Manic Street Preachers - legenda muzyki britpop powróciła z wielkim hukiem na scenę muzyczną. Najnowszy krążek Brytyjczyków "Journal for Plague Lovers" ze wszystkich stron nawiązuje do klasycznego dzieła zespołu "The Holy Bible" z 1994 roku. Jak jest ta płyta?

Data dodania: 2010-04-24

Wyświetleń: 1970

Przedrukowań: 0

Głosy dodatnie: 0

Głosy ujemne: 0

WIEDZA

0 Ocena

Licencja: Creative Commons

Dużo sobie obiecywałem po nowym krążku Manic Street Preachers. Pochodząca z Walii kapela to legenda muzyki rozrywkowej, mająca na koncie wiele niezapomnianych przebojów z "A Design for Life" i "If You Tolerate This Your Children Will Be Next"na czele, a nowy album zespołu "Journal for Plague Lovers" nie dość, że odwołuje się do najlepszych dokonań grupy z wczesnego okresu działalności Walijczyków, to otrzymał od krytyków rewelacyjne oceny (maksymalna nota od Q, świetne recenzje w Pitchfork Media, All Music Guide, NME i Mojo).

Manic Street Preachers po odniesieniu wielkiego sukcesu komercyjnego i artystycznego za sprawą britpopowych płyt "Everything Must Go" z 1996 roku i "This Is My Truth Tell Me Yours" z 1998 roku próbowali powrócić do ostrzejszego grania za sprawą płyty "Know Your Enemy" z 2001 roku, jednak nawiązanie do klimatów z okresu działalności z Richey'em Edwards'em nie zostało przyjęte zbyt entuzjastycznie przez fanów i krytyków muzycznych.

Jednak Walijczycy postanowili po raz kolejny odwołać się do swoich starych dokonań i w dodatku bardziej dosadnie niż poprzednio. Do współpracy nad nową płytą członkowie grupy zaprosili legendarnego producenta Steve'a Albiniego odpowiedzialnego za brzmienie takich krążków jak "Surfer Rosa" Pixies, uznawanego za jedno ze szczytowych osiągnięć alternatywnego rocka lat 80. czy grunge'owego "In Utero" Nirvany, na warsztat wzięli niewykorzystane teksty zaginionego w tajemniczych okolicznościach gitarzysty i tekściarza zespołu Richey'a Edwardsa, natomiast za okładkę "Journal for Plague Lovers" ponownie posłużyła praca kontrowersyjnej brytyjskiej artystki Jenny Saville. To wszystko spowodowało, że nowy album Manic Street Preachers jest niemalże we wszystkich recenzjach porównywany do jednej z najlepszych pozycji w bogatym dorobku zespołu -kultowej płyty "The Holy Bible" z 1994 roku. Mało tego, niektórzy podekscytowani recenzenci nazywają dwa wspomniane dzieła Pismem Świętym Starego i Nowego Testamentu. Czy rzeczywiście jest się czym ekscytować?

Niewątpliwie najnowszy krążek walijskiej kapeli jest dziełem dobrym, prawdopodobnie najlepszym od czasu "This Is My Truth Tell Me Yours", jednak nie przeceniałbym "Journal for Plague Lovers". Nie jest to płyta na miarę wielkiego albumu "The Holy Bible", radziłbym potraktować ją jako suplement do krążka z 1994 roku.

Album rozpoczyna się rewelacyjnie, od wgniatającego w ziemię, surowego, ciężkiego "Peeled Apples". Jednak temu utworowi mimo wszystko bliżej do stadionowych hymnów spod znaku utworów z "Send Away the Tigers" z 2007 roku niż zadziornych, post-punkowych songów z "The Holy Bible". Wrażenie jakbym obcował z kontynuacją krążka Manic Street Preachers z 2007 roku potęguje się podczas odsłuchu dwóch kolejnych kawałków z nowej płyty: wybranego do promocji albumu spokojniejszego "Jackie Collins Existential Question Time" oraz skocznego "Me and Stephen Hawking". Później mamy pierwszą balladę na płycie "This Joke Sport Severed", kojarzącą się z twórczością nieodżałowanego Elliotta Smitha. Mimo niewątpliwej urody kompozycja nie dorównuje chwytającym za serce kawałkom Amerykanina. Na krążku znajdziemy jeszcze trzy ballady: piękną, ascetyczna piosenkę "Facing Page: Top Left" kojarzącą się z kapitalnym kawałkiem "Small Black Flowers That Grow in the Sky" z "Everything Must Go", majestatyczne, powolne "Doors Closing Slowly" oraz przepysznie zaaranżowane, zamykające album "William's Last Words". Ten ostatni utwór został zaśpiewany przez basistę zespołu Nicky'ego Wire'a, przez co brzmi on bardzo nietypowo jak na utwór Manic Street Preachers, ale mimo wszystko da się do tego kawałka przyzwyczaić (w końcu w The Beatles niektóre piosenki śpiewał Ringo Starr i nie były takie złe). Innymi wyróżniającymi się fragmentami płyty są: najbardziej kojarzące się z wczesnymi dokonaniami grupy "She Bathed Herself in a Bath of Bleach", przywodzący na myśl również twórczość Nirvany oraz dynamiczny "Marlon J.D." w którym z powodzeniem wykorzystano automat perkusyjny.

Podsumowując jest to bardzo udany rockowy krążek, jego minusem jest na pewno brak zapadających w pamięć przebojów, od których roiły się płyty Manic Street Preachers z drugiej połowy lat 90. Mimo wielkiego entuzjazmu recenzentów płyta nie ma szans na to by zostać uznaną za jedną z najważniejszych płyt roku, konkurencja jest lepsza. Nawet miażdżone przez najwybredniejszych krytyków nowe dzieło U2 mimo nierównego poziomu bardziej zapada w pamięć od nowego krążka Walijczyków z powodu kilku super melodyjnych numerów jak: "Magnificent" czy "Get On Your Boots".

Licencja: Creative Commons
0 Ocena