Od dłuższego czasu świat hiphopowy żyje konfliktem na linii 50 Cent/Rick Ross. Pierwszy z nich ma wszystko co potrzebne w potyczce hiphopowej - luz, argumenty i dużo więcej pieniędzy. Nie ulega więc wątpliwości, że 50 ów beef wygrywa, oddać jednak trzeba Rossowi, że trzymał się dzielnie.

Data dodania: 2009-12-12

Wyświetleń: 2330

Przedrukowań: 0

Głosy dodatnie: 0

Głosy ujemne: 0

WIEDZA

0 Ocena

Licencja: Creative Commons

Solowa płyta reprezentanta Miami sprzedała się przyzwoicie i zadebiutowała na 1 miejscu listy Billboardu. Album zbierał świetne recenzje na niejednym blogu czy forum o rapie. Zachęcony sukcesem, pewny siebie raper postanowił więc zająć się promocją swych ziomków - składu o nazwie Triple C's - i była to bramka samobójcza. 12 000 sprzedanych egzemplarzy w pierwszym tygodniu to druzgocąca porażka, wziąwszy pod uwagę fakt, że premiera płyty "Custom Cars & Cycles" poprzedzona była promocją w postaci niezliczonej ilości teledysków, materiał w wersji "dirty" wypłynął do sieci dopiero w dniu premiery, pojawia się na nim duża ilość sławnych gości, a frontmanem ekipy jest nie byle kto - sam Rick Ross. Najdziwniejsze jest jednak to, że omawiany krążek trzyma całkiem przyzwoity poziom i zupełnie nieoczekiwanie zagościł w mych głośnikach przez dłuższy czas.

Triple C's to "kwartet", w którego skład wchodzą, oprócz oficera Rossa, jeszcze Torch, Gunplay i Young Breed. Ksywki niekoniecznie mają tutaj znaczenie, gdyż jestem przekonany, że panowie znikną ze sceny jeszcze szybciej niż się pojawili - żaden z nich bowiem nie prezentuje sobą niczego, co mogłoby go wyróżniać spośród tysięcy czarnych młodzieńców marzących o karierze w rapbiznesie. Najgorszy, a zarazem najbardziej znany jest Gunplay, który oprócz tego, że jego wokal nazwałbym lekko oksymoronicznie "dynamicznym pojękiwaniem", a teksty nie prezentują zbyt wysokiego poziomu intelektualnego, to w dodatku na klipach wygląda raczej na parodię rapera. Pozostali panowie są po prostu poprawni - ich głosy nie rażą, mają wyczucie rytmu, a rymy zwykle nie przekraczają granicy żenady. Wydawać się jednak może, że punktem wyjścia dla nagrywania "Custom Cars & Cycles" był kompletny brak potencjału. Czemu zawdzięczamy fakt, ze krążek naprawdę buja?

Odpowiedź na to pytanie wiąże się z trzema kwestiami - są to podkłady, goście i sam Rick Ross, który przeżywa obecnie drugą młodość i wszystkie problemy z opinią publiczną wyniosły go na szczyt, ujmowany w kontekście własnego potencjału, możliwości lirycznych. Ricky wyróżnia się zarówno wokalnie jak i tekstowo - sypie punchline'ami, czasem dość skomplikowanymi podwójnymi rymami i słucha się go po prostu przyjemnie. Inna sprawa, że żaden rozsądny fan hiphopu nie uwierzy już w słowa wypowiadane przez Rossa dotyczące jego życia; ujmijmy to jednak jako konwencję i okazję do zanurzenia się w innym, na swój sposób fascynującym świecie - świecie narkotyków, pieniędzy, drogich samochodów i pięknych kobiet. Ten obraz rapera nadal jest aktualny na prawie każdym polskim forum hip hop, chociaż w USA raper stracił swoją wiarygodność.

Podkłady bujają i też może to być zaskoczeniem, wziąwszy pod uwagę fakt, że jedyni znani producenci na "Custom Cars & Cycles" to Drumma Boy, a także duet Cool & Dre, którzy łącznie są autorami trzech podkładów. Udało się jednak stworzyć płytę dość przebojową, a także spójną brzmieniowo, mimo że obok typowo południowych podkładów z pierwszej części płyty, możemy na albumie odnaleźć okraszone zachodnim vibe'em tracki takie jak "Gangster Shit" czy "Chick'n Talk'n". Z tych pierwszych natomiast wyróżniają się na pewno: otwierający płytę "Custom Cars & Clips" singlowy "Go", najlepszy chyba na płycie "Erryday", czy mroczny "Yams Pt. 2". Zdecydowanie najgorszym momentem krążka jest utwór "Throw It in the Sky" - tak płytki, nudny i nieudolny, że naprawdę sporym wyzwaniem jest odsłuchanie go więcej niż raz. Problematyczny wydaje się track o nazwie "Break It Down" - podkład początkowo sprawia wrażenie bardzo słabego, gdy jednak wchodzi zwrotka Buna B, muzyka zaczyna po prostu brzmieć inaczej. Jest to niespotykany na co dzień przykład, pokazujący jak dobry raper potrafi przenieść marny beat na wyższy poziom. Nie do końca wyszły również tracki z założenia spokojniejsze. "Finer Things" jeszcze jakoś się broni, ale umieszczone obok siebie "Diamonds & Maybachs Pt. 2" i "Hustla" po prostu srodze przynudzają.

Dwa ostatnie wymienione przeze mnie kawałki trwają odpowiednio ponad siedem i pięć minut. Tym sposobem przechodzimy do ostatnich, powiązanych ze sobą wad płyty - jest na niej za dużo gości, przez co między innymi, utwory są za długie. W każdym chyba tracku nawijają wszyscy członkowie Triple C's, a gdy dochodzą do tego jeszcze inni raperzy, kawałki stają się niekiedy nieznośnie rozwlekłe. Nie każdy w końcu wykonawca ze składu musi się w danym utworze pojawiać, a tym bardziej nawijać długą zwrotkę. Najlepszym jednak rozwiązaniem byłoby oczywiście wyrzucenie ze składu Gunplaya.

Płyta "Custom Cars & Cycles" nie jest głęboka, oryginalna ani odkrywcza. Jeśli pominąć poszczególne wyczyny Rick Rossa i niektórych gości, to nie jest nawet dobra technicznie. Obcowanie z nią może jednak sprawić przyjemność. Podkłady bujają, tematyka jest lekka, a Ricky i niektórzy goście potrafią słuchacza zainteresować. Nie miałem co do tego krążka żadnych oczekiwań - stąd więc może moje zdziwienie i recenzja w tonie lekko prześmiewczym acz raczej pozytywnym. Szukasz w hiphopie głębi? - nie było jej na "Depper Than Rap", nie ma tym bardziej i tutaj; jest natomiast dobra, niewymagająca rozrywka, której też od czasu do czasu warto się oddać.

Licencja: Creative Commons
0 Ocena