Hania Bania to jedna z tych postaci, na widok których uśmiechamy się szeroko, patrzymy ze zrozumieniem i przypominamy własne dzieciństwo. To herszt osiedlowej bandy, dziewczyna odważna, skłonna do szaleństw i fantazjowania. To największe dziecko w okolicy, które mogłoby pochłonąć wszystkie zapasy spiżarni, a ciągle czułoby niedosyt. To jednocześnie mistrzyni jazdy na rowerze i duma całej rodziny (no może z wyjątkiem tatusia). Poznajmy Hanię Banię. To literatura o dzieciach (ściślej rzecz ujmując – o jednej dziewczynce), lecz niekoniecznie dla dzieci. Dużo większą frajdę będą z niej mieli rodzice.
Hania Bania ma kilka lat i wraz z całą rodziną mieszka w podwarszawskiej Zielonce. Przejawia ponadprzeciętne zdolności, potrafi pięknie malować, a jednocześnie zna się na rachunkach i tabliczce mnożenia, tak więc z powodzeniem może zacząć wcześniejszą edukację szkolną. O jej rozwój dba na co dzień babcia, serwując na śniadanie odsmażany makaron (obrzydlistwo) i mleko z grubym kożuchem (jeszcze gorzej). Wędrujemy z Hanią Banią przez jej świat, od śniadania do kolacji, od Wigilii aż po Wielkanoc, od lata do zimy, od wakacji aż po szkołę. Mikrokosmos głównej bohaterki tworzą jej najbliżsi: tatuś wojskowy, który jako jedyny z całej rodziny powątpiewa w inteligencję Hani i nieustanne dokarmianie rodzinnej pociechy, mamusia, która pracuje w Warszawie, babcia, drobna i doskonale zorganizowana kobieta oraz nieco nieobliczalny dziadziuś. W toku zdarzeń Hania odkrywa rodzinne tajemnice, postanawia być raz to baletnicą, innym razem fryzjerką, a jeszcze innym zamierza porzucić swoje dotychczasowe życie i najzwyczajniej w świecie uciec na drugi koniec świata. Jak każda dziewczynka ma swoje marzenia: wie, kogo poślubi (kocha Wojtka), wie, kim zostanie (no, może nie do końca), marzy o kożuchu, który zobaczyła na wystawie. Poprzez swoją fantazję i szalone pomysły nieraz wplątuje się w sam środek afery. Ubrana w obiekt swoich pragnień – najprawdziwsze futro – ląduje w szambie, innym razem w trakcie wesołej wizyty u fryzjera, na którą zabiera ją dziadek, strzyże swoje włosy w, co by nie powiedzieć, nieco awangardową fryzurę, jak na dziewczynkę w jej wieku. Kiedy przeczuwa zbliżającą się reprymendę, chowa się na drzewie, kiedy stres związany z ewentualną karą mija, koniecznie musi coś przekąsić.
Kulinaria Hani Bani to materiał na zupełnie odrębną historię. Książka rozbrzmiewa w uszach niemal wszystkimi smakami peerelowskiej kuchni. Kluski leniwe, placki kartoflane z cukrem, zupa z zacierkami, naleśniki z serem – kto ma ochotę, musi koniecznie skorzystać z przepisów autorstwa Bani, załączonych do audiobooka. Genialne w swej prostocie wymagają użycia składników, których źródło pochodzenia nasza mała przewodniczka określa bardzo dokładnie. Jak masło, to tylko od pani Józefczykowej, jajka – tylko od własnych kur. Trzeba przyznać, że spiżarnia domu Hani to skarbnica produktów, które na co dzień były jedynie obiektem marzeń Polski doby lat 60.-tych (bogactwo zapasów to zasługa tatusia, który był wojskowym oraz wystawania w kolejkach po rozmaite produkty spod lady).
I w tym momencie można by z pełną odpowiedzialnością stwierdzić, że Hania bania to idealna, lekka i zabawna książka do słuchania. Można by, gdyby nie kwestie techniczne. Całe nagranie trwa 5h 46 min, podzielone jest na 102 pliki mp3, z których większość stanowią krótkie przepisy kucharskie (choćby na herbatę z cukrem). Niewątpliwym plusem jest to, że każdy plik jest zatytułowany, stanowi osobny rozdział, co ułatwia słuchanie i pozwala lepiej wniknąć w świat Bani. Książkę czyta Maria Szabłowska i właśnie jej wykonanie jest najsłabszym punktem audiobooka. Znany, radiowy głos dziennikarki jest neutralny, statyczny, jakby niekompatybilny z intensywnym światem Hani Bani. Szabłowska odczytuje książkę w jednostajnym rytmie, bez większych emocji, słowem bez należnej książce interpretacji, co znacznie odbiera historii rezolutnej Hani wigoru i życia. Potrawy tracą smak, przygody stają się nudne, myśli Hani Bani zdają się nie być jej własnymi. Bądź co bądź, Hanię Banię poznajemy właśnie głosem dziennikarki, stąd choć historii dziewczynki, jej błyskotliwym spostrzeżeniom i rozbrajającym poczynaniom nie można niczego odmówić, przez interpretację Szabłowskiej (a właściwie jej brak) audio książka sporo traci. Niewiele w niej dziecięcej radości i świeżości, w tym właśnie rozczarowuje najbardziej. Nawet niezwykle nieprawdopodobne historie tracą swój blask i stają się porównywalne z codziennymi przeżyciami. Zupełny brak efektów dźwiękowych nie pomaga nagraniu, wręcz przeciwnie, czyni je jeszcze bardziej bezbarwnym.
Mimo wszystko warto skusić się na lemoniadę serwowaną przez Hanie Banię. Koniecznie z kilograma landrynek!