Między chrztem a pogrzebem
- Obrzędy rodzinne miały ogromne znaczenie dla prawidłowego ezgzystowania mieszkańców terenów wiejskich. Zapewniać miały powodzenie i chronić przed szeroko pojętym nieszczęściem - chorbami, biedą, urokami, staropanieństwem. Stanowiły też wyraz niezwykle głębokiej wiary – mówi. - Bo tak się składa, że rok obrzędowy dotyczy także rytmu życia codziennego, a co za tym idzie, dotyka egzystencji człowieka od jego narodzin aż po śmierć – dodaje.
Etnografia dzieli okres życia człowieka na cztery etapy: dzieciństwo, młodość, wiek dorosły i starość. To właśnie z takim podziałem łączą się najważniejsze etapy naszego życia: narodziny, ślub i śmierć. Z nimi zaś związane są obrzędy dotyczące chrztu, wesela i pogrzebu. Wszystkie one nutą tajemniczości i wierzeń międzypokoleniowych z pogranicza światów są owiane. Warto się im przyjrzeć i zastanowić, ile z nich nas osobiście dotyczy.
Rodzina
A skoro o rodzinnych obrzędach mówić mamy, warto opowiedzieć, kto do owej rodziny należał i jak to, obdarzając się miłością, dzieląc chwile smutku i radości, wszyscy się wspierali.
- Trzeba zaznaczyć, że bardzo często w jednym domu mieszkały rodziny wielopokoleniowe : rodzice, dziadkowie, dzieci. Najważniejsi byli ojce – czyli rodzice ( ojciec i matka ). Dlaszych krewnych nazywano jednak inaczej niż obecnie. Pewnie przywykli Państwo do tego, że w dzisiejsych czasach ciocią i wujkiem dzieci nazywają wszystkie spokrewnione osoby dorosłe. Kiedyś jednak tak nie było. Brata ojca nazywano stryjem a jego żonę stryjenką. Do brata żony zwracano się: wuju. Żona jego nazywana była wujenką. Ojcowie męża to świakier i świakra, a dzisiejsi teściowie to dawniej rodzice żony. Bratową nazywano jątrewką, a dzieci brata lub siostry synowcami, synowicami, bratankami i bratanicami. Warto przytoczyć jeszcze jedno określenie, dzisiaj już niespotykane. To pociot – mąż ciotki – opowiada Michał Pająk.
Słuchając jego opowieści, natychmiast wracam wspomnieniami do dzieciństwa. I choć urodziłam się w Wałbrzychu i nie miałam rodziny na wsi, pamiętam niektóre określenia, co świadczy nie o czym innym jak o tym, że zwyczaje z polskiej wsi przenikały do miast na skutek migracji ludności czy zawieranych mieszanych małżeństw i były tam równie żywe. Mama mojego taty pochodziła z Białegostoku, dziadek z Suwałk. I to od nich słyszałam po raz pierwszy określenia typu stryjenka, wujenka i im podobne. Nigdy jednak spamiętać nie potrafiłam kto jest kim, bo już właśnie wszystkich z rodziny określałam mianem cioci i wujków.
- Nie ma najmniejszej wątpliwości, że tradyje rodzinne wywodzą się od Słowian – mówi Michał Pająk. - Przykre jest to, że ulegają zacieraniu i w wielu miejscach nie są przekazywane z poklenia na pokolenie. Obecne jeszcze mocno w latach 60., w 70.i 80. w dużej mierze przestały być praktykowane. A szkoda. I jakkolwiek zwykło się mówić, że kultura ludowa już praktycznie nie istnieje – nie zadzam się z tym. Są bowiem miejsca, gdzie dba się o to, by obyczaje i tradycja łaczyły pokolenia – twierdzi.
Narodziny i chrzest
Przyjście na świat dziecka zawsze było doniosłym wydarzeniem.
Kobieta ciężarna nie powinna była ciągnąć wody ze studni, by nie dosięgła jej zaraza. Przestrzegano, by nie patrzyła w ogień, by dziecko nie miało na ciele ognistych plam. Będąc w ciąży winna była rozmyślać o kandydatach na chrzestnych, by byli bogaci i inteligentni - tak nakazywał obyczaj. Chodziło o to, by dziecko do nich się upodabniało.
Do szóstego miesiąca ciąży kobietę przestrzegano, by nie zapatrywała się na nikogo, ażeby uniknąć odziedziczenia przez dziecko złych cech konkretnej osoby. Oczywiście nie wolno jej było niczego odmawiać, by nie ściągnąć na siebie nieszczęścia.
- Kobiecie w ciąży nie wolno było iść na odpust, uważano, że jest w tym czasie nieczysta. Nie mogła też być chrzestną, by jej dziecko nie było dwa razy chrzczone, bo wrózyło to nieszczęście – opowiada etnograf.
Dzieci rodziły się zazwyczaj w izbie, choć bywało, że kobietę poród zastawał na przykład w polu. Asytowały przy nim akuszerki. I to one właśnie dbały o dopełnienie rytuałów z narodzinami związanych.
- Najczęściej wkładały rodzącej pod poduszkę święcone zioła, które miały nie tylko uczynić poród lżejszym, ale też odpędzić złe duchy. Zdarzało się, że obok ziół umieszczano siekierę lub hubę. One też miały chronić matkę i dziecko przed nieczystymi siłami – opowiada Michał Pająk.
Wiadomym było, że jeśli matka poprosiła kogoś na chrzestnego a ten odmówił, wróżono dziecku nieszczęśliwe życie.
- Zwyczajów, które należało przestrzegać nie brakowało. Na przykład zwracano uwagę, by nie ubierać dziecka od lewej ręki, by nie było mańkutem. Przed samym chrztem nie radzono wylewać wody po kąpieli. Sam zaś chrzest następował bardzo szybko, bo niekiedy już na drugi, czy trzeci dzień po porodzie. Matka najczęściej nie uczestniczyła w chrzcie. Powrót do społeczności następował po tak zwanym wywodzie ( zazwyczaj miał on miejsce tydzień po chrzcinach ) - będącym nie czym innym jak oczyszczeniem. Do tego czasu kobiecie nie wolno było wychodzić poza gospodarstwo. Wieszczono, że ściągnie na wieś nieszczęście, burze, czy wichurę. I choć na wsiach w takich przypadkach zwracano się o ochronę do świętej Agaty Sycylijskiej, strzegącej przed ogniem i kataklizmami, mając w domostwach sól, nazywaną solą św. Agaty, którą odpędzano nieszczęścia, to jednak baczono, by dp wywody kobieta w życiu wsi nie uczsetniczyła. Na wywód do kościoła szła z tak zwzną noszaczką, która niosła dziecko i dopiero w świątyni przekazywała je matce. Niezbędna była gromnica a siła modlitwy i ucałowanie krzyża a także obejście dookoła ołtarza z niemowlęciem pozwalały matce na nowo w pełni uczestniczyć w życiu codziennym wsi – dowiadujemy się od Michała Pająka.
Opowiada on też o tym, jak to matka musiala się kłaniać do nóg chrzestnym, by dziecko byo przychylnie przyjęte chrzestny musiał pocałowac chrzestną, mawiano bowiem, że : Jak kum kumy nie ruszy, będzie w piekle po uszy”. Chrzestni zaś wnosząc dziecko do domu, mówili : ” Wynieśliśmy poganina, przynieśliśmy chrześcijanina”. Potem udawano się do karczmy na biesiadę. I zdarzało się, że wypijano takie ilości wódki, że rodzice zapominali jakie imię nadali dziecku na chrzcie a czasem nawet zostawiali je w karczmie.
Dziecku do łóżeczka kładziono kilogram cukru, bułkę i wodę – co miało zapewnić dostatek. W niektórych regionach przetrwał zywczaj, że niemowlę brudzono sadzą. Chrzestni musieli je wówczas umyć i poczęstować wódką tych, którzy je ubrudzili. Wierzono, że dziecko narażone jest na dzialanie sił demonicznych, dlatego nie pozwalano na odwiedziny matki i maleństwa tym, którzy - jak mawiano na wsiach - „ mieli w oczach coś złego”, by dziecka nie urzec.
Zaloty i wesele
Czy wyobrażacie sobie Państwo, że jeszcze w latach 50. kojarzono pary, a najlepszą kandydatką na żonę była ta panna, która posiadła sztukę wyszywania, potrafiła robić pisanki i … była tęga ? Dziewczęta chcąc dać do zrozumienia, że są gotowe do zamążpójścia, siały rozmaite zioła, tak zwane „panieńskie” , do których należały: rutka, lawenda i rozmaryn. U matki, która miała pannę na wydaniu w ogrodzie zobaczyć można było piękne malwy.
- Obrzędy związane z zamążpójściem cieszyły się wielkim powodzeniem. Wiele z nich przetrwało w szczątkowej formie po dziś dzień - mówi Michał Pająk i snuje opowieść, jak to szykowano wiano dla panny młodej, w którym obowiązkowo znaleźć się musiały wełniaki, czyli piękne stroje. A kiedy kawaler był już upatrzony, przyszła żona musiała podarować mu na Wiekanoc kopę, czyli 60, pisanek, które sama zrobiła. On wystawiał je w kredensie, ustawiając na kielszkach, w ten sosób prezentując rodzinie dzieło wybranki i zachwalając jej umiejętności. W rewanżu musiał kupić jej na odpuście korale z tak zwanymi kościokami najczęściej z wizerunkiem Matki Boskiej Częstochowskiej. Ostatecznie korale mogłybyć bursztynowe.
Oczywiście nie mogło obejść się bez swatki, którą rodzina pana młodego wysyłała na miesiąc przed ślubem do rodziny jego wybranki.
- Szło się wówczas do izby paradnej, używanej tylko na specjalne okazje, otwieranej na celebrację obrzędów. Przyjęte było, że rodzice młodej udawali, że nie wiedzą, po co przyszli swaci. Mówiono, że przyszli pożyczyć dzieżę, aż w końcu padało pytanie w stylu: Czy Wasza Marianna chciałaby naszego Janka za męża? - przybliża zwyczaje weselne Michał Pająk.
Oczywiście najważniejsze były morgi. Im więcej, tym lepiej. Panna, która posiadała ich w wianie od 10 do 15 uważana była za bogatą.
O tym, że posiadanie krowy, kur, pierzyn wszelakich podnosiło atrakcyjność panny , wiemy choćby z ekranizacji „Chłopów” Rejmonta. Przyznam jednak, że o tym, jakoby ilość obrazów sakralnych z wizerunkami świętych też mogła zadecydować o tym, czy panna rychło męża znajdzie – nie wiedziałam.
Jak mówi mój rozmówca, święci patroni zapewniali bezpieczeństwo i powodzenie. Obrazy takie świadczyły też o stanie posiadania wybranki. O tym wszystkim dyskutowano na tak zwanych zmówinach, kiedy to ustalano posag i to, gdzie młodzi będą mieszkać. Tego też dnia zwyczaj nakazywał jechać bryczką do kościoła i dać na zapowiedzi. Ksiądz pytał przyszłych małżonków o znajomość modlitw. Im mniej ich znali, tym więcej należało dać na zapowiedzi i wesele.
Nie każdy wie, ja bynajmniej nie wiedziałam, że wesele odbywało się na tak zawnym tygodniu, czyli w dni powszednie. Zazwyczaj był to wtorek lub czwartek. Przyjęta obecnie sobota, jako dzień udzielania ślubów, uchodziła za dzień Maryjny i przeznaczana była na sprawy gospodarcze i pracę w polu.
- Zaprosznia na ślub pojawiły się pod koniec lat 60. Wcześniej przyszła panna młoda z druhną a kawaler ze starszym drużbą jechali do swojej rodziny, oznajmiając, by ta szykowała się na wesele. I działo się to na 2-3 dni przed weseliskiem. Biała suknia pojawiła się w latach 40. Wcześniej śluby brano w strojach regionalnych. Jedyne co wyróżniało pannę młodą to girlanda wokół welonu lub biały fartuch. Co się tyczy samego wesela, miało miejsce w dwóch izbach. Jedna przeznaczona była na posiłek, druga do tańcowania. W latach 60. dom służył nakarmieniu i napojeniu gości weselnych, przed domem zaś układano podłogę i tam się bawiono. Słynne do dziś bramki, które zastawiano po to, by dopełnić obyczaju i otrzymać wódkę weselną, można było ustawiać jedynie kiedy młodzi jechali do kościoła. W drodze powrotnej drogi barykadować nie było wolno. Oczywiście tłuczono kieliszki na szczęście jak czyni się to i obecnie, a kiedy któryś się nie stłukł, dobijał go starszy drużba – opowiada Michał Pająk.
Ile trwało wesele? - ktoś zapyta. W zależności od zamożności, zazwyczaj do dwóch dni. Poprawiny, dziś urządzane na drugi dzień po ślubie, miały miejsce po dwóch, trzech tygodniach od wesela.
Ciekawym zwyczajem było też układanie pod progiem domu miotły. Kiedy panna młoda przestąpić miała próg, wszyscy obserwowali, czy zauważy miotłę i kopnie na bok, co zwiastowało, że jest bystra i będzie dobrą gospodynią, czy też przejdzie nie zauważwszy jej. Wówczas wieszczono, że będzie ślamazarna. Podobnie obserwowano młądą przy obecnym i teraz zwyczaju witania chlebem i solą. Kiedy ucałowała chleb i uczyniła na nim znak krzyża, znaczyło to, że dobrze będzie się młodym wiodło. Znane zaś przenoszenie panny młodej przez próg było dopełnieniem zmiany stanu cywilnego. Co ciekawe, zwyczaj ten sięga starożytnego Rzymu. Potknięcie uznawano za najgorzej wróżący małżonkom znak, jako, że w progu znajdowało się siedlisko złych duchów i zmarłych dusz, więc by owego potknięcia uniknąć, panna młoda przez próg domu była przenoszona.
- Mówiąc o weselu, nie sposób nie wspomnieć o tak zwanych Pokładzinach, zwyczaju starym, powszechnie zapomnianym i zaniechanym. Miały one miejsce po pierwszej części wesela, kiedy to para młoda zostawiała gości i , udając się najczęściej do spichlerza, oficjalnie „konsumowała” małżeństwo. Chwilę wcześniej starosta weselny tańczył z panną młodą a potem przekazywał ją mężowi.
Wypada też wspomnieć o jednym jeszcze zwyczaju, jakim była Psiu Baba, innymi słowy Prezbabiny – istotny moment przejścia ze stanu panieńskiego w stan małżeński. Działo się to na spotkaniu w tydzień po weselu. Mogły w nim uczestniczyć tylko zamężne kobiety – wyjaśnia Michał Pająk.
Śmierć i pogrzeb
Od zarania dziejów ludność różnych kultur potrafiła przewidywać odejście kogoś dzięki pojawiajacym się znakom. Tak też było i na wsiach. Niektórzy mieli prorocze sny zapowiadające czyjąś śmierć , według innych ujadanie psa wieszczyło rychły pogrzeb, jako że wychodzono z założenia, że psy widzą wchodzącą do domu śmierć. Mawiano też, że śpiewakom obrzędowym dzień przed śmiercią nucą się pieśni pogrzebowe. Hałasy, dziwne odgłosy, nagłe bicie dzwonów – wszystko to zwiastuje rychły pochówek kogoś ze wsi.
Obrzędy z pochówkiem związane są znaczące od zawsze, bardzo symboliczne i jak by nie patrzeć też nawiązują do innych kultur, również starożytnych. Zmarłego przygotowywało się do ostatniej drogi, wyposażając go w rozmaite przedmioty. Do trumny wkładano między innymi palmę poświęconą w Niedzielę Palmową, bo uważano, że w Niebie wszyscy chodzą z palmami. Tym, którzy odmawiali różaniec, dawano go w ostatnią drogę. Znanym zwyczajem było wyposażanie żegnanego w przedmioty codziennego użytku: grzebień, chusteczkę, laskę, czapkę. Dawano również święte obrazki, obecnie na wsiach niektórzy dodają również słodycze i butelkę wódki. Czy nie przypomina to obrzędów ze starożytnego Egiptu, choć róznią się rekwizyty ?
Ciekawostką jest, że na czas modlitwy i trzech dni czuwania, nieboszczykowi składano ręce, jednak przed zamknięciem wieka trumny ręce to rozkładano, a to po to, by w rodzinie nie panowała niezgoda i by uniknąć kłotni o majątek.
Michał Pająk opowiada, że zaraz po tym, jak nastąpił zgon, zasłaniano lustra, by zmarły nie mogł się w nich przejrzeć, bowiem uważano, że wówczas na drugi dzień zabierze kogoś ze sobą. Podobnie mówiono, kiedy nieboszczyk leżał przez niedzielę. I tego akurat przestrzega się po dziś dzień, i nie tylko na wsiach. W chwili śmierci ktoś z domowników odwracał do góry nogami krzesła i stoły, pilnując, żeby dusza zmarłego nie usiadła na nich i nie została z domownikami. Ubierając zmarłego dbano o to, by nie pojawiły się supły. Obawiano się, że wtedy dusza się zaplącze i nie przejdzie w zaświaty. Zazwyczaj przez trzy dni czuwano przy zwłokach, by wszyscy zdążyli się pożegnać. Nazywano ten czas trzema pustymi nocami. Pod trumnę wkładano balię z wodą, by ciało nie rozkładało się zbyt szybko.
Kondukt żałobny wyruszał z domu. Zatrzymwał się w w ważnych dla zmarłego miejscach, na przykład tam, gdzie kiedyś pracował. Odbywało się w ten sposób symboliczne pożegnanie. Wynosząc z domu trumnę trzy razy uderzano dnem o próg, żeby dusza odeszła razem z ciałem. Kobiety niosące wiązanki kwiatów w kondukcie wędrującym przez wieś, baczyły, by nie obsypywały się kwiaty. Zwiastowało to rychłe odejście nastęnej osoby. Podobnie uważano , kiedy niespodziewanie gasła gromnica. Ta, jeśli podczas czuwania nie zdążyła się wypalić, zanoszona była na cmentarz, by tam się to stało. Ogarki zawijano w płótno i chowano.
- Magia i symbolika związana z pochówkiem była bodaj najsilniej rozbudowana. Pogrzeb wszak łączył ze sobą dwa światy, można by rzec – jest zdania etnograf. Dodaje też, że żałobę noszono po to, by uczcić zmarłego. Ta zaś trwała okrągły rok, kiedy odchodził mąż, żona, matka, ojciec, brat czy siostra. W przypadku kiedy umierało dziecko, wydłużała się do 15 miesięcy i uważana była za najtrudniejszą do przeżycia.
Za zmarłego zamawiano, jak i teraz, msze święte. Na stypie natomiast, która często odbywała się jeszcze w obecnosci zmarłego, suto zakrapianej alkoholem, mawiano: Pijmy wódkę po pogrzebie, żeby dusza była w niebie.
Ile by na ten temat nie napisać, każdy chyba się zgodzi, że owa przypomniana, dzięki opowieściom Michała Pająka, obrzędowość rodzinna wywodząca się z kultury ludowej - choć w każdym rejonie kraju nieco różniąca się od siebie – przez wieki kształtowała i wiązała ze sobą ludzi. Obecnie, kiedy etnografia wiele dowieść potrafi, być może warto pochylić się nad własnym drzewem rodowym, a przypomniawszy sobie swoje losy, zastanowić się nad tym, jak wiele z tej kultury ludowej nosimy w sobie i jak wiele, być może nie zdając sobie z tego sprawy, jej zawdzięczamy.