Za zorganizowanie tych spotkań dziękuję bardzo Służbie Zdrowia RP oraz Posłankom i Posłom i Ministerstwu Tak Zwanego Zdrowia Publicznego oraz stworom NFZ, że tak skutecznie pozwalają eliminować jednostki napastliwe, nerwowe i psujące harmonię w miejscach oczekiwania w Przychodniach przyszłych pacjentów, którzy - by nimi zostać - mają przyjemność spotykać się wielokrotnie w różnych, kurnia, poczekalniach Służby Dla Oczekiwania Zdrowia.
Tam właśnie, przed rozmową z lekarzem jedynego – czasem ostatniego niestety – kontaktu odbywają się dysputy odkrywające często wręcz odkrywcze panacea na dziś, jutro i pojutrze naszego bytu. To tam dowiedzieć się można w sposób absolutnie pewny, kto jest kto, czyli kto jest białe, bo jest białe, a kto jest czarne, bo nie jest białe i „dlaczego tego nie rozumiesz, ty moherowy chamie”. To tam doświadczenie przemawia do rozsądku. Na tych twardych krzesełkach jest kuźnia Narodowej Mądrości i istoty polityki wewnętrznej oraz zagranicznej Państwa Polskiego, jaką ona winna być! Tam powinni się edukować przyszli pracownicy Ministerstwa Spraw Zagranicznych I Nie Tylko. Szkoda jednak, że młodzi tak mało potrzebują w bywać Przychodniach, a dla dzieci jest oddzielne wejście i to pod kuratelą matek. Za każdym, coraz-to częstszym pobytem tamże, wynoszę ze sobą wiedzę tak obfitą, że mogę ją porównać jedynie do cystern pomyj, którymi wykarmić można było by setki świnek, by nie importować wieprzowiny z Niemiec i innych prawie ościennych, a podobno zaprzyjaźnionych krajów. Ci starcy - no grubo ode mnie starsi, bo co najmniej 5-7 lat - więc ci starcy, a zwłaszcza staruszki, ofiarowywali mi bezpłatnie pełną wiedzę na temat tego, co powinny np. zrobić służby specjalnie tajne, by znów zapanował porządek, dobrobyt, zaufanie, „wicie rozumicie” i spokój, a ich renty czy emerytury żeby wreszcie przekroczyły 1500 zł, a nie oscylowały około 600-800 czy mniej. Tam nadal jest żywym podział na „my i uni”. Z tym, że uni nie koreluje się Unią Europejską, a raczej wręcz odwrotnie. Otchłań mądrości życiowej (nie mylić z rzycią, choć odległość pomiędzy nią, a mózgiem to tylko około pół metra).
I te pobyty pozwoliły mi usłyszeć takie wymiany myśli, takie zwierzenia i rady, że napisałem poniższy wierszyk. Jego czas umieściłem (domyślnie) na ławce w parku i do dziś nie wiem, dlaczego nie jest to jednak poczekalnia w Przychodni.
SPOTKANIE DWÓCH EMERYTÓW
Walduś – Halo! Chyba mi się śni!
Józuś, to ty?
Józuś - No nie! Gdzie ja mam oczy?!
Aleś mnie, Walduś zaskoczył.
Ty w parku, tu?
How are you?
W – Still alive, Józuś. Żyję na złość wrogom.
J – Eeee tam. Większość już pewnie zdechła…
W – Ale niektórzy jeszcze żyć mogą.
J – Niedługo. I pójdą do piekła.
Chodź usiądziemy. Bolą mnie gnaty
Odkąd wylazłem z chaty.
W – Bo się pogoda zmieni.
Na zmianę tak mnie drą stawy…
A ci lekarze, pieprzeni,
Nic, tylko mają obawy.
A jak twoje zdrowie?
J – Nie jest najgorzej, że tak powiem.
Mam zdrowy żołądek, prostatę i nie mam raka,
A jak chcę lać, nie muszę szukać siusiaka…
W – Strasznie cię dawno nie widziałem…
J – Bo mówię właśnie – w szpitalu leżałem.
Trzymali mnie ponad pół roku.
Z łóżka ani kroku!
W – Ojej! A co ci było?
J – Wszystko mnie w środku nawaliło:
Oczy, jelita, serce, ciśnienie…
W – To powiedz, Józuś, co ci w końcu było?
J – He, He! Nie wiedzą doktory
Na co, kurczę, umarł chory.
Ale cztery renty się zaoszczędziło…
W – Pół roku… Nie wiesz, na co… To poważna sprawa…
J – Walduś! O co ta wrzawa?!
Za miesiąc się znów położę
Na jakie pół roku, daj Boże.
Odpocznę od żony, od domu…
Tylko nic nie mów nikomu.
A przy okazji renty przyoszczędzę –
Trzeba jakoś przeżyć tę nędzę.
Ale ja tu o sobie,
A pogadajmy o tobie.
W – Ja tylko by-pass’y zrobiłem
I zęby sobie wprawiłem.
A trochę z nudów i zgryzoty
Nająłem się do roboty.
Nie dość, że robię na czarno,
To i stawkę mam marną.
J – To, co to za fucha pieprzona?!
W – Jestem nocna ochrona.
Pilnuję takiej jednej bramy.
J – A co za bramą?
W – Teren nieznany.
A jak mi parę groszy wleci,
To je zanoszę do dzieci.
J – To nic sobie nie kupisz?
W – Nic.
J – Toś ty, chłopie, chyba głupi!
Myślę – twa przyszłość finansowa
Jak nic, tylko chorować.
Ja za chorowanie
Wykupiłem mieszkanie:
Kuchnia, dwa pokoje.-
Żadnej choroby się nie boję.
Leżę, a karmi mnie szpital lub dzieci!
A renta leci.
Zrozum, przyjacielu,
A tych masz już niewielu,
Że twoją pozycję w tym kraju
Choroby oznaczają!
W - O czym ty mówisz? Jaka pozycja?
U nas to wieńcówka, kupka i prohibicja.
A za to, co ci ZUS płaci
Kup se i włóż pampersa do gaci!
A potem idź i odwiedź groby.
J – Eeee, wiesz, na to są różne sposoby.
Ja na pracę nie mam czasu: przez całą dobę
Biegam po lekarzach i załatwiam se chorobę.
Zobaczysz, jak jest przyjemnie, gdy chorujesz.
Na własnym portfelu to odczujesz.
Zaczniesz szukać se choroby
To ci wyjdą ze łba zajoby.
W – Tak mi radzisz?
J – No.
W – W moim wieku na pewno mi coś jest…
Człowieku!
Mam pomysł: jutro o tej porze
Do łóżka się położę,
Rodzinę usadzę we głowie
I wezwę pogotowie.
Nie oprze się lekarz rodzinnemu parciu,
Że ja, znaczy tatuś, jestem na wymarciu.
Jak wytrzymam ze trzydzieści dni,
To chorobowe z pracy wypłacą mi.
J – Nareszcie myślisz jak ta lala.
Kombinuj tak dalej, a trafisz do szpitala.
Ale scyzoryka
Na początku unikaj,
Bo jak doktorom brak wiedzy doskwiera,
To nic tylko zaraz nóż i siekiera.
Pamiętaj: z godnością chorujesz
I swoje warunki dyktujesz.
W – Mów mnie tak, Józuś, mów,
A nie będę więcej zdrów.
Wiesz, coś mi w środku pulsuje,
Trochę tłucze i może kłuje,
W głowie mi się kołuje…
No, chyba zwymiotuję.
I czuję bardzo dobrze,
Że jest mi raczej niedobrze…
Ale ja jestem chory! O rany!
J – O to chodzi, o to chodzi, kochany.
Więcej ci nie pomogę.
Wybrałeś słuszną drogę.
Ja, zadzieram kiecę
I do przychodni lecę.
Idę tam do jednego lekarza –
(Nie będę się wyrażał)
Trochę bierze i nie leczy.
Ale pisze!– Różne rzeczy…
Numerek ci zamówić?
W – Nie. Nie musisz się trudzić.
W szpitalu jest dyżur ostry.
Zgłoszę się tam do siostry.
J – No, to hej, stary!
Do zobaczyska!
W – Trzymaj się. Daj pyska.
I zapamiętaj, emerycie:
Szpital – to twe godne życie!
04.05.2005 r.
0502