Przez lata podawałem w wielką wątpliwość właściwości ludzi, których oglądałem w telewizji podczas seansów, polegających na przekazywani jakiejś tajemniczej energii zgromadzonym osobą. Pokpiwałem z naiwności osób zgromadzonych w tym telewizyjnym studio, z dziecinnej ufności, jaką darzą człowieka mówiącego im o czymś, o czym zapewne nie mieli zielonego pojęcia. No bo w jaki sposób siła wysyłana do nich przez prowadzącego może im pomóc, skoro nie widzimy jej, nie słyszymy, ba nie czujemy, a istnienia jej nie da się zmierzyć żadna dostępną ludzkości aparaturą. Słowem, ze zbulwersowaniem spoglądałem na bioenergoterapeutów, wobec których nie miałem najmniejszych wątpliwości, iż są świadomymi wyzyskiwaczami, jawnie żerującymi na ludzkiej naiwności bądź desperacji. Pierwszym moim krokiem do zaakceptowania bioenergoterapii było spojrzenie w głąb własnego ego, dostrzeżenie przesadnego sceptycyzmu i zarozumiałości. Wszystko za sprawą dwóch historii, które z bioenergoterapią nie mają, pozornie, nic wspólnego.
Słyszałem o pewnym człowieku, który odłączył się od swojej grupy podczas wędrówki po dżungli i zabłądził. Brak jakiegokolwiek doświadczenia w dziedzinie przetrwania skazywał go na szybką śmierć głodową. Okazało się, iż odnaleziony po miesiącu człowiek żył i miał się całkiem dobrze. Zapytany, czym się żywił odparł, iż niebiosa zesłały mu… deszcz ryb. Ta irracjonalna, wręcz komiczna deklaracja nie była ewenementem. Już wcześniej wiele osób zaklinało się, iż widziały one ryby spadające z nieba. Nauka przez lata ironicznie ucinała prawdopodobieństwo takiego zjawiska. Po latach naukowcy-buntownicy dowiedli, iż wskutek silnych sztormów ławica ryb może zostać wessana przez wiatr na ogromną wysokość i wyrzucona dziesiątki kilometrów dalej, co napotkany człowiek musi zinterpretować jako deszcz ryb. Człowiek z dżungli wierzył w to, co powiedział. Miał rację. Kolejne przełomowe zdarzenie to świadectwo pewnej kobiety, ze zgrozą opowiadającej całemu światu o okrągłym piorunie, który podczas wielkiej burzy wpadł do jej mieszkania latając po nim z kąta w kąt. Piorun zdewastował mieszkanie, spalił instalację elektryczną, wybił okna, a potem nagle znikł. Wszystko ucichło. Owa kobieta została natomiast przez wielu posądzona o bujną wyobraźnię. Jak jednak wytłumaczyć straty, których doznała. Przecież nie zrobiła tego sama. Po tym wydarzeniu zacząłem interesować się zjawiskami paranormalnymi.
Dało mi to bardzo dużą wiedzę. Wiem teraz, że coś takiego jak pioruny kuliste naprawdę istnieją. W czasach II wojny światowej próbowano nawet skonstruować maszynę, która by je wyłapywała. Wiele zjawisk można uznać za niewytłumaczalne. Widzimy więc, że nauka jest omylna i może mylić się również w kwestii bioenergoterapii. Dlatego, kiedy pewnego dnia poczułem się chory i żadne domowe środki nie przynosiły skutków zainteresowała mnie Bioenergoterapia. Poszedłem do znanego i cenionego terapeuty, który odkrył przede mną prawdę o moim organizmie, o tym, że nie szanowałem swego zdrowia. Na szczęście dzięki jego pomocy odzyskałem naturalny rytm. Postanowiłem postawić na energię płynącą z natury. Nie żałuję tego, bowiem bioenergoterapia dokonała cudu. Jeszcze nigdy wcześniej nie czułem się tak dobrze. Radzę wierzyć bioenergoterapeutom i stosowanym przez nich metodom, ponieważ ta szczera w wyleczenie jest najważniejszym elementem terapii.