Przejęcie odpowiedzialności za własne życie wydaje się wielu zadaniem nie do wykonania. Dlaczego warto to zrobić i jak się do tego zabrać - o tym jest jest artykuł.

Data dodania: 2010-10-05

Wyświetleń: 3268

Przedrukowań: 0

Głosy dodatnie: 7

Głosy ujemne: 0

WIEDZA

7 Ocena

Licencja: Creative Commons

Decydowanie o własnym losie zawsze stanowiło jeden z najważniejszych problemów filozoficznych w dziejach człowieka. Od zarania dziejów miotał się on pomiędzy dwoma zasadniczymi opcjami: fatalistyczną, która głosiła, że człowiek nie jest w stanie nic zrobić, aby zmienić swoje przeznaczenie, oraz opcją wolnej woli, według której tylko on sam jest kowalem własnego losu. Ze względu na pewnego rodzaju lenistwo leżące w naszej naturze, wynikające zapewne z niechęci wobec odpowiedzialności, często skłaniamy się ku opcji fatalistycznej, bo ona pozwala nam siedzieć z założonymi rękami i czekać na cud, który nigdy lub niezmiernie rzadko nadchodzi, a my w ten sposób maskujemy sami przed sobą swój strach przed działaniem oraz poczucie nieudolności i nieadekwatności. Siedzimy i zastanawiamy się, dlaczego los nas tak doświadcza, zamiast podjąć działania. Taka postawa jest łatwa i nie wymaga wysiłku.

Druga opcja, opcja ‘kowala własnego losu’ jest o niebo trudniejsza. Wymaga ona, bowiem, przyjęcia całkowitej odpowiedzialności za własne czyny. My podejmujemy mniej lub przemyślane decyzje, my ponosimy konsekwencje własnych czynów. Od nas zależy, czy coś się uda, czy nie. Od nas zależy, jakim człowiekiem się stajemy. Wszystko – nasza kariera, nasze życie rodzinne, hobby, zdrowie. Nasze życie jawi się jako wypadkowa naszych myśli i decyzji. Przerażające… Wydaje się, że taki system narzuca na nas konieczność niepopełniania błędów. Taka wymuszona nieomylność wywiera na nas presję nie do zniesienia. Czy rzeczywiście tak ma być i nieuchronnie mamy się załamać w niemożliwym dążeniu do perfekcji?

POTĘGA BŁĘDU

Presja jest zupełnie niepotrzebna. Nie musimy być nieomylni. Nikt, absolutnie nikt tego od nas nie wymaga. Oczywiście, oprócz nas samych. Myślimy, że skoro nasze życie, jego jakość, nasze szczęście (cokolwiek ono oznacza) zależy od nas samych, to przecież nie wolno nam się pomylić i tego wszystkiego zaprzepaścić. Czy rzeczywiście?

Przyjrzymy się podstawowemu problemowi, z którym zmaga się bardzo wielu ludzi. Czym jest szczęście? Powiemy, że to sprawa indywidualna, dla każdego oznacza coś innego. Czy potrafimy od razu precyzyjnie określić, co przyniesie najwyższą jakość naszego życia, nieprzemijające szczęście? Najczęściej nie mamy o tym zielonego pojęcia. Co innego nam się wydaje na podstawie jakichś przekłamanych i mglistych wizji niewydarzonych sław jawiących się jako prawdziwi posiadacze klucza do pomyślnego istnienia. Co innego znowu zgotowali nam w swoich umysłach nasi rodzice, potem życiowi partnerzy, rodzeństwo, nawet bliscy przyjaciele. Mają oni dla nas gotową receptę na przyszłość. Najciekawszą rzeczą jest to, że najczęściej chcą dla nas lepiej niż dla samych siebie. Bazują na własnej wiedzy nabytej na drodze doświadczenia o tym, co się dla nich sprawdziło, a co nie. Można się rozleniwić i na tym poprzestać, a w przypadku problemów winić innych. Dlaczego jest to nieuniknione? Ponieważ wnioski naszych najbliższych oparte są na ich doświadczeniu będącym rezultatem działania ich unikalnego zestawu cech osobowości, talentów i przekonań. Bardzo łatwo to przeoczyć. Często zapominamy, że to, co dla nas jest łatwe i oczywiste, dla kogoś innego może stanowić szczyt nie do zdobycia, przynajmniej na pierwszy rzut oka.

Dlatego też warto ZDECYDOWAĆ SIĘ NA WYBÓR WŁASNEJ ŚCIEŻKI i przekonać się na własnej skórze, co będzie dla NAS osobiście korzystne. Możemy, rzecz jasna, korzystać z podpowiedzi innych, ale po to, aby mieć okazję zweryfikować własne dążenia, cechy i talenty. Jeśli jednak ktoś pomyśli, że wszystko pójdzie gładko, będziemy postępować rozważnie, ostrożnie, to wszystko ślicznie i bezboleśnie ułoży się w idealną całość, to grubo się myli. Na tej ścieżce będziemy popełniać błędy. Są one nieuniknione. Jednak największą chyba porażką jest niepodążanie tą właśnie drogą.

Osobiście jestem wielką fanką błędów. Nikt nigdy się tyle nie nauczył z najbardziej spektakularnego sukcesu, co ze zwykłej, bynajmniej nie spektakularnej porażki. Przytłaczająca większość z nas się ich panicznie boi. Na wszystkie możliwe sposoby usiłujemy ich uniknąć. Najpowszechniejszym i najskuteczniejszym okazuje się być niepodejmowanie działania (skuteczność stuprocentowa, prawda?; jak nie zrobię, to na pewno się nie pomylę). Jednak nie da się przeżyć całego życia absolutnie nic nie robiąc. W końcu okoliczności zmuszą nas do podjęcia działania, a ono może zakończyć się porażką.

Czy warto wtedy robić sobie wyrzuty, że w ogóle coś zrobiliśmy? Na pewno nie. Każde działanie niesie ze sobą bezcenną wiedzę, a błędy popełnione są jej wręcz kopalnią. Pod warunkiem, że nie będziemy podważać zasadności działania. Zrobiliśmy to, fakt, i dobrze się stało – takie postawienie sprawy otwiera wrota mądrości.

Pamiętajmy, że perspektywa czasu weryfikuje wiele spraw, zwłaszcza to, czy naprawdę to, co wydawało nam się na pierwszy rzut oka porażką, faktycznie nią było. Mamy, bowiem, wiele doświadczeń, które w danej chwili wydają się błędem, a po pewnym czasie możemy nawet być wdzięczni losowi, że nam się przydarzyły. Mogą się stać, na przykład, koniecznym etapem do realizacji marzenia.

Błędy są fantastycznymi nauczycielami, pod warunkiem, że otworzymy się na naukę z nich płynącą. Często nie jest to łatwe, zwłaszcza jeśli porażka wiąże się z silnymi negatywnymi emocjami. Pojawia się niechęć wobec samego siebie, karcenie, nawet próby ukarania się za bezmyślność, która zaprowadziła nas w daną sytuację. Najdotkliwsze są w tym względzie błędy związane z relacjami międzyludzkimi i zawiedzionym zaufaniem.

Bądźmy dla siebie łaskawi i wyrozumiali. Bywa, że nie jest to łatwe, zwłaszcza jeśli nasze najbliższe otoczenie wcale takie nie jest, ba, nawet nie posiadamy nawyku bycia łaskawym i wyrozumiałym dla samego siebie. Podstawą powodzenia jest nasz wewnętrzny dialog, który ze sobą prowadzimy, kiedy coś nam się nie uda. Zaobserwuj, co sam do siebie mówisz. Karcisz się? Może nawet wyzywasz siebie od durniów i idiotów? Powiedz sobie: stop! Nie tędy droga.

Po pierwsze, pomyśl, jaka była sytuacja? Co miałeś zrobić? Jaki był zamysł? Jaki był oczekiwany rezultat? Jaki był rzeczywisty rezultat? Co zrobiłeś? Co poszło źle? Czy miałeś na to wpływ? Jeśli trzeba, odpowiedz sobie pisemnie. Zastanów się, na co miałeś wpływ, a na co wpływu nie miałeś. Potem popatrz tylko na to, na co miałeś wpływ i pomyśl, co należałoby zrobić lepiej. Obiecaj sobie, że następnym razem tak właśnie postąpisz. Obiecaj to sobie i postanów, że dotrzymasz słowa wobec samego siebie, bo od tej chwili jesteś dla samego siebie osobą tak ważną, że zasługujesz na dotrzymanie słowa.

Dla ułatwienia gotowy formularz możesz pobrać tutaj 

Radzenie sobie w takich sytuacjach na początku może okazać się nie najłatwiejsze, ale kiedy już dojdziemy do wprawy, porażki okażą się jednym z największych naszych życiowych sprzymierzeńców i źródłem naszej niewiarygodnej siły. Najdalej potrafią zajść ci, którzy obłaskawią i nauczą się korzystać z własnych błędów.

Dlaczego tak bardzo ich  nie lubimy? Mamy do tego całkowite prawo, skoro całe nasze dzieciństwo, młodość i dorosłość noszą piętno wytykania błędów i karcenia za nie. To część edukacji. W dorosłym zaś życiu wytykanie porażek staje się prostym sposobem zyskiwania przewagi nad drugim człowiekiem i pokazywania swojej wyższości. Wielu ludzi w ten sposób komunikuje: „Jestem od ciebie mądrzejszy, bo widzę twoje błędy”. Szkoda, że nikt nie potrafi nas przekonać o ich pożyteczności.

Prawdziwym zwycięzcą staje się ten, kto umie wyciągać z nich wnioski, kto potrafi wyjść poza uczucie upokorzenia pomyłką i przeanalizować, co  poszło źle, gdzie nastąpiły największe potknięcia. Wiedza w ten sposób nabyta jest absolutnie bezcenna, ponieważ nie tylko dostarcza nam informacji na temat przebiegu samego procesu, ale również nas samych, naszej emocjonalnej samokontroli, naszych preferencji w działaniu. Im więcej wiemy, tym więcej możemy poprawić. Właśnie tutaj pojawia nam się kolejna kwestia: nasze pomyłki możemy naprawić. Być może nie uda się tego zrobić w danej sytuacji, ale najczęściej gdzieś, kiedyś, w jakiś dziwny sposób dostajemy drugą szansę. Zawsze warto skorzystać z magicznej formułki: „Następnym razem pójdzie mi lepiej”, zwłaszcza jeśli wiemy już, co trzeba poprawić.

  SKOK NA GŁĘBOKĄ WODĘ

Nie da się zmienić swojego życia bez ryzyka. A na pewno nie da się tego zrobić w sposób trwały. Stosując półśrodki i bezpieczne, zupełnie bezstresowe rozwiązania zawsze prędzej czy później powrócimy do punktu wyjścia sfrustrowani, że tak wyszło. Bez ryzyka, bez stawienia czoła temu, czego się bardzo boimy, oszukujemy się tylko, że robimy postępy w życiu. Tak naprawdę drepczemy wtedy tylko w miejscu, dziwiąc się, że to nadal to samo miejsce. Tylko wtedy, kiedy stawimy czoła swoim największym lękom, poczujemy, że nasze życie dokądś zmierza i że ten kierunek nam się podoba.

Nie próbuję tutaj przekonać drogich czytelników, że jest to łatwe. Takie stawianie sprawy uważam za uwłaczanie inteligencji, której mamy przecież pod dostatkiem. O, nie. Łatwe to nie jest. Proste to powiedzenia, określenia, podania rozwiązania, ale wcale nie łatwe. Bo jak zrobić coś, na samą myśl o czym robi nam się niedobrze, brakuje nam tchu, nieomal mdlejemy.

Jednak da się to zrobić, można się nie bać tego, czego my się boimy. W końcu jest na świecie tylu ludzi, którzy się nie boją i to robią. Czasem nawet bywają jednostki, które posiadają takie ograniczenia, że wydawałoby się, iż nie powinny wcale myśleć o danym wyzwaniu. A nie dość, że myślą, to jeszcze im to wychodzi! Jeśli oni potrafią, to Ty też. Pierwszym, najważniejszym krokiem jest uwierzyć, że sobie poradzisz.

Kolejna kwestia to: jak się zabrać za pokonanie swojego lęku? Zasadniczą przeszkodą na naszej drodze jest przeświadczenie, że nie da się kontrolować emocji. W pierwszej wersji miałam napisać ‘fakt’ zamiast ‘przeświadczenie’, ale zmieniłam zdanie. Fakt, bowiem, jawi się jako coś ostatecznego i niezmiennego, a nam chodzi o to, by umieć kontrolować nasze stany. Myślisz, że to niemożliwe? Przekonajmy się.

Przypomnij sobie, kiedy ostatnio przeżywałeś intensywne uczucia. Kiedy to było? O czym  myślałeś, kiedy się tak czułeś?

Weźmy przykład: jesteśmy świeżo zakochani. Obiekt naszego uczucia na szczęście odwzajemnia nasze zauroczenie, jesteśmy w ‘siódmym niebie’. Pełnia szczęścia. Pamiętasz te ‘motylki w brzuchu’ pryz tej okazji, te nagłe uderzenia ciepła na twarz na samą myśl o ukochanym/ukochanej?

Zauważ, co pojawia się najpierw, tuż przed falą uczucia. Najpierw jest MYŚL. To ona wywołuje całą emocję. Myśl prowadzi do emocji, choć przebycie tej drogi zajmuje ułamek sekundy. Czy potrafimy kontrolować nasze emocje? Nie. Ale jesteśmy w stanie kontrolować nasze myśli. I to jest rewolucyjne stwierdzenie! Możesz kontrolować to, o czym myślisz, to, na czym się koncentrujesz. Pamiętaj, że to myśli wywołują emocje. Naucz się je kontrolować, a zyskasz panowanie nad uczuciami. I to nie na zasadzie zaprzeczania im i w efekcie ich tłumienia. Wszyscy wiemy, że to niezdrowe.

Róbmy selekcję myśli, odrzucajmy te, które nam szkodzą, czyli prowadzą do negatywnych stanów. Przyjrzyjmy się, jakie myśli wywołują jakie odczucia. Jest to absolutna podstawa wiedzy o samym sobie. Dzięki temu uda nam się ujarzmić samych siebie i tak sobą pokierować, abyśmy wreszcie zrobili to, co powinniśmy, o czym wiemy, że jest słuszne, a z jakichś dziwnych myślowo-przekonaniowych przyczyn panicznie baliśmy się zrobić.

AUTO-SABOTAŻ

Wszyscy go uprawiamy. Jest podstępny i okrutny w swych działaniach. Jego najgorszą cechą jest to, że działa w naszych sferach nieświadomych. Bombarduje nasze najlepiej przygotowane działania, najprecyzyjniej opracowane plany. Sprawia najgorszą rzecz, jaka może nam się przytrafić – sprawia, że się poddajemy.

Auto-sabotaż. O nim właśnie mowa.

Jak on działa?

Załóżmy, że chcemy coś osiągnąć, weźmy jakieś większe przedsięwzięcie. Jesteśmy pełni entuzjazmu. Cieszymy się, że wreszcie znaleźliśmy coś, co na pewno sprawi nam przyjemność. Zabieramy się za pracę i… nie idzie. Coś nam wypada. A to komputer nam się psuje, a to rodziną trzeba się zająć. Wreszcie, kiedy nadarza się chwila czasu na to, żeby wreszcie przystąpić do dzieła, dziwnym trafem okazuje się, że wolimy się zająć czymś innym, na przykład oglądaniem telewizji. W końcu po tylu niespodziewanych przeszkodach należy nam się odrobina odpoczynku – myślimy. Nagle terminy okazują się przekroczone, zleceniodawca się denerwuje i tracimy to zajęcie, które miało nam dać tyle satysfakcji.

Winę można zwalić na zepsuty komputer i problemy rodzinne. Tyle tylko, że klienta będzie to mało obchodziło. Dla niego najważniejszą rzeczą jest realizacja jego zamówienia w najlepszej możliwie formie.

Tak naprawdę to my sami jesteśmy winni. Po pierwsze, nie opracowaliśmy sobie planu B na wypadek problemów technicznych. Zawsze istnieje zagrożenie takowymi, dlatego warto być przygotowanym. Nie chodzi o to, aby wyprodukować sobie samospełniającą się przepowiednię, ale raczej o zapewnienie sobie efektywnej strategii działania. Zadaj sobie pytanie: „Co zrobię, jeśli…?” Pomyśl chwilę o tym. Nie poświęcaj temu jednak zbyt dużo czasu. Ot, tyle, żeby wystarczyło na decyzję o sposobie działania, ale żeby nie pozwolić na wypełznięcie panice. Opracuj skuteczne kroki. Dzięki temu w krytycznym momencie oszczędzisz czas i nerwy. Twoje emocje będą w znacznie lepszym stanie, nawet jeśli ten moment nie nastąpi. Świadomość posiadania rozwiązania na wypadek problemu wpływa na nas kojąco i dodaje pewności siebie. Dodatkowo ma w sobie pewien magiczny element: jeśli wiesz, co robić w razie komplikacji, dzięki temu będziesz spokojny i na tym się skupisz (czyli na myśleniu: będzie dobrze, wiem, co zrobić), są duże szanse, że komplikacje w ogóle nie wystąpią. Wszystko, bowiem, ma swoje źródło w umyśle.

Po drugie, odwlekanie zrobienia czegoś jest zawsze sygnałem konfliktu, który zachodzi pomiędzy naszym umysłem świadomym i nieświadomym. W skrócie: świadomość chce, a nieświadomość się opiera. Kluczem do nieświadomego umysłu jest zrozumieć, dlaczego się opiera i przeprogramować go tak, aby zlikwidować opór. W jaki sposób? Powtarzać tezę przeciwną do przyczyny opierania się. Powtarzamy ją ‘do upadłego’, a w naszym przypadku do momentu, kiedy w końcu w nią uwierzymy i tym samym zostanie ona wchłonięta przez naszą podświadomość. Wiadomo, bowiem, że jeśli daną informację będziemy powtarzać wystarczająco często i wystarczająco długo, w końcu w nią uwierzymy bez zastrzeżeń. I o to właśnie chodzi. Klucz do zlikwidowania wszelkich auto-sabotażowych odruchów tkwi w przekonaniu siebie i swojej nieświadomości, że potrafisz, możesz i uda Ci się zrobić to, co dotąd z całym przekonaniem uważałeś za niemożliwe.

WYJDŹ POZA NARZEKANIE

Świat nie jest doskonały – wszyscy to wiemy. Na pewnym jednak poziomie, który zwie się nasze życie, wymagamy, aby wszystko ułożyło się dokładnie po naszej myśli. Życzylibyśmy sobie, by wszystkie moce Uniwersum sprzęgły się w pracy nad naszym powodzeniem. Kiedy tak się nie dzieje, zwalamy winę na co popadnie.

Łatwo jest zauważyć, co dzieje się nie tak, jak powinno. Łatwo jest koncentrować się na błędach innych, bo wtedy nie musimy stawiać czoła własnym. Tak jest łatwo i można poczuć się bardzo ważnym dzięki takiemu wyrażaniu opinii o rzeczywistości.

Jednak narzekanie i wyłuskiwanie tylko negatywów nie zmieni nic.

Z drugiej strony, mamy również tendencję do zgoła odmiennego traktowania rzeczywistości. Chodzi mi o postawę: „Nie jest tak źle”. Mam pracę, w której się pracownikami pomiata, ale nie jest jeszcze tak źle, bo w końcu mam pracę. Mój życiowy partner nie okazuje mi szacunku, ale nie jest jeszcze tak źle, bo samotność nie jest moim udziałem – mam ‘kogoś’.  Mam nadwagę, ale nie jest jeszcze tak źle, bo zdarza mi się całkiem seksownie wyglądać w niektórych ciuchach.

Do czego prowadzi takie podejście? Do niczego. Nazywam je ‘naiwnym optymizmem’. Jego jedynym skutkiem jest pozorne polepszenie sobie nastroju i pogodzenie się ze swoim losem. Nic się nie zmieni w sytuacji, na którą się zgadzamy, a wyszukując pozytywów w naszym położeniu to właśnie robimy. Zgadzamy się, że tak ma być i tyle. Ta sama zasada myślowa jest udziałem, na przykład, osób maltretowanych przez najbliższych. Zawsze doszukują się one dobrych rzeczy w oprawcy i usprawiedliwiają go na wszystkie możliwe sposoby. Tak, przysłowiowa szklanka zawsze może być do połowy pełna, ale niekoniecznie uchroni przed kolejnymi ciosami.

Również wdzięczność za samo posiadanie pracy nie sprawi, że będą nas w tej pracy zauważać, cenić, szanować.

Zarówno narzekanie, jak i ‘naiwny optymizm’ są mechanizmami obronnymi wobec wielkiej czarnej chmury, która spowiła znakomitą większość naszego społeczeństwa, a zwie się ‘bezsilność’. Oba powyższe sposoby na rzeczywistość prowadzą do jednego – do braku działania. Ci, którzy widzą dobre strony, nic nie zrobią, bo po co, skoro jest dobrze, a ci, którzy narzekają, najczęściej uważają, że narzekając zrobili już wystarczająco dużo.

Osobiście uważam, że ‘naiwny optymizm’ jest o wiele perfidniejszym zabójcą działania. Po pierwsze, po co zmieniać coś, co jest w miarę pozytywne. Po drugie, widząc pozytywy stajemy się pozytywnymi osobami i przecież doceniamy to, co mamy. Po trzecie, jesteśmy dobrze odbierani przez społeczeństwo – tak mu/jej ciężko, a taki/taka dzielna…. ‘Naiwny optymizm’ oferuje nam tylko kiepską iluzję, na dłuższą metę konflikt wewnętrzny, bo właściwie okłamujemy samych siebie. O pracy, gdzie nikt mnie nie szanuje, nie da się długo pozytywnie myśleć nie popadając w nerwicę lub podobne ‘odmienne stany emocjonalności’!

To nasze wstrętne narzekanie może stać się zarzewiem czegoś pozytywnego, ponieważ tylko stawiając czoła i przyjmując do wiadomości całą grozę sytuacji, jesteśmy w stanie powiedzieć: „więcej tego nie wytrzymam!” i ….. poszukać innej pracy, innego partnera, zrzucić nadwagę. Narzekanie nie może być naszym jedynym działaniem. Narzekanie powinno być do niego wstępem. I tylko jako takie może mieć rację bytu. Chcesz narzekać? Proszę bardzo. Ale rusz też ‘cztery litery’ i zmień coś!

Cóż więc zrobić? Moja osobista strategia polega na zezwoleniu sobie na narzekanie, ale tylko przez pewien czas. Chodzi o skumulowanie negatywów do takiego poziomu, kiedy na poziomie nieświadomym podejmiemy decyzję, że dłużej tego nie zniesiemy. Wtedy trzeba powiedzieć ‘stop’ narzekaniu, a przynajmniej mocno je ograniczyć, ale jednocześnie opracowujemy strategię prowadzącą do zmiany tego, co mi się nie podoba. Jednym zdaniem, doprowadzamy do sytuacji: NIE PODOBA CI SIĘ? ZMIEŃ TO!

STAĆ CIĘ NA WIĘCEJ!

Każdy z nas jest wyjątkowy. Każdy z nas ma swoje własne niezwykłe talenty i umiejętności. Znakomita większość z nas, poza medycznie potwierdzonymi przypadkami, nie ma braków intelektualnych, które by nam uniemożliwiły osiągnięcie sukcesu w życiu. Każdego na to stać i każdy na to zasługuje. Dlaczego więc często podejmujemy tak idiotyczne decyzje dotyczące naszego życia?

Zanim odpowiem, chciałabym, żebyśmy wspólnie zrobili mały eksperyment. Wyobraź sobie, że stoisz na krawędzi klifu. W dole widzisz wodę, w której kryje się skarb. Jedyne, co musisz zrobić, to skoczyć i wyciągnąć ukrytą w głębinie skrzynkę. W niej kryje się wszystko, czego pragniesz – to taki magiczny pojemnik, w którym znajdziesz dokładnie to, o czym marzysz. Jedyne, co musisz zrobić, to skoczyć. Wiesz, że umiesz pływać (nawet jeśli w rzeczywistości tak nie jest, w naszej wizji potrafisz). Wiesz również na sto procent, że ta skrzynka jest na dnie zatoczki pod klifem. Pisali o tym w gazetach, mówili w telewizji, widziałeś relacje o śmiałkach, którzy ją zdobyli. Co robisz?

Pewnie w większości przypadków po prostu i po ludzku boisz się. Nie ma w tym nic złego. Czy jednak pozwolisz swojemu strachowi wpłynąć na Twoją decyzję?

Wielu ludzi na to pozwoli. Rozejrzyj się. To oni właśnie siedzą wokół ciebie na ziemi. Niektórzy śmieją się i dobrze bawią, inni piknikują, jeszcze inni siedzą smętni, a wszyscy bez wyjątku od czasu do czasu spoglądają z tęsknotą w dół klifu, na połyskującą w oddali skrzyneczkę.

Co zrobisz? Pozostaniesz na górze czy skoczysz? Boisz się, że może w dole są ostre skały i się rozbijesz. Hej, ale przecież są mapy i zdjęcia satelitarne. Weź laptopa i sprawdź teren. Możesz zebrać informacje na temat głębokości i podwodnego ukształtowania terenu. Nie jesteś pewien, czy potrafisz ominąć przeszkody? Uwierz, że wizja spełnienia marzenia tak pokieruje twoim ciałem, że je ominiesz.

Wielu ludzi pozostanie na szycie klifu i nigdy nie skoczy. Jedni rzucą się w wir zabawy. Głośna muzyka i alkohol skuteczni stłumią tęsknotę, ale nie na długo. Po pewnym czasie zaczną się problemy zdrowotne, coraz trudniej będzie funkcjonować bez chemicznych ‘polepszaczy nastroju’, a czas bez zabawy wypełni przerażająca pustka. Może to wydawać się pociągające na krótką metę, ale tak naprawdę nie prowadzi do niczego.

Inni rozejrzą się dookoła i znajdą pozytywy – piękny widok, pewna wygoda położenia, zielona trawka, miła perspektywa patrzenia na świat. Można się tego chwycić, trzymać kurczowo i zapomnieć o istnieniu ‘magicznej skrzyneczki’. Z czasem jednak uśmiech zblednie i zamieni się w grymas. Nie da się długo samego siebie oszukiwać. Zawsze tęsknota wypełznie i to najczęściej w najmniej spodziewanym ani wygodnym momencie.

Zdarzają się też i tacy śmiałkowie, którzy zdecydują się na skok. Czy się boją? Na pewno. Potrafią jednak postawić realizację marzenia ponad strach. Oni wyrwą się z tłumu i poszybują. Niektórzy z nich się rozbiją, to fakt. To ci, którzy zdecydowali się skoczyć, pomimo zakopanych głęboko w duszy wątpliwości co do powodzenia przedsięwzięcia. Aby skok się powiódł, trzeba do niego podejść z czystym sercem i absolutną wiarą. Tak uczą bajki. I tak powinniśmy realizować swoje zamierzenia.

Czy chciałbyś skoczyć? Czy chciałbyś spełnić swoje marzenia? Co cię powstrzymuje? Co cię sabotuje? W których miejscach sam sobie stajesz na drodze?

Staw temu czoła. Usuń to z drogi i…. skacz.    

Stać cię na to!

Licencja: Creative Commons
7 Ocena