Przez kilka dziesięcioleci, w okresie gomułkowsko-gierkowsko-jaruzelskim USA były dla nas mekką, wytęsknioną i wymarzoną oazą wolności, dobrobytu i spełnionych marzeń. Tak wyglądała z daleka, zza oceanu. Po upadku żelaznej kurtyny, kiedy w USA dorosło już nowe pokolenie urodzone na emigracji, a jego rodzice wrośli w amerykańską rzeczywistość, spojrzenie na raj za oceanem nieco się zmieniło. Zaczęło się przypinanie Amerykanom łatki nieuków, narzekanie na powszechny pęd za pieniądzem, na rozluźnienie więzi rodzinnych i w ogóle międzyludzkich itd.
Nie da się jednak zaprzeczyć, że Stany Zjednoczone cały czas są potęgą militarną i ekonomiczną, ale dzisiaj świat nie jest już ani jedno-, ani tym bardziej dwubiegunowy, jak w czasach zimnej wojny. (Na marginesie – wydaje się, że to właśnie Związkowi Radzieckiemu Amerykanie powinni być wdzięczni za ślepą miłość Polaków do USA, od których byli odcięci przez kilkadziesiąt lat sowieckiej okupacji, kiedy Ameryka była nieosiągalnym marzeniem). W ciągu kilkudziesięciu lat na światową potęgę wyrosły Chiny, nie wolno zapominać o Rosji, a w Europie wystarczy wspomnieć o Niemczech czy ostatnio choćby Turcji, która jest najpotężniejszym, po USA, członkiem NATO.
W Ameryce mamy dziś do czynienia z socjoekonomicznym trzęsieniem ziemi, do którego doprowadziła globalizacja, korporatyzacja, elektronizacja życia prywatnego i publicznego. Amerykańska klasa średnia, która była filarem sukcesu gospodarczego, kurczy się coraz bardziej, tworzą się coraz większe podziały na rosnącą warstwę biednych i coraz biedniejszych, i coraz węższą warstwę osób bogatych, które stają się coraz bogatsze.
Dokonuje się tam, słabo zauważana na świecie, monstrualna metamorfoza etnicznego makeupu USA, która jest wynikiem głębokich zmian nie tylko samej kultury, ale także jej fundamentalnych zasad.
Zbliżające się wybory prezydenckie w USA pokazują jasno, że tak właściwie nie ma już znaczenia, kto zasiądzie w Białym Domu, bo tak naprawdę nie uda się już zatrzymać zmiany Ameryki, dot. nie tylko języka i kultury, ale nawet jej granic, bo ruchy secesjonistyczne mają się tam bardzo dobrze, zwłaszcza wobec poczucia narastającego zagrożenia terrorystycznego.
Przy pisaniu tekstu korzystałam z książki Elizy Sarnackiej-Mahoney „Amerykańskie wstrząsy”. Wyd. Von Borowiecky 2016.