Wyznacznikiem opłacalności danego kredytu walutowego jest zaciągniecie go w najbardziej dogodnym momencie. Moment ten to rekordowo wysoki kurs waluty, w której zaciągamy kredyt. Niestety banki, które na bieżąco monitorują rynek, często ograniczają swoim klientom dostęp do kredytu w najbardziej dogodnym momencie. Świetnym tego przykładem są kredyty we frankach szwajcarskich, które stopniowo znikały z ofert bankowych wraz ze wzrostem notowań tejże waluty.
Banki udzielały ich masowo kiedy kurs franka był mocno zaniżony i oscylował w okolicach 2 złotych. Ci, którzy wtedy skusili się na taki kredyt słono za to płaca i niewielkim pocieszeniem są prawie zerowe stopy procentowe, które znacząco obniżają poziom oprocentowania. Kredyty walutowe udzielane w momencie gdy frank kosztował najwięcej w historii, czyli około 4 złotych, zwiększają dla kredytobiorcy prawdopodobieństwo niskich rat w przyszłości i strat dla banku.
Obecnie banki w Polsce w praktyce oferują już tylko kredyty hipoteczne w euro. Wkrótce kredyt w euro stanie się synonimem kredytu walutowego. Jeśli unijna waluta będzie się umacniać ponad miarę w stosunku do złotego, to bardzo prawdopodobne jest to, że banki postarają się by ograniczyć liczbę udzielanych kredytów w euro. Ograniczenia te mogą dotyczyć na przykład zaporowego podniesienia poziomu marży kredytowej dla euro lub też wprowadzenie bardzo wygórowanych kryteriów, jeśli chodzi o wysokość zarobków osoby składającej wniosek o kredyt walutowy. Wszystkie te sposoby zostały już z powodzeniem przetestowane na kredytach frankowych.