeżająco.

Zdarzały się także momenty, kiedy nie chciało mi się biegać: myślałem wtedy, że pobiegam krócej... i właśnie wtedy uruchamiałem dialog wewnętrzny: nie oszukuj siebie, wykonaj trening do końca!

Podsumowanie:

Oto praktyka auto-motywowania, która doprowadziła mnie do celu, jakim było wyrobienie sobie nawyku systematycznego uprawiania sportu. Bieganie jest teraz dla mnie bardzo ważne. Daje poczucie konsekwencji, bycia w w zgodzie ze sobą, a przede wszystkim, pozwala lepiej radzić sobie ze stresem. Wyzwala pokłady pozytywnego myślenia, poprawia nastrój. Dzięki niemu poznałem także siebie, potrzeby swojego ciała oraz strategie motywacyjne, którymi się kieruję. Staram się wykorzystywać te strategie w innych obszarach życia. Życzę każdemu, aby odnalazł swoją drogę do realizacji swoich celów i osiągania równowagi wewnętrznej, poprzez systematyczną aktywność fizyczną, zgodną z jego predyspozycjami. Naprawdę warto!

Artykuł pochodzi ze strony:

http://www.ark-doradztwo.pl/pl/czytelnia/o_rozwoju_osobistym/128.html

Licencja: Creative Commons
2 Ocena