Chorują na nią ludzie po przejściach. Depresja nie pojawia się nagle jak katar. Nadchodzi powoli, zmienia swoje oblicze i podstępnie niszczy psychikę chorego. Może sprowadzić nawet śmierć.

Data dodania: 2018-02-19

Wyświetleń: 1191

Przedrukowań: 0

Głosy dodatnie: 0

Głosy ujemne: 0

WIEDZA

0 Ocena

Licencja: Creative Commons

Depresja to stan umysłu i ból ciała

Depresja to choroba. Zaczyna się najczęściej powoli. Przychodzi moment i… i życie zaczyna tracić sens. Wszystko traci sens. Z początku chory wpada w stan umysłu, którego nie umie zdefiniować. Jest mu źle, nadchodzą fale smutku, zaczyna się niezauważanie świata zewnętrznego. Przestaje go interesować otoczenie, przeszłość i przyszłość. Nieważne staje się teraz i tu.

Coś, co uwolniło pokłady smutku, rozwaliło kalendarz umysłu powoli zaczyna wkraczać także w mapę ciała. Bóle głowy. Kłopoty z żołądkiem. Bezsenność. Apatia organizmu i poczucie głębokiej niechęci do najmniejszego ruchu. Towarzyszy temu często albo obniżony apetyt, albo potężne łaknienie. Skutki obu widoczne są właściwie natychmiast.

W depresję najczęściej wprowadzają nagłe zdarzenia. Śmierć drugiej osoby. Rozwód. Miłosny zawód. Utrata pracy czy pozycji społecznej. Odrzucenie przez środowisko. Kalectwo, lub choroba. Są też banalniejsze z punktu widzenia wielu czynniki. Nieładna twarz. Krzywe nogi. Piegi. Krosty. Z drugiej strony depresja może narastać w człowieku latami. Od małego. Wywoływana przez bliskich, otoczenie. Nieakceptację, alkoholizm rodziny. Brak pozytywnie nastawionego otoczenia.

Nie można wymienić jednoznacznie czynników „wejścia” w depresję. Czasami są one zaszyte tak głęboko w duszy cierpiącego człowieka, że dopiero wielogodzinna terapia psychologiczna pozwala dać odpowiedź na to pytanie. Ale odpowiedź jest dopiero pierwszym krokiem do wyjścia ze stanu permanentnej zapaści, negacji samego siebie i otoczenia. Pół biedy, jeśli pomoc nadejdzie wcześniej. Przed samobójstwem. Bo jest ono jedną z dróg wyjścia z choroby. Niestety, wybieraną często.

Tracąc wszystko, co do tej pory było dla niego ważne, człowiek z sekundy na sekundę wskakuje w inną świadomość. W inny byt. To co dzisiaj było proste i oczywiste, także dzisiaj już oczywiste i proste nie jest. Z sekundy na sekundę samopoczucie skacze powyżej progu, zwanego często progiem bólu.

Wyłącza się racjonalne myślenie. Zastępuje je schemat postrzegania fragmentarycznego, w którym dostrzega się tylko odczucia bieżące. Strach. Dotyk. Głód i pragnienie. Spada, często do zera, planowanie, myślenie perspektywiczne, zastanawianie się, co będzie jutro. Bo jutra nie ma.

Depresja często postrzegana jest przez otoczenie jako fochy bądź zwykły smutek. Dla chorego porady typu: „weź się w garść, zobacz jakie życie jest piękne, popatrz – świeci słońce, chcesz – opowiem ci dowcip” nie tylko nic nie znaczą, ale wywołują skutek odwrotny od zamierzonego.

Widok szczęśliwej, nic nie rozumiejącej osoby, niemającej pojęcia o przyczynach zachowań depresyjnych, działa czasami wręcz katastrofalnie. Rodzi poczucie „gorszości”, wywołuje myśli pognębiające swoją osobę, dalej opada samopoczucie aż do momentu całkowitej izolacji od otoczenia. Często także próby samobójstwa.

Depresja ciągnie za sobą uzależnienia. Od alkoholu. Od narkotyków. Od leków antydepresyjnych. Od zwykłych leków, które w zdwojonych dawkach działają zupełnie inaczej, niż opisane na ulotce przeznaczenie. I zamyka się pętla ciemnej strony mocy. Chwilowe odprężenie, poczucie radości czy luzu po którymś z wymienionych wyżej czynników sprawiają, że chce się brać czy pić dalej.

Normalna reakcja organizmu – kac po przepiciu czy przedawkowaniu jest zaleczany kolejnymi, coraz wyższymi porcjami „wspomagaczy”. Błędne koło potrafi się zamknąć szybciej niż w przypadku ludzi zdrowych. Bo nie działają hamulce. Bo jutro może być tylko gorsze. Bo nic nie ma sensu.

Domeną depresji jest płacz. Jest reakcją nie tylko na stan duszy i ciała. Jest odzewem na wspomnienia. Ulubiona melodia ze szczęśliwej przeszłości, zdjęcie, zapach, coś co kojarzy się z ubiegłym, wspaniałym okresem wywołuje łzy. Takie na pograniczu spazmów. Niepohamowane.

O ile jednak zdrowy człowiek po wypłakaniu się najczęściej czuje się lepiej, to chory na depresję nie ma takiego daru. Dla niego płacz jest wołaniem chorej duszy o lekarstwo. Jeśli to lekarstwo nadejdzie, jest szansa, że wszystko skończy się dobrze.

Lekarstwem „pierwszego kontaktu” często jest psychiatra lub psycholog. Jeśli cierpiąca osoba trafi do niego. Bo dzisiaj, jakże naiwnie, ciągle „duszę” leczy się w kościele licząc, że Bóg pomoże. Wiara ponoć czyni cuda. Tyle że wiarę wymyślili jedni ludzie dla drugich, by nimi móc manipulować. A „cuda” to wynikające z rachunku prawdopodobieństwa, matematycznie wyliczalne, zdarzenia.

Jeśli coś trafia się raz na miliard – to siedem osób na Ziemi ma szansę. Nazwanie „cudem” wyzdrowienia ze śmiertelnej choroby jest demagogią. Chyba że przyjmiemy, że słowem „cud” tłumaczymy sobie coś, czego dzisiaj jeszcze nauka wytłumaczyć nie umie.

Lekiem pierwszego kontaktu są antydepresanty. Maleńkie pigułki, które mogą uzdrowić i ciało, i dusze. Mają jedno „ale”. Nie zawsze działają. Trzeba co najmniej dwóch tygodni, by zauważyć różnicę. Sporo chorych na depresję potrzebuje prób z wieloma specyfikami, nim wreszcie trafi na ten właściwy. Jeśli trafi. Dla innych taka droga jest bez sensu. Oczekując nagłej pofarmaceutycznej poprawy nikną, kiedy leki nie przynoszą szybkiej ulgi.

Depresja to ból. Niewypowiedziany ból duszy, który akordami przejmuje ciało. Raz silny do granic wytrzymałości, raz powodujący „tylko” bezsenność.

Czy ktoś z zewnątrz widzi ten ból? Raczej tylko najbliżsi. Choć i oni składają „ponure” zachowania na karb fanaberii i humorków. Boli nie tylko dusza, ale i ciało. Nerwobóle powodują dolegliwości, które mogą mieć niezwykle silny przebieg. Do tego biegunki, napady wściekłości, złości, krzyku czy wielodniowej apatii.

Kiedyś spytano Dalaj Lamę, co byłoby gdyby otrzymał niepodważalne dowody na to, że jego religia jest wymyślona i nie ma potwierdzenia w faktach? Ten wielki człowiek odpowiedział: – Przeanalizowałbym wszystko dokładnie. I jeśli dostarczone dowody przekonałyby mnie, zmieniłbym religię.

Depresja dzisiaj nie przekonuje wielu. Wydymają wargi w kpiącym uśmiechu: To nie choroba. Po prostu masz zły nastrój. Wyluzuj, kup sobie coś, może wypij drinka. Mimo dowodów nie zmieniają religii. Taki czas przyjdzie, gdy miejsce owych dowodów zastąpi jakaś potężna trauma. Tylko czy wtedy nie będzie już za późno, by „zmienić religię”?

Licencja: Creative Commons
0 Ocena