Ostatnio byłem świadkiem klasycznej kłótni między przedstawicielem świata liberalnej opcji platformerskiej i radiomaryjnego punktu widzenia świata. Oczywiście między kanionem wzajemnych nieporozumień nie sposób było przerzucić żadnego mostu porozumienia.

Data dodania: 2011-04-29

Wyświetleń: 2186

Przedrukowań: 0

Głosy dodatnie: 1

Głosy ujemne: 0

WIEDZA

1 Ocena

Licencja: Creative Commons

Właściwie nikt nawet nie wymaga znalezienia takiej wspólnej nici. Ale bardzo łatwo można by nauczyć się ze sobą żyć. Skorzystałby też z tego polityczny PR.

Nikt nie zaprzeczy, że sposób patrzenia na świat przez szkło powiększające poszczególnych polskich mediów różni się od siebie w sposób diametralny. Oglądając osławioną Tusk Vision Network czy czytając Wyb(i)orczą oraz Onet z pewnością nie doczekamy się pieśni pochwalnych na część Prezesa. Te z kolei są do odnalezienia w telewizji publicznej, gdzie sto dwudziesty trzeci prezes w ciągu zaledwie kilku miesięcy wybrany jest według misternie skonstruowanego partyjnego klucza. O prawej nodze w superlatywach usłyszymy też na pewno w Jedynie Słusznym Radiu, a retoryka społeczna (lewicowa?) to opcja publicznej „Dwójki”. Tak wymieniać można by tytuł za tytułem – nie ma co się oszukiwać. Mediami rządzą ludzie, którzy także mają swoje poglądy, preferencje, sympatie, znajomości. Prasa obiektywna? Chyba żartujecie! Neutralne politycznie media? Zaraz pęknę ze śmiechu...

Wracając do zderzenia we wspomnianej kłótni dwóch światopoglądów, główny punkt nieporozumienia stanowiły właśnie media. Strona tuskowa mówiła o różnorodności i braku obiektywizmu przemycając mimochodem złośliwości o radiu „co ma ryja”. Z drugiej strony królował tzw. „spisek mediów”, paranoiczne wizje świata i scenariusze z garnku: „jak wejdą Niemcy, to media będą już mieli dawno w łapach...”. A młodzież skażona tym tefałenem, nie potrafi już patrzeć na świat przez pryzmat prawdy…

Konflikt nie do rozwiązania? Być może. Ale istnieje prosta recepta jak nauczyć się ze sobą żyć. Oto ona: 1. Przyjąć do wiadomości, że nie ma mediów obiektywnych. I już. Koniec, kropka. 2. Uświadomić sobie, że informacja to towar jak każdy inny. Ma swoją cenę, swój popyt oraz podaż. Tak jak w społeczeństwie znajdziemy określone preferencje dotyczące gatunku wina czy choćby gumy do żucia, tak w świecie mediów każdy ma swoją ulubioną retorykę. Nie popadajmy w paranoję: media rzadko są w stanie stworzyć newsa. W większości po prostu opowiadają o nim swoim indywidualnym językiem. Dla jednych wizyta polskiego premiera w Moskwie będzie hołdem wasalnym kolonii dla metropolii, dla innych – próbą poprawy stosunków wzajemnych. Mówią o tym samym, ale inaczej.

Nie ma co się oszukiwać – zapotrzebowanie w społeczeństwie na daną retorykę (jak na każdy inny towar) w określonym czasie nie jest równe. Abstrahując od badań w tym zakresie, widać gołym okiem, że dziś media liberalne i lewicujące są popularniejsze niż konserwatywne czy lewackie. Czy to spisek obcych mocarstw? Nie. To efekt działania naturalnych sił popytu – podaży. Na tą retorykę jest dziś popyt. Jeszcze kilka lat temu ta fala popularności była umiejscowiona bardziej na prawo. Dziś skręciła nieco w lewo, co nie znaczy, że zmęczone nią społeczeństwo (co powoli widać już na horyzoncie) w wyniku naturalnych sił ekonomicznych przesunie ją zaraz gdzieś indziej. Nie ma tu żadnego spisku i podprogowego prania mózgu młodzieży. Ekonomia, choć działa po cichu i w ukryciu, jest bezlitosną i wszechogarniającą siłą.

Jeżeli owe siły przyjmiemy za constant i będziemy ich świadomi – z marketingowego punktu widzenia, możemy wyciągnąć z nich pewne korzyści. Dlaczego w trakcie formowania rządu demokratyczny prezydent Barack Obama zostawił na stanowisku ministerialnym republikanina Roberta Gatesa? Ba! Dlaczego ustanowił sekretarzem stanu Hillary Clinton – swoją rywalkę z prawyborów (w stabilnym systemie dwupartyjnym i wewnątrz partii zdarzają się przepaście)? Z jednej strony pewnie dlatego, aby dać nagrodę pocieszenia przegranym wyborcom wewnątrzpartyjnym oraz tym z prawej strony. Ale jest i druga kwestia: ma dzięki temu przy sobie kogoś, kto jest w stanie mówić językiem wroga. Ze spolaryzowanymi w USA mediami jeszcze trudniej rozmawiać niż z mediami polskimi. Czy platformersi byliby w stanie okiełznać bestię i zasiąść w studiu Radia Maryja? Czy Jarosław Kaczyński mógłby zacząć mówić do reporterów TVN językiem miłości? Zapewne będą musieli – przymusi ich do tego jedna z zasad nowoczesnego PRu, która mówi: „mów do widowni takim językiem, który ta zna i który rozumie”. Wymaga to pewnej elastyczności i poświęceń a nawet podjęcia ryzyka. Ale dziś inaczej się nie da. Odideologizowane partie, które opierają swój sukces na masowym poparciu, muszą stać się multijęzykowe. Nas też prędzej czy później to czeka. Kto zorientuje się pierwszy, ten zgarnie śmietankę, a może i pochłonie wisienkę z wyborczego tortu.

Kuba Jakubowski, 2011-04-25

Licencja: Creative Commons
1 Ocena