Miłość smakoszy do potraw pikantnych, słonych czy kwaśnych nie budzi u nikogo większego zdziwienia. Co jednak skłania ludzi, aby zajadali się potrawami o nieprzyjemnym zapachu? Oto nasz subiektywny ranking, „szczęśliwa siódemka” najbardziej śmierdzących potraw i produktów spożywczych, które mimo to mają swoich oddanych wielbicieli. Zauważmy tylko, że o palmę pierwszeństwa w smakowaniu brzydko pachnących dań walczą Azjaci ze Skandynawami. Większość pozycji na naszej liście ma, co chyba nie dziwi, związek z przetwórstwem rybnym, choć sztandarem dań „pachnących inaczej” jest owoc...
7. Sos rybny (Starożytny Rzym/Wietnam)
Zacznijmy od specjału z wielowiekową tradycją. Garum, rodzaj pikantno-słodkiej zawiesiny ze sfermentowanych rybich wnętrzności, był jednym z podstawowych składników kuchni Starożytnego Rzymu. Jeśli sięgniemy do słynnej książki kucharskiej Apicjusza, zobaczymy, że garum było dodatkiem do większości potraw, którymi zajadali się Rzymianie. Co więcej, dostęp do garum był oznaką wysokiego statusu danego obywatela, ponieważ ceny tego specjału można by porównać do cen dzisiejszych drogich perfum (sic!). Nic dziwnego, że producenci garum zbijali wielkie fortuny. Choć może się to wydać obrzydliwe, Rzymianie niższych stanów zabijali się o dostęp do choćby najgorszych pozostałości po sfermentowanej rybie, chociaż śmietanka (czyli najgęstsza zawiesina z góry kadzi) została już dawno spita przez bogaczy. Co do doznań organoleptycznych, niech za cały komentarz posłuży cytat ze starożytnego poety Marcjalisa: „Papilusowi tak cuchnie z ust, że najsilniejszy zapach perfum zamienia się przy nim w garum”. Spadkobiercą starożytnego specjału jest dzisiejszy sos rybny, tak popularny w Azji Południowo-Wschodniej, zwłaszcza w Wietnamie.
6. Natto (Japonia)
Natto to wyjątkowo mocno (i brzydko) pachnąca japońska potrawa ze sfermentowanej soi z dodatkiem bakterii Bacillus subtilis. Co ciekawe Japończycy najchętniej raczą się tą potrawą… na śniadanie. Podobnie jak garum, również i natto ma bogatą historię. Jako potężne źródło białka, było przez wieki (obok zupy miso) jedną z podstawowych potraw w feudalnej Japonii. Wrażenia z konsumpcji natto mogą przekraczać siły przeciętnego Europejczyka. Oprócz roztaczającego się zapachu amoniaku (mocny ser, kocie siki), mamy tu bowiem jeszcze do czynienia z dziwnie kleistą konsystencją i ciągnącymi się nitkami substancji, przypominającej klej.
5. Lutefisk (Norwegia)
Na scenę wkracza Europa. A dokładniej – Skandynawia. Lutefisk to tradycyjne norweskie danie, składające się z dorsza moczonego przez wiele dni w żrącej sodzie kaustycznej, aż osiągnie konsystencję bezbarwnej i śmierdzącej żelatyny. Nawet w Norwegii istnieje wiele żartów dotyczących tej tradycyjnej potrawy, najczęściej jednak dominuje określenie „broń masowego rażenia”. Podobno w Minnesocie jest pizzeria, prowadzona przez skandynawskiego emigranta, na której wisi ogłoszenie, że kucharz przygotuje lutefisk-pizzę, jeżeli klient zapłaci milion dolarów, żeby zrekompensować zakładowi nieprzyjemne doznania zapachowe.
4. Surströmming (Szwecja)
Jeśli myślicie, że lutefisk to najgorsze co wymyśliła Skandynawia, mylicie się. Przenieśmy się z Norwegii do Szwecji i spróbujmy surströmming, kiszonego sfermentowanego śledzia bałtyckiego w puszce. Jego zapach przypomina śmieci pozostawione na kilka dni na słońcu lub (co jest bliższe prawdzie) zgniłą rybę. Otwarcie puszki w kuchni grozi przeniknięciem zapachu do ubrań i mebli, dlatego też jest to popularna potrawa ogrodowa (np. na chlebie). Jeśli dodamy do tego, że Szwedzi lubią popić śledzia mlekiem, wiemy już, że nie moglibyśmy się stołować w Skandynawii.
3. Śmierdzące tofu (Tajwan)
Ale oto tajna broń Azjatów, którzy walczą do końca. Na naszej liście pojawia się Stinky tofu (śmierdzące tofu), jedyna potrawa, której nazwa niczego nie ukrywa. Danie to, popularne zwłaszcza na Tajwanie i w Hong Kongu, zrobione jest z soi fermentowanej z mlekiem, warzywami i mięsem przez około 7 miesięcy. W smaku przypomina trochę mocne niebieskie sery, jego zapach zbliżony jest jednak bardziej do pełnego kosza na śmieci. Historia zna przypadki, gdy uczestnicy programów typu „Fort Boyard” musieli zjeść śmierdzące tofu jako jedno z zadań do wykonania.
2. Hakarl (Islandia)
A jednak Europa wygrywa. Dzięki Islandii i jej rekinom. Za chwilę zdziwicie się na pewno, że mówimy o czymś jadalnym. Hakarl, czyli tradycyjne mięso rekina po islandzku, w surowej postaci jest niejadalne, a nawet trujące, z uwagi na dużą zawartość kwasu moczowego. Dlatego Islandczycy zakopują swoje rekiny na 6-12 tygodni w piasku, aby sfermentowały, a następnie wieszają je na 4-5 miesięcy do wyschnięcia. W efekcie powstaje produkt o białym mięsie, lecz także o potężnym ostrym zapachu moczu (amoniak). Podobno u każdego z początkujących koneserów tego specjału pojawia się w pierwszej chwili odruch wymiotny, zanim przyzwyczają się i docenią (pomimo zapachu) ciekawy smak mięsa. Mocna rzecz.
1. Durian (Malezja/Tajlandia)
Na deser owoce? Polecamy durian, osławiony brzydko pachnący i bardzo drogi owoc z Indochin. Mieszkańcy południowo-wschodniej Azji uważają go za króla owoców. Czy słusznie? Jedyne skojarzenie co do zapachu duriana, które przychodzi na myśl Europejczykowi to „padlina”. I to wyczuwalna z…kilkuset metrów. Wizualnie durian przypomina kokosa z kolcami, co w połączeniu z mdłym smakiem miąższu i nieznośnym zapachem daje intrygującą mieszankę. Tym mniej zrozumiały jest fakt, że Azjaci smakują duriana jak wino czy wybitne sery. Hotele jednak, przez wzgląd na europejskich gości, często wywieszają tabliczki z przekreślonym owocem. W Polsce durian z pewnością by się nie sprawdził jeszcze z jednego powodu. Jego skład chemiczny powoduje, że nie można go łączyć z kawą lub alkoholem. Takie połączenie grozi bowiem śmiercią. Już 150 lat temu znany podróżnik angielski, Sir Wallace, powiedział „Jedzenie duriana jest [dla Europejczyka] zupełnie nowym doznaniem”.
Z tym większą przyjemnością z pewnością zjemy dziś na kolację starą, dobrą kanapkę z szynką i pomidorem. I jabłko na deser.