Wiecie jak wygląda wesele na trzysta osób. Nikt nikogo nie zna. Stoliki po osiem osób. Siedzieliśmy z Rysiem, Marysią z Kwiatkowskimi, z Jackiem i Lilką. Chan z rodzicami obok nas. Kelnerzy przynieśli przystawki i rozpoczęliśmy pogaduchy.
- Jak tam bracie? - zaczął Diego rozmowy z Mateuszem.
- Co u ciebie Elu? - przysunęła się bliżej Marcelina.
- Kochasz mnie? - spytała Lilka swojego męża.
Diego spojrzał na nich i powiedział:
- Kocha od pierwszego odcinka. W życiu czegoś takiego nie widziałem.
Lilka uśmiechnęła się do Diego i dała buziaka Jackowi.
- A ty kiedy będziesz babcią? - zapytałam Marceliny.
- Nie wiem, nie pytałam. Są szczęśliwi, na razie nic nie mówią o dzieciach.
Padre stukał w kieliszek.
- Salud! - krzyczał do gości przez mikrofon.
Kapela rozpoczęła przyjęcie weselną piosenką Chan - Chan. Znam słowa, więc siedziałam i tłumaczyłam Mateuszowi, bo zawsze chciał wiedzieć, co oznaczają. Zwłaszcza dziś.
Z Alto Cedro jadę do Marane
Dojeżdżam do Cueto, potem do Mayari
Nie zaprzeczę miłości, którą czuję do ciebie
Wilgotnieją mi usta nie powstrzymam się
Kiedy Juanita i Chan Chan, przesiewali piasek na plaży
Jakże pośladki jej drgały, jakże Chan Chan się rozpalał
Oczyść przejście z suchych trzcin
Bo muszę usiąść na tym pniu, inaczej nie wytrzymam
- Co jej zrobił potem? - spytał Mati - Mówią coś o tym?
- Mówią w ostatniej zwrotce - odpowiedział Diego.
- Napijmy się bracie - podniósł kieliszek Mateusz i wszyscy śpiewaliśmy - łącznie z moim mężem, który kaleczył język i przesłanie tej pięknej pieśni.
Nie zabrakło „Besame mucho” i „Dos Gardenias para ti”
Dwie gardenie , które ci ofiarowuję znaczą, że mówię kocham
- I Tu Guo has hecho! - krzyknął Diego, to był tytuł znanej na Kubie piosenki Buena Vista.
Piosenka była piękna i wiedziałam, że zadedykowana kubańskiej miłości sprzed lat, która miała wytatuowane imię Juanita i Diego na piersiach. Poznałam, bo piosenka zaczynała się słowami:
Na pniu drzewa młodziutka dziewczyna wyryła swe imię…
- El Carretero! - krzyknęła Marysia, bo wychowała się w Hiszpanii i też wiedziałam, komu ją dedykuje i do kogo pije:
Drogą obok mojego domu, przejeżdżał wesoły woźnica. Śpiewał swe pieśni, jak beztroski wieśniak. Jadę do węzła kolejowego, tam rozładuję swój wóz. Będzie to koniec roboty, od której boli mnie grzbiet
- Chcesz mi coś dedykować? - spytałam Mateusza.
- Si. „Majteczki w kropeczki przemienię w barchany”.
O dwunastej tradycyjnie odbyło się rzucanie wianka i krawata pana młodego w stronę gości. Wianek złapała mama Diego, a krawat pies właściciela sali. Trzysta osób łapało, a tak się musiało skończyć. Może to dobry znak, ale nie konsultowałam tego z Rysiem, który o drugiej nad ranem zarządził karaoke. Miguel trzymał się dziarsko, ale widziałam jego twarz w sałatce o jakieś trzeciej, Mateusz padł o trzeciej trzydzieści, a Diego o trzeciej trzydzieści pięć. Panowie nie szczędzili sobie ciepłych słów i trunków. „Przygwiazdorzyliśmy” niewątpliwie.