Hot dog czy hamburger na dobre wpisały się w naszą rzeczywistość. Nikogo już nie dziwi budka z tego typu jedzeniem na prawie każdym rogu, w każdym większym mieście. Jemy tego typu potrawy w bardzo dużych ilościach. Nie mam teraz na myśli produktów pewnej ogólnoświatowej sieci z żółtym logo, tylko właśnie różnego rodzaju budki z jedzonkiem. Osobiście uważam, że tego typu jedzenie jest zdrowsze niż te sieciowe. Jak by się zastanowić, to co się składa na takiego przykładowego hamburgera? Kotlet, bułka, surówki i sos. Dobry lokal serwuje kotlety własnej produkcji smażone przy kliencie, świeże surówki i normalne bułeczki. Piszę normalne, bo jest dużo punktów, w których serwują bułeczki „dmuchane".
Wracam jednak do sprawy sosu. Wszędzie jest on dodawany do hamburgerów, hot dogów i innych wynalazków i jest on niestety dodawany nieumiejętnie. Każdy pracujący w takich budkach z jedzeniem powinien raz na tydzień w ramach samokontroli jeść to, co sam przyrządza. Już wyjaśniam o co mi chodzi.
Bułka - każdy wie jak wygląda, sos - każdy wie jak wygląda, a czy ktoś wie jak wygląda bułka zanurzona w sosie? Robi się z niej taka fajna papka o konsystencji jedzenia dla niemowląt. Ok, sprawę kontaktu sosu z bułką mamy względnie wyjaśnioną. Teraz wyjaśnię konstrukcję standardowej bułki do hamburgera. Jest ona przekrojona w połowie, jednak nie do końca, tak, żeby można było utrzymać zawartość w jednej całości. I teraz pojawia się punkt kulminacyjny, czyli do bułki nie do końca rozkrojonej na samo dno lejemy bardzo dużo sosu. Czekamy chwilkę i mamy totalnie rozwaloną bułeczkę, której części się już nie trzymają, bo na dole zrobiła się wcześniej opisywana papka. Teraz wyobraźmy sobie że pomiędzy bułką jest jeszcze kotlet, surówka, a na górze jeszcze większe ilości sosu. W tym momencie wszytko zaczyna nam się delikatnie mówiąc rozlatywać, kotlet już prawie zaliczył chodnik, na którym stoimy, a surówka wyznacza naszą drogę od budki z jedzeniem. To jest hamburgerowa rzeczywistość, z którą pewnie każdy z was miał styczność. Osobiście jestem jej przeciwny, gdyż można to zrobić inaczej, lepiej.
Preferuję dwa rozwiązania w zależności od tego, czy faktycznie mam ochotę na sos czy nie. Jeżeli nie mam ochoty, to sprawa jest prosta. Wystarczy przy zamówieniu poprosić o wersję bez sosu. Gorzej jak chcemy sosu tylko podanego w odpowiedni sposób. Czemu gorzej? Bo trzeba tej miłej pani, która znowu musiała przyjść do pracy i znowu jej się nie chce, wytłumaczyć jak ma nam tego sosu nalać. A technika jest bardzo prosta. Wystarczy do bułki nie lać trzech łyżek sosu tylko jedną i nie lać jej na samo dno tam, gdzie bułka się łączy, tylko delikatnie rozsmarować po całej powierzchni bułki tak, jak smarujemy bułkę masełkiem. Na górę, jak już wszystkie składniki są w środku bułki, też nie lejemy trzech łyżek aż stwierdzimy, że bułka już zaczyna w sosie pływać, tylko lejemy delikatnie pół łyżeczki tak, żeby tylko leciutko zaznaczyć obecność sosu na surówce i kotlecie. No i to wszystko trzeba przekazać tej zmęczonej pani, która nas obsługuje i mieć nadzieję, że zastosuje się do naszych wytycznych. Z doświadczenia wiem, że bywa różnie. Często najchętniej sam bym sobie zmontował tego hamburgera lub hot doga, ale nie o to przecież chodzi.
Ostatnio coraz bardziej staje się popularne zamawianie jedzenia do domu i tam na szczęście problem mamy rozwiązany bo sos dostajemy w osobnym pojemniczku:)
Wszystkim życzę smacznego i oby sos lał się w odpowiednich ilościach.