Felieton o charakterze dydaktyczno-malkontenckim, z którym niekoniecznie trzeba się zgadzać.

Data dodania: 2013-11-01

Wyświetleń: 1931

Przedrukowań: 0

Głosy dodatnie: 1

Głosy ujemne: 0

FELIETON

1 Ocena

Licencja: Creative Commons

Do diabła z lektorem, nauczmy się doceniać polski dubbing

Kiedyś to były czasy! Gdy do naszego postkomunistycznego zaścianka wdarł się kapitalizm, wolny rynek i komercjalizacja, człowiek zaczął wynajdywać sobie nowe sposoby na spędzanie wolnego czasu. Można było pójść do budki z hamburgerami po cud z mikrofalówki na wynos, wcześniej zahaczając o osiedlową wypożyczalnię wideo. Wręcz idealny sposób na spędzenie wieczoru. Kaseta z filmem wesoło "strzelała" w magnetowidzie, a głos lektora niosło aż do sąsiadów. Współcześnie, w dobie sieciowych fast foodów i zestawów kina domowego, tylko jedna rzecz pozostała niezmieniona. Niestety.

Wciąż zachodzę w głowę, dlaczego dziś nie wspominamy lektora filmowego jako swoistego kuriozum minionej epoki. Co gorsza, wielu z nas tak bardzo przywykło do tej zamierzchłej formy translacji, że nie wyobraża sobie, by mogło być inaczej. Fakt, że lektora często popierają ludzie młodzi, dobija mnie ostatecznie. Dodatkowo, ilekroć łaskawy dystrybutor wprowadza do kin produkcję z dwoma wariantami lokalizacyjnymi - do wyboru: dubbingiem lub napisami - temu pierwszemu zawsze się obrywa. A potem i tak ostatecznie okazuje się, że na wersji z dubbingiem jest wyższa frekwencja w kinach niż na tej z napisami. Gdzie są więc ci hejterzy, którzy tak bardzo przedkładają napisy ponad dubbing? Ach tak, oni są na torrentach.

Ale nie o napisach miał być ten tekst. Sam wybieram zawsze wariant z napisami i nigdy nie decyduję się na dubbing. Natomiast jestem altruistą i potrafię się postawić w miejscu dziecka. Ja sam, kiedy jeszcze wycierałem gile z nosa chusteczką w Pokemony, doświadczyłem okrucieństwa seansu filmu z napisami. To był rok 1999, premiera filmu Gwiezdne wojny: Część pierwsza - Mroczne widmo. Byłem ja i dwóch moich kolegów. Wszyscy udawaliśmy, że rozumiemy dialogi, ale rzeczywistość była taka, że żaden z nas nie nadążał za wyświetlającymi się napisami. Ileż łatwiej by było, gdyby ktoś nam puścił wersję z dubbingiem.

Potem takie filmy lądują w telewizji, wzbogacone o soczystego lektora. Ilekroć myślę o tym, że taką polską telewizję mógłby obejrzeć ktoś z bardziej rozwiniętego kraju od nas - powiedzmy z Estonii - odzywa się we mnie kompleks Prowincjonalnego Polaczka. Tymczasem, w sieci można się natknąć na zachwyty internautów, którzy wymieniają kultowe nazwiska wśród polskich lektorów. Szkoda tylko, że te zachwyty nie są wyrażane w czasie przeszłym.

Krótka lekcja historii: lektor pojawił się w latach powojennych, kiedy to coraz popularniejsze telewizory zaczynały wdzierać się pod strzechy licznych domów. Telewizory nie były jednak przystosowane do wyświetlania napisów, a czas i koszty związane z nagrywaniem dubbingu były zbyt wysokie. Wymyślono wtedy, że część ramówki będzie nadawana z dubbingiem, a część z lektorem. Jak rzecze Wikipedia, technika tłumaczenia filmów za pomocą lektora przyjęła się w krajach byłego Związku Radzieckiego oraz w Polsce. Do dziś lektora wciąż stosuje się w takich państwach jak Białoruś, Litwa, Łotwa, Mongolia, Ukraina czy Polska.

Załóżmy, że później wychodzi taki film na DVD, skierowany na rynek Europy wschodniej i środkowej, gdzie na płycie zawarto kilka ścieżek dźwiękowych. Jest wersja polska, czeska, węgierska i rosyjska. Wszędzie są dubbingi, za wyjątkiem Polski, która - jak zwykle - twardo stoi przy lektorze. Można sobie przełączać języki i śmiać się, kiedy np. Indiana Jones zaczyna mówić po czesku. Gorzej, kiedy ci drudzy włączą sobie ścieżkę polską i usłyszą archaiczny wynalazek, jakim jest gość czytający listę dialogową. Samo wyobrażenie takiej sytuacji sprawia, że czuję się jak obywatel Trzeciego Świata. To dlatego ludzie zza granicy myślą, że po naszych ulicach poruszamy się na koniach.

Ktoś by powiedział, że dubbing jest beznadziejny, bo nad Wisłą nikt nie umie go robić jak należy. Prawdą jest, że tacy Niemcy osiągnęli już mistrzostwo w dubbingu, potrafią doskonale pokładać głos pod usta postaci, a sami amerykańscy aktorzy mają na stałe przypisanych niemieckich odpowiedników, którzy niezmiennie użyczają im swoich głosów przez lata. U nas potrzeba na to czasu, żeby z każdym rokiem dubbing stawał się coraz lepszy. A pomyśleć, że kiedyś już mieliśmy dobrą szkołę dubbingu, która zamiast się rozwijać, przepadła gdzieś bez słuchu. Niegdyś po YouTube krążył fragment Dwunastu gniewnych ludzi z 1957 roku, który został w doskonały sposób przetłumaczony na język polski, właśnie za pomocą dubbingu. Niestety, fragment ten przepadł gdzieś bez wieści.

Z grami wideo sprawa ma się podobnie. Lektora w nich na szczęście nie uświadczymy, ale często pojawiają się tak zwane "wersje kinowe", czyli gry po angielsku z polskimi napisami. Istnieją tytuły, w które nie wyobrażam sobie grać z polskim dubbingiem, jak Grand Theft Auto V, głównie ze względu na zawarty weń ziomalski slang, którym posługuje się czarnoskóre środowisko Los Santos. Ale w wielu innych grach dubbing powinien się znaleźć, bo napisy kompletnie się nie sprawdzają, są zbyt małe i nie ma czasu na ich czytanie w trakcie rozgrywki. Dlatego też boli mnie, że jeszcze niedawno Assassin's Creed i Mass Effect 2 miały polskie dubbingi, a w kontynuacjach zrezygnowano z nich na rzecz napisów. Bo tak jest taniej i tak woli polska złota młodzież, która cieszy się z tego, że razem z dystrybutorem cofa się w rozwoju.

Ktoś znowu by powiedział, że zamiast czepiać się braku dubbingu, trzeba uczyć się języka. Z takim podejściem może w ogóle przestańmy mówić po polsku. Ja przeszedłem Tomb Raider z Karoliną Gorczycą w roli Lary Croft, wcześniej obejrzałem nowego Spider-Mana w wersji na DVD z dubbingiem. W obu przypadkach nie było źle, a nawet powiem, że wszystko zmierza w dobrą stronę. Czekam na dzień, kiedy w polskiej telewizji będziemy mieli dubbing zamiast lektora. Wtedy, gdy na rodzimy kanał przełączy się jakiś obcokrajowiec, przynajmniej nie będzie miał powodów do śmiechu i może nawet pomyśli, że po ulicach jeździmy samochodami.

Licencja: Creative Commons
1 Ocena