Jestem emerytem od początku 2001 roku. Emerytura wcześniejsza nieco, ale jednak. To powoduje, że kontakt mój z ludźmi z tego przedziału czasu jakby zacieśnił się i zbliżył. Że wspomnę te wielogodzinne rozmowo-zwierzenio-narzekanio-wypróżnienio- spotkania np. w Poczekalni Przychodni Lekarskiej w…
O, nie! - Powiedzmy gdziekolwiek.

Data dodania: 2011-04-26

Wyświetleń: 2390

Przedrukowań: 0

Głosy dodatnie: 0

Głosy ujemne: 0

WIEDZA

0 Ocena

Licencja: Creative Commons

          Za zorganizowanie tych spotkań dziękuję bardzo Służbie Zdrowia RP oraz Posłankom i Posłom i Ministerstwu Tak Zwanego Zdrowia Publicznego oraz stworom NFZ, że tak skutecznie pozwalają eliminować jednostki napastliwe, nerwowe i psujące harmonię w miejscach oczekiwania w Przychodniach przyszłych pacjentów, którzy - by nimi zostać - mają przyjemność spotykać się wielokrotnie w różnych, kurnia, poczekalniach Służby Dla Oczekiwania Zdrowia.

          Tam właśnie, przed rozmową z lekarzem jedynego – czasem ostatniego niestety – kontaktu odbywają się dysputy odkrywające często wręcz odkrywcze panacea na dziś, jutro i pojutrze naszego bytu. To tam dowiedzieć się można w sposób absolutnie pewny, kto jest kto, czyli kto jest białe, bo jest białe, a kto jest czarne, bo nie jest białe i „dlaczego tego nie rozumiesz, ty moherowy chamie”. To tam doświadczenie przemawia do rozsądku. Na tych twardych krzesełkach jest kuźnia Narodowej Mądrości i istoty polityki wewnętrznej oraz zagranicznej Państwa Polskiego, jaką ona winna być! Tam powinni się edukować przyszli pracownicy Ministerstwa Spraw Zagranicznych I Nie Tylko. Szkoda jednak, że młodzi tak mało potrzebują w bywać Przychodniach, a dla dzieci jest oddzielne wejście i to  pod kuratelą matek. Za każdym, coraz-to częstszym pobytem tamże, wynoszę ze sobą wiedzę tak obfitą, że mogę ją porównać jedynie do cystern pomyj, którymi wykarmić można było by setki świnek, by nie importować wieprzowiny z Niemiec i innych prawie ościennych, a podobno zaprzyjaźnionych krajów. Ci starcy - no grubo ode mnie starsi, bo co najmniej 5-7 lat - więc ci starcy, a zwłaszcza staruszki, ofiarowywali mi bezpłatnie pełną wiedzę na temat tego, co powinny np. zrobić służby specjalnie tajne, by znów zapanował porządek, dobrobyt, zaufanie, „wicie rozumicie” i spokój, a ich renty czy emerytury żeby wreszcie przekroczyły 1500 zł, a nie oscylowały około 600-800 czy mniej. Tam nadal jest żywym podział na „my i uni”. Z tym, że uni nie koreluje się Unią Europejską, a raczej wręcz odwrotnie. Otchłań mądrości życiowej (nie mylić z rzycią, choć odległość pomiędzy nią, a mózgiem to tylko około pół metra).

          I te pobyty pozwoliły mi usłyszeć takie wymiany myśli, takie zwierzenia i rady, że napisałem poniższy wierszyk. Jego czas umieściłem (domyślnie) na ławce w parku i do dziś nie wiem, dlaczego nie jest to jednak poczekalnia w Przychodni.

SPOTKANIE  DWÓCH  EMERYTÓW 

 Walduś – Halo! Chyba mi się śni!

                Józuś, to ty?

 Józuś  - No nie! Gdzie ja mam oczy?!

              Aleś mnie, Walduś zaskoczył.

              Ty w parku, tu?

              How are you?

W – Still alive, Józuś. Żyję na złość wrogom.

  J – Eeee tam. Większość już pewnie zdechła…

W – Ale niektórzy jeszcze żyć mogą.

 J – Niedługo. I pójdą do piekła.

      Chodź usiądziemy. Bolą mnie gnaty

      Odkąd wylazłem z chaty.

W – Bo się pogoda zmieni.

      Na zmianę tak mnie drą stawy…

      A ci lekarze, pieprzeni,

      Nic, tylko mają obawy.

      A jak twoje zdrowie?

 J – Nie jest najgorzej, że tak powiem.

      Mam zdrowy żołądek, prostatę i nie mam raka,

      A jak chcę lać, nie muszę szukać siusiaka…

W – Strasznie cię dawno nie widziałem…

 J – Bo mówię właśnie – w szpitalu leżałem.

      Trzymali mnie ponad pół roku.

      Z łóżka ani kroku!

W – Ojej! A co ci było?

 J – Wszystko mnie w środku nawaliło:

      Oczy, jelita, serce, ciśnienie…

W – To powiedz, Józuś, co ci w końcu było?

 J – He, He! Nie wiedzą doktory

      Na co, kurczę, umarł chory.

       Ale cztery renty się zaoszczędziło…

W – Pół roku… Nie wiesz, na co… To poważna sprawa…

  J – Walduś! O co ta wrzawa?!

       Za miesiąc się znów położę

       Na jakie pół roku, daj Boże.

       Odpocznę od żony, od domu…

       Tylko nic nie mów nikomu.

       A przy okazji renty przyoszczędzę –

       Trzeba jakoś przeżyć tę nędzę.

       Ale ja tu o sobie,

       A pogadajmy o tobie.

 W – Ja tylko by-pass’y zrobiłem

        I zęby sobie wprawiłem.

        A trochę z nudów i zgryzoty

        Nająłem się do roboty.

        Nie dość, że robię na czarno,

        To i stawkę mam marną.

  J – To, co to za fucha pieprzona?!

W – Jestem nocna ochrona.

       Pilnuję takiej jednej bramy.

 J – A co za  bramą?

W – Teren nieznany.

       A jak mi parę groszy wleci,

       To je zanoszę do dzieci.

 J – To nic sobie nie kupisz?

W – Nic.

 J – Toś ty, chłopie, chyba głupi!

      Myślę – twa przyszłość finansowa

      Jak nic, tylko chorować.

      Ja za chorowanie

      Wykupiłem mieszkanie:

      Kuchnia, dwa pokoje.-

      Żadnej choroby się nie boję.

      Leżę, a karmi mnie szpital lub dzieci!

      A renta leci.

      Zrozum, przyjacielu,

      A tych masz już niewielu,

      Że twoją pozycję w tym kraju

      Choroby oznaczają!

W - O czym ty mówisz? Jaka pozycja?

      U nas to wieńcówka, kupka i prohibicja.

       A za to, co ci ZUS płaci

       Kup se i włóż pampersa do gaci!

       A potem idź i odwiedź groby.

 J – Eeee, wiesz, na to są różne sposoby.

      Ja na pracę nie mam czasu: przez całą dobę

      Biegam po lekarzach i załatwiam se chorobę.

      Zobaczysz, jak jest przyjemnie, gdy chorujesz.

      Na własnym portfelu to odczujesz.

      Zaczniesz szukać se choroby

      To ci wyjdą ze łba zajoby.

W – Tak mi radzisz?

 J – No.

W – W moim wieku na pewno mi coś jest…

       Człowieku!

       Mam pomysł: jutro o tej porze

       Do łóżka się położę,

       Rodzinę usadzę we głowie

       I wezwę pogotowie.

       Nie oprze się lekarz rodzinnemu parciu,

      Że ja, znaczy tatuś, jestem na wymarciu.

      Jak wytrzymam ze trzydzieści dni,

      To chorobowe z pracy wypłacą mi.

 J – Nareszcie myślisz jak ta lala.

      Kombinuj tak dalej, a trafisz do szpitala.

      Ale scyzoryka

      Na początku unikaj,

      Bo jak doktorom brak wiedzy doskwiera,

      To nic tylko zaraz nóż i siekiera.

      Pamiętaj: z godnością chorujesz

      I swoje warunki dyktujesz.

W – Mów mnie tak, Józuś, mów,

       A nie będę więcej zdrów.

       Wiesz, coś mi w środku pulsuje,

       Trochę tłucze i może kłuje,

       W głowie mi się kołuje…

       No, chyba zwymiotuję.

       I czuję bardzo dobrze,

       Że jest mi raczej niedobrze…

       Ale ja jestem chory! O rany!

 J – O to chodzi, o to chodzi, kochany.

      Więcej ci nie pomogę.

      Wybrałeś słuszną drogę.

       Ja, zadzieram kiecę

      I do przychodni lecę.

      Idę tam do jednego lekarza –

      (Nie będę się wyrażał)

      Trochę bierze i nie leczy.

      Ale pisze!– Różne rzeczy…

       Numerek ci zamówić?

W – Nie. Nie musisz się trudzić.

       W szpitalu jest dyżur ostry.

       Zgłoszę się tam do siostry.

 J – No, to hej, stary!

        Do zobaczyska!

W – Trzymaj się. Daj pyska.

         I zapamiętaj, emerycie:

         Szpital – to twe godne życie!

                                                              04.05.2005 r.

                                                                   0502

Licencja: Creative Commons
0 Ocena