Film „Ostatnie kuszenie Chrystusa” Martina Scorsese, wyrasta z poszukiwania wiary, z buntu przeciw światu i przeciw sentymentalnym wyobrażeniom religijnym. Osądzanie go z punktu widzenia nauki Kościoła rozmija się z jego koncepcją. Adresatem filmu jest przeciętny człowiek z ulicy, który nie wierzy w inne wyzwolenie niż drogą przemocy, w inną miłość niż seksualna. Filmowy Jezus jest bliski tym, którym nie jest obce wietnamskie piekło. Nie przypadkiem gra go Willem Defoe (sierżant z Plutonu – Stowne’a). Innymi bohaterami tej „Ewangelii” są: Judasz (Harvey Keitel), zelota – rewolucjonista, który wierzy, że Jezus stanie na czele powstania, i Maria Magdalena (Barbara Hashley), która kochała się w Jezusie od dzieciństwa, a odtrącona – została prostytutką, pozostawiając Jezusa w poczuciu winy, które nie opuszcza go nawet na Krzyżu.
„Ostatnie kuszenie Chrystusa” jest dziełem artystycznym, inspirowanym tematyką religijną, ukazującym konflikt postaw i wartości. Martin Scorsese, reżyser „Ostatniego kuszenia Chrystusa”, tworząc swój film miał poczucie kontrowersyjności przedstawienia tematyki Męki Pańskiej w stosunku do Pisma Świętego. We wstępie umieścił on odautorskie zastrzeżenie: „ Film ten nie jest oparty na Ewangelii, lecz na fabularnym zgłębieniu tego odwiecznego duchowego konfliktu”. Scorsese bardzo często nadmieniał w swoich licznych wywiadach, jak wielki wpływ wywarło w dzieciństwie i młodości na jego osobowość, wychowanie katolickie. Wydaje mi się zatem, że oskarżenie go o realizację filmu o wymowie antyreligijnej mija się z prawdą.
„Ostatnie kuszenie Chrystusa” to również próba pytania o potrzebę transcendencji w świecie, który stara się być alternatywą raju. „Oto droga, która nadejdzie Zbawiciel – mówi do Jezusa Szatan w ostatniej sekwencji filmu, prowadząc go w stronę ukochanych kobiet – Z ramion w ramiona. Od syna do syna. Oto droga”. Jaki sens ma heroizm? Czy nie należy uznać, że rzeczą człowieka jest doczesne szczęście?
Pierwowzór literacki filmu Scorsese pochodzi z kręgu chrześcijaństwa greckiego, a więc i tym można tłumaczyć jego apokryficzny charakter. Apokryfy w religijności bizantyjskiej są bardziej obecne niż na zachodzie. Obok kanonicznych tekstów Ewangelii – na Wschodzie krąży wiele opowieści o Chrystusie, w które ludzie wierzą, świadomi, że nie są one treścią podana do wierzenia przez Kościół. Z tego ducha wyrasta film Scorsese. Dla tych, którzy dobrze znają Ewangelię, „Ostatnie kuszenie Chrystusa” jest dziełem śmiało przedstawiającym hipotezę, której sens jest głęboko zgodny z myślą chrześcijańską. Zgodny przez ukazanie wolnego wyboru Chrystusa, który może nie przyjąć ofiary i nie dokonać odkupienia. Dla ludzi od chrześcijaństwa dalekich „Ostatnie kuszenie Chrystusa” może być utworem konfudującym.
Martin Scorsese: „ Ten film to mój akt wiary, w którym staram się wytłumaczyć boskość Jezusa – człowieka, kogoś, z kim można usiąść do stołu, zjeść obiad”. Reżyser przedstawił Jezusa, na przekór jego bezpłciowemu wizerunkowi ze świętych obrazów. Nasze życie ma charakter tragedii. Otrzymaliśmy je od Opatrzności, by je stracić w dzień śmierci. Otóż Bóg w religii chrześcijańskiej niejako nas przeprasza. Sam zostaje człowiekiem i umiera w sposób okrutny, bardziej okrutny niż wielu z nas. Jednocześnie wzywa ludzkość by miała zaufanie do przyszłości jaką przewiduje porządek świata. Ten charakter Jezusa został zaniedbany przez obyczaje kościelne, które przedstawiają go jako nieziemską postać nadprzyrodzoną, rodzaj super - szamana. Co niweczy w gruncie rzeczy, wielka myśl o podobieństwie Jezusa do każdego z ludzi. Ewangelia raz po raz o niej przypomina. Pokazuje nam Jezusa zmęczonego, w depresji a nawet w rozpaczy, gdy na krzyżu wydaje mu się, że Bóg go opuścił. Jest to uczucie znane prawie każdemu człowiekowi. I owo podkreślenie znaczenia człowieczeństwa Jezusa jest właściwą treścią filmu, który rozwija różne możliwości i konsekwencje sytuacji ludzkiej Jezusa. Mógł się ocalić, mógł żyć banalnie, jak wielu innych, ale jednak zdecydował się poświęcić dla swojej misji. Każdy kto w taki sposób rozumie Ewangelię, nie może mieć pretensji do filmu. Jest w nim jeszcze coś. Scena niczym z obrazów Bosch’a. Mam na myśli Golgotę. Ludzie urągający Jezusowi, śmiejący się z niego i rozpaczający nad nim. Scorsese pokazuje ich z wysokości krzyża, z punktu widzenia Jezusa, z głębokim współczuciem. Ten jeden obraz zbawia cały film.