Są ludzie których sama natura skazuje na życiowy sukces. Jednym z nich jest druh mój serdeczny Radek. Wesoły, sympatyczny, uczynny, dusza towarzystwa – nie można go nie lubić! Aż trudno uwierzyć, że w naszej europejskiej (bądź co bądź…) tradycji ten czynnik życiowego i politycznego sukcesu tak mało jest podkreślany… Co innego w Japonii! Zjednoczyciel tego kraju po okresie XV – XVI – wiecznej anarchii, Toyotomi Hideyoshi, jak zgodnie podkreślają wszystkie źródła, był niezwykle popularny jako człowiek wesoły, sypiący dowcipami, zawołany kompan do kieliszka (czy raczej: czareczki…), śpiewak i tancerz…
Fakt, że się takie rzeczy pamięta i że ocenia się je pozytywnie najprawdopodobniej wynika stąd, że dla Japończyków (i w ogóle dla Azjatów z Azji Wschodniej), akceptacja grupy jest o wiele ważniejsza niż dla nas. Kto zaś ma większą szansę na taką akceptację: powszechnie lubiany żartowniś, czy nieustannie zajęty sobą i swoimi myślami ponurak..? Jasne, że ten pierwszy! Dotyczy to nawet wodzów: bo i przywódcy w Azji Wschodniej nigdy nie są sami. Cokolwiek by na ten temat mniemał Hegel.
Jednym z takich ludzi był też Fukushima Yasumasa. Urodził się jako samuraj klanu Matsumoto w dzisiejszej prefekturze Nagano 27 maja 1852 roku. Jako zdolnego i lubianego młodzieńca skierowano go do szkoły wojskowej dla hatamoto, czyli bezpośrednich lenników szoguna w Edo (od 1869 roku: Tokio) – co było niewątpliwym wyróżnieniem. Nauczył się tam pięciu języków obcych: zresztą nauka obcych języków była głównym zadaniem tego rodzaju szkół, zakładanych zarówno przez szogunat, jak i przez poszczególne klany po „wizycie“ eskadry komandora Perry. W międzyczasie szogunat przestał istnieć, ale szkoła, choć pod zmienioną nazwą, przetrwała – jako jej młody absolwent, w 1874 roku Fukushima został przydzielony jako tłumacz do nowo powołanego Ministerstwa Sprawiedliwości. Już po roku przeszedł jednak do Ministerstwa Wojny i rozpoczął karierę w japońskiej armii lądowej.
Fukushima Yasumasa to pierwszy znany nam Japończyk o którym wiadomo, że był w Polsce – i to w nader niezwykłych okolicznościach! W roku 1887 został bowiem wysłany do Berlina jako attache wojskowy. Jednym z jego głównych zadań, obok zbierania informacji o armii niemieckiej, na której Japończycy wzorowali organizację własnych sił lądowych, było wstępne rozpoznanie Rosji. Już wówczas uważanej przez część japońskich kręgów rządowych za potencjalnego przeciwnika. Przez 5 lat kadencji na stanowisku attache, major Fukushima wykonywał te zadania w sposób klasyczny: korzystając ze swojego uroku osobistego, niewątpliwej sensacji jaką wzbudzał w tzw. „towarzystwie“ jako postać było nie było egzotyczna, umiejętności gry w karty oraz wielkiej sprawności fizycznej, dzięki której wygrywał niezliczone zakłady. Odbył w czasie tych pięciu lat wiele podróży po całej Europie Środkowej, wszędzie nawiązując pożyteczne dla Japonii kontakty. W tym także, kontakty z Polakami, których w raportach dla swojej centrali bardzo cenił jako źródło informacji o Rosji.
Na początku 1892 roku major Fukushima zakończył swoją misję w Berlinie. Pozostało wrócić do domu. Aby połączyć przyjemne z pożytecznym, postanowił tym razem nie korzystać z okrężnej drogi morskiej, tylko wrócić do Japonii najkrótszą możliwą drogą – przez całą Eurazję, z Berlina do Władywostoku. Oczywiście: konno. Kolej Transsyberyjska była dopiero w budowie.
Podróż zajęła mu 488 dni. Z Berlina wyruszył 11 lutego 1892 roku, do Władywostoku dotarł 12 czerwca 1893. Po drodze dwukrotnie musiał zmienić konie. Jego ulubieniec, Gaisen („Triumfalny Powrót“) zachorował i musiał zostać na drugim postoju za Moskwą. Kupiony w jego miejsce Ural pogryzł wielokrotnie Japończyka – i został sprzedany. Podróż major (a od 1 marca 1893 roku już podpułkownik) Fukushima dokończył na dwóch konikach kazachskich, które kupił sobie od miejscowych, nim zaczął się wspinać na przełęcze Ałtaju. Koniki trafiły do ZOO w Tokio, gdzie szybko stały się popularną atrakcją turystyczną.
Pierwsze raporty majora Fukushimy drukowane były w popularnej prasie w Japonii i zyskały mu wielki rozgłos wśród rodaków. Co prawda, japoński sztab generalny szybko się zorientował w wielkiej wartości militarnej uzyskiwanych informacji i dalszy ich ciąg został utajniony. Niestety, większość z nich została zniszczona w 1945 roku wraz ze wszystkimi innymi dokumentami japońskiego wywiadu. Nie przeszkodziło to jednak, aby powracającego rajdowca witano jak narodowego bohatera. Cesarz wręczył mu Order Świętego Skarbu III klasy. Jego następne przydziały służbowe obejmowały: sztab 1 Armii podczas wojny chińsko – japońskiej 1894/95, różne funkcje w Sztabie Generalnym, w tym w latach 1899 – 1906 stanowisko szefa wywiadu. W 1907 roku otrzymał tytuł barona. Od 1912 do 1914 roku był gubernatorem zdobytego na Rosjanach terytorium Kwantungu w Mandżurii. Przeszedł na emeryturę w stopniu generalskim i był potem wiceprzewodniczącym Związku Rezerwistów. Zmarł 19 lutego 1919 roku w Tokio.
Związki Fukushimy z Polską są dwojakie: służbowe i poetyckie. Do jego zadań służbowych, oprócz tego że emablował po francusku, po niemiecku lub po rosyjsku Polki i uzyskiwał od ich nierozważnie zaangażowanych w konspiracyjną przeciw Rosji działalność mężów dane wywiadowcze, należało też i prowadzenie działalności wywiadowczej przeciw Rosji w trakcie wojny 1904 – 1905 roku. Jako szef wywiadu był zwierzchnikiem pułkownika Akashi Motojiro który, bazując w Sztokholmie organizował „rewolucję“ 1905 roku w Rosji: montując siatki dywersyjne i szpiegowskie oraz zaopatrując w broń i pieniądze Finów, kaukaskich muzułmanów, ukraińskich nacjonalistów, rosyjskich anarchistów, socjalistów – rewolucjonistów oraz „zwykłych“ socjalistów, z bolszewikami Lenina na czele, a także Polaków. Konkretnie to Józefa Piłsudskiego. Doświadczenia japońskie w tym względzie twórczo rozwinęli Niemcy w roku 1917. Tak więc, o ile niemieckie HK Stelle jest „ojcem“ rewolucji bolszewickiej 1917 roku, a więc i całego światowego komunizmu, o tyle wywiad japoński, z Fukushimą na czele, jest tych zjawisk dziadkiem…
Podczas słynnej wizyty Piłsudskiego (w towarzystwie tow. Jodko – Narkiewicza, który pozostawił cenne tej wizyty świadectwo) w Tokio, rozmowy z nim prowadził właśnie pułkownik Fukushima. Na plus Fukushimie i Japończykom trzeba policzyć, że się Piłsudskiemu do powołania legionu polskiego z jeńców wziętych w Mandżurii przekonać nie dali. Nie wiadomo co prawda, czy ważniejsze w tym względzie były ich własne kalkulacje na stosunkowo rychłe zakończenie wojny (w czym taki legion tylko by im przeszkadzał…), czy równoległa misja Romana Dmowskiego, który starał się ich od tego zgubnego dla Polaków pomysłu odwieść. Panowie zresztą spotkali się już na statku wiozącym ich do Jokohamy i mimo sprzecznych celów wizyty w Japonii, podobnoż, wedle Narkiewicza, zachowali poprawne stosunki. Lepiej zorganizowany Dmowski ratował nawet rodaków – rewolucjonistów swoim anglojęzycznym przewodnikiem po Japonii. Co swoją drogą pokazuje, jak niepraktyczną rzeczą jest rycerskość wobec politycznego przeciwnika: gdyby dał im się zamiast tego zgubić, najlepiej tak, żeby się już nigdy nie znaleźli, czyż nasze dzieje najnowsze nie mogły jednak wyglądać trochę lepiej..?
Ważniejsze jednak od związków służbowych Fukushimy z Polską, były jego związki poetyckie. Oczywiście jak każdy edukowany samuraj, sam Fukushima pisał wiersze, a podczas swojej długiej podróży przez Eurazję prowadził bardzo emocjonalny dziennik. Są tam i wpisy pełne melancholii i patetycznej zadumy nad losem nieszczęsnej Polski. Poetą był też i pułkownik Akashi Motojiro. Ani jednak osobista twórczość Fukushimy Yasumasy, ani też Akashiego wpływu na japońską opinią publiczną mieć nie mogły, bo dopiero niedawno ujrzały światło dzienne. 100 lat temu popularny za to był osnuty na motywach samotnej wyprawy Fukushimy poemat znanego poety Ochai Naobumy. Fragment tego poematu zatytułowany „Wspomnienie Polski“ stał się w czasie wojny rosyjsko – japońskiej piosenką żołnierską, śpiewaną także przez dzieci w szkołach: i ta właśnie piosenka dla znakomitej większości Japończyków aż do roku 1945 (potem Amerykanie zreformowali japońską edukację i tak szowinistyczne teksty zostały zakazane) była pierwszą w życiu informacją, że był sobie kiedyś taki kraj jak Polska…