
Stanisław Lem, polski pisarz, wyobrażał sobie przyszłość, gdzie maszyny są jak biblioteki – wiedzą wszystko i łączą ludzi. Internet to spełnienie jego snów: klikasz, a masz przepis na zupę albo rozmowę z wnukiem na drugim końcu świata. Ale Lem ostrzegał: co, jeśli maszyny staną się za mądre? W filmach widzimy roboty, które przejmują władzę, bo zaczynają myśleć jak ludzie. Czy to możliwe?
AI, czyli sztuczna inteligencja, to nie człowiek w pudełku. To program, jak przepis na ciasto – komputer dostaje dane (słowa, zdjęcia) i uczy się z nich odpowiadać. Na przykład: pytasz o pogodę, a on sprawdza i mówi. Nie myśli, nie czuje – tylko liczy i szuka wzorców. Lem bał się, że kiedyś AI może "pójść własną drogą", ale dziś to wciąż narzędzie, jak młotek – samo nic nie zrobi, póki ktoś go nie chwyci.
Prosty człowiek, co ledwo włącza komputer, może zapytać: "A co, jeśli maszyna mnie oszuka?". Na razie AI pomaga – włącza muzykę, podpowiada trasę. Ale są obawy: jeśli ktoś źle je ustawi, może kłamać albo podglądać. Dlatego ludzie, nie maszyny, muszą pilnować, co robią. Lem miał rację, że technologia to miecz obosieczny – ułatwia życie, ale wymaga rozumu, by nas nie przeciął.
Maszyny nie przechytrzą nas, jeśli trzymamy je na smyczy. Lem przewidywał internet i AI, ale też uczył, że to my decydujemy, co z nimi zrobimy. Dla kogoś, kto ledwo obsługuje komputer, AI to jak pomocny sąsiad – przydatny, ale nie zastąpi człowieka. Nie bójmy się – uczmy się używać technologii, by żyło się lepiej, a nie gorzej.