NIC MI NIGDZIE NIE WYSTAJE
Stoję sobie w sześcianiku.
Nie ma nic – jestem w zaniku.
Wciągam brzuch i wciągam płuca,
Ze mną wraz znika ulica;
Nie ma nic. To wszystko mara
Zwiewna tak, jak lot komara.
Nie ma wiary i wierzenia,
Kary też i przebaczenia.
Były słowa i zaklęcia,
Gesty nie do odsunięcia,
Próby wiary, próby Boga
I dyskusje: gdzie jest droga?...
Patrzę. Słucham. Dotknę – wierzę.
Już mam w dłoni. – A to pierze
Z wiatrem, w słońce korkociągiem
Rwie się w niebo wietrznym ciągiem.
Nic mi nigdzie nie wystaje,
Bo ukryłem, bo schowałem.
Mam schowane tuż za skrajem,
Bo wciągnąłem. I nie dałem.
Bo tak mi się wydawało,
Że już wszystko uleciało,
Że już nie ma, że ja tylko,
I że ze mną tylko kilka
Smaków życia, wirów czaru
Z zaniebnego trwania darów.
To za dużo, żeby unieść
I za mało, aby pogrześć…
Jestem mały tchórz ukryty.
Piachem, pyłem lat zakryty:
Bęben bije, krew pulsuje,
Ciało tańczy. – Już rozumiesz:
Wieczność twoja w tym sześcianie –
Gdzie nie pójdziesz, tu zostaniesz.
Z tobą miłość, szczęście, wiara,
Odpuszczenie, hostia, kara…
Nic mi nigdzie nie wystaje,
Bo ukryłem, bo schowałem.
Mam schowane tuż za skrajem,
Bo wciągnąłem. I nie dałem.
Nic mi nigdzie nie wystaje,
Bom jest obłym światem życia.
W swej drobince, więc, powstaję,
By odtworzyć chwilę bycia.
Gdy docieram, wszystko pęka,
W wielokrotność się obraca.
Niepokoju zaś udręka
W chwilę szczęścia się odwraca.
Tylko patrz, czy twoja tęcza
Kolor swój temu zawdzięcza?
Czy co widzą twoje oczy,
Może pięknem je zaskoczyć?
I czy wiara i widzenie
Sercu da uspokojenie?
Nic mi nigdzie, bo schowałem…
Nic mi nigdzie, bo nie dałem…
11.07.2005 r.
0007