Nick Cave & The Bad Seeds to zespół doprawdy niezwykły. Od samego początku działalności (1983) aż do chwili obecnej nie dotknął ich kryzys twórczy. Jakby tego było mało notowania Cave’a i złych nasion wciąż rosną. W 2008 roku mieliśmy okazję zapoznać się z nową, 14. studyjną płytą zespołu, „Dig!!! Lazarus Dig!!!”.
Zanim przejdę do opisywania nowego dzieła grupy, pokrótce nakreślę jej historię, której znajomość pozwoli słuchaczom dojść do tego, dlaczego muzycy nagrali taki, a nie inny album.
Po rozpadzie australijskiej post-punkowej kapeli Birthday Party dwóch kolegów z tamtego zespołu autor tekstów, wokalista i klawiszowiec Nick Cave oraz multiinstrumentalista Mick Harvey postanowiło działać dalej, aczkolwiek pod innym szyldem, by tworzyć muzykę bardziej wyrafinowaną i finezyjną niż wcześniej. Dokooptowali jeszcze paru członków: gitarzystów Hugo Race’a i Blixę Bargelda (lidera ważnej, niemieckiej, eksperymentalnej kapeli Einstürzende Neubauten) oraz basistę Barry’ego Adamsona. W takim składzie jako Nick Cave & The Caveman nagrali swoje debiutanckie EP, „The Bad Seed”. Nazwa zespołu szybko uległa zmianie, jak zresztą skład członków grupy oraz muzyka przez nią prezentowana. Jedynym wspólnym mianownikiem dla wszystkich dotychczasowych wydawnictw jest ich niezmiernie wysoki poziom.
Jednym z punktów zwrotnych w historii kapeli było odejście w 2003 roku jej wieloletniego członka Blixy Bargelda. Wielu zadawało sobie pytanie czy grupa podoła ciężkiemu zadaniu, jakie przed nią postawiono. Niemiec był niezmiernie istotną postacią w The Bad Seeds, nie centralną jak Cave, ale bardzo ważną. Wtedy to muzycy nagrali swoje opus-magnum - dwupłytowe arcydzieło „Abbatoir Blues/The Lyre of Orpheus”. Ten surowy, subtelny i niezwykle energiczny album zyskał nie tylko uznanie krytyków (nagroda magazynu MOJO w kategorii album roku 2004), ale też dobrze poradził sobie na listach przebojów, docierając w Wielkiej Brytanii do 11. na liście albumów, co było dużym komercyjnym sukcesem biorąc pod uwagę specyfikę muzyki Nicka Cave’a & The Bad Seeds oraz to, że wcześniej tylko jednej płycie tej grupy udało się zajść tak wysoko (chodzi o album „Murder Ballads” z 1996 roku, aczkolwiek jego sukces był efektem znakomitej promocji, która opierała się na kooperacji z jedną z największych gwiazdeczek pop Kylie Minogue. Zespół nagrał z nią piosenkę „Where the Wild Roses Grow”, która zajęła wysokie miejsca na listach przebojów na świecie oraz zgarnęła dwie nagrody Australijskiego Przemysłu Muzycznego, w tym dla najlepszego singla roku). Sukces „Abbatoir Blues/The Lyre of Orpheus” sprawił, że Cave nabrał wiatru w żagle. Razem z kolegą z zespołu skrzypkiem Warrenem Ellisem skomponował piękną muzykę do filmu „The Proposition”, która otrzymała nagrodę Australijskiego Instytutu Filmowego, Australijskiego Przemysłu Filmowego oraz Australijskiego Stowarzyszenia Krytyków Filmowych. W 2007 zadebiutował garażowy Grinderman, poboczny projekt Cave’a, w którym swój udział mają koledzy z The Bad Seeds, Warren Ellis, basista i gitarzysta Martyn Casey oraz perkusista Jim Sclavunos. To wszystko co się wydarzyło w ciągu ostatnich pięciu lat miało wpływ na to, co Cave i jego koledzy grają teraz i jaki materiał nam zaprezentowali. Po pierwszym przesłuchaniu byłem troszeczkę rozczarowany, ale teraz z całą świadomością i świętym przekonaniem mogę stwierdzić, że „Dig!!! Lazarus Dig!!!” to jeden z kandydatów do tytułu płyty roku (MOJO po raz kolejny nie miało wątpliwości, że ta nagroda się artystom należy).
Nick Cave inspiruje się wieloma rzeczami przy pisaniu swoich utworów, aczkolwiek w głównej mierze jest to literatura. W licznych artykułach poświęconych artyści najczęściej pojawiające się hasła to Dostojewski, Nabokov oraz Pismo Święte. To właśnie Pismem Świętym się inspirował, gdy nadawał tytuł nowej płycie zespołu, Powstań, Łazarzu, Powstań!!! (Ewangelia J 11,3-7.17.20-27.33.B-45). Jak twierdzi artysta historia największego cudu Chrystusa niegdyś spędzała mu sen z powiek i do dzisiaj wywołuje w nim niejasne emocje. Dlatego też napisał piosenkę o Łazarzu, której postać umiejscowił w Nowym Jorku. Zmartwychwstały Łazarz ma być też dla wszystkich słuchaczy duchowym przewodnikiem po nowej twórczości zespołu, która co przyznał sam artysta nie tak wiele wspólnego z zagadnieniami wiary, przynajmniej nie tyle co dawna. Hałaśliwa partia gitarowa w utworze tytułowym przywołuje klimat dawnych The Stooges , a bliski melodeklamacji śpiew, który na samym początku mnie tak odrzucił przypomina to co robił Eric Burdon z zespołem War w utworze „Spill the Wine” z 1970 roku. To nie jedyne odwołania muzyków do muzyki z lat 60. i początku lat 70. Słychać wpływy Captain Beefharta oraz The Doors. Najdobitniejszym przykładem na wpływ stylu gry klawiszowca The Doors Raya Manzarka na brzmienie tego albumu są kawałki, „Today’s Lesson” oraz „Midnight Man”.
Wielu dziennikarzy zauważyło, że grupa brzmi trochę inaczej niż wcześniej, zdecydowanie ostrzej i gitarowo niż dotychczas. Nie sposób się z tym stwierdzeniem nie zgodzić. Na pewno wpływ na to miał, poboczny projekt muzyków The Bad Seeds - Grinderman. „Dig!!! Lazarus Dig!!!” nie jest jednak płytą tak garażową jak „Grinderman” (nawet najostrzejszemu „Albert Goes West” trochę brakuje do bezkompromisowości Grindermana), a ortodoksyjnym fanom, lirycznego wcielenia Cave’a album też powinien przypaść do gustu, bo znajdziemy na niej takie perełki, jak „Hold on to Yourself”, najbliższe balladom z chwalebnej przeszłości, „Jesus of the Moon” oraz autobiograficzne „More News From Nowhere”, w którym Cave przywołuje duchy kobiet z przeszłości (miss Polly – PJ Harvey, Alina – Anita Lane, Deanna?), przypominające klimat, genialnego albumu „Tender Pray” (zresztą zbudowane jest to na podobnym do „Deanna” riffie).
To płyta niewiarygodnie równa, trudno jest wyróżnić najlepszy jej fragment. Dla niektórych będzie to wspomniane cudo „Jesus of the Moon”, dla innych bliźniaczo podobne do kawałków z poprzedniego dzieła „Moonland”, a dla jeszcze innych, żwawe, rozpędzone, pełne nadziei, wesołe, „Lie Down Here (&Be my Girl)”. Jakiegokolwiek kawałka by nie wyróżnić, jeden utwór odstaje zdecydowanie od innych. Chodzi o hipnotyczny, klaustrofobiczny kawałek, „Night of the Lotus Eaters”, w którym dominującą rolę odrywa nerwowa linia basu, rodem z Quake’a oraz delikatne, ledwo zauważalne świszczenie skrzypiec Ellisa, podkreślające grobowy klimat.
Słowem „Dig!!! Lazarus Dig!!!” to świetny album, który znalazł wielu nabywców. Sprzedaż może nie jest imponująca, ale 4. miejsce na Brytyjskiej Liście Przebojów jest najwyższym w karierze muzyków.