Temat jest ogromnie pojemny, można go rozważać w wielu płaszczyznach. Często np. z doraźnych przyczyn i celów nie ujawniamy swoich prawdziwych poglądów i przekonań, stanu majątkowego, wieku. Ukrywamy też – co nas tu szczególnie interesuje – swoje choroby. Nawet te zupełnie losowe i zupełnie niegroźne dla otoczenia – jak cukrzyca – które ani nie zakażają innych, ani nie przeszkadzają choremu w normalnej pracy.
Udawanie na dłużej zdrowego w domu – kiedy się cierpi, przyjmuje leki – jest wbrew rozsądkowi. Najbliżsi to zauważą. Przecież łatwiej nam pogodzić się, oswoić z chorobą, gdy im o niej powiemy, zwłaszcza gdy dowiadujemy się o chorobie niespodziewanie. Najbliższej rodzinie – małżonkowi, dzieciom – zwierzamy się więc najszybciej, raczej bez obaw, licząc na ich wsparcie i pomoc. Często wystarcza sama ich obecność, serdeczne słowo. A co z przyjaciółmi, sąsiadami? Wielokrotnie – gdy im powiemy o chorobie – współczują i… zaczynają nas unikać. To właśnie z obawy, że stracimy przyjaciół, że sąsiedzi, koledzy w pracy zaczną nas omijać, uważać za gorszych, że możemy stracić pracę czy dotychczasowe stanowisko, niejednokrotnie wolimy nie przyznawać się do choroby, niż skazywać na ostracyzm.
Prawdopodobieństwo takiej reakcji naszego otoczenia – w szkole, miejscu pracy czy zamieszkania – jest bardzo duże. Choć mamy X XI wiek, jesteśmy w Unii, masowo wyjeżdżamy do innych krajów – wciąż w społecznej świadomości Polaków pokutują mity na temat różnych chorób, wciąż silne są stereotypy, że ludzie chorzy, dotknięci jakimś defektem fizycznym czy umysłowym są gorsi, że nie ma dla nich miejsca w normalnym życiu.
Prawda – wiele się już zmieniło i zmienia. Niepełnosprawni, osoby na wózkach uczą się, studiują, zostają mistrzami w różnych sportach, pracują w różnych zawodach, zasiadają w poselskich ławach. Tu i ówdzie usuwa się bariery architektoniczne – buduje podjazdy, toalety. Z myślą o niewidomych przy sygnalizacji świetlnej instaluje się dźwiękową. Kiedyś dzieci z porażeniem mózgowym, zespołem Downa czy autyzmem skazane były na izolację, bez szans większego rozwoju. Rodzice wstydzili się wręcz pokazać z nimi na ulicy.
Dziś także ci młodzi ludzie uczą się samodzielności m.in. w szkołach specjalnych, na warsztatach terapii zajęciowej czy – o ile to tylko możliwe – w normalnych szkołach, w klasach integracyjnych. Te ostatnie – od dawna wypróbowane w wielu innych krajach, np. w Szwecji – i u nas okazały się strzałem w dziesiątkę. To z jednej strony znakomita forma rozwoju i kształcenia dzieci chorych, z drugiej – nauczenia tych zdrowych tolerancji i akceptacji rówieśników, którzy są „inni”. Właśnie – nie gorsi, a tylko inni. Praktyka pokazuje, iż normalnie będą ich traktować także w życiu dorosłym. Jako szefowie firm nie będą dyskryminować przy zatrudnianiu, jako przyjaciele, znajomi – będą niezawodni, chętni do pomocy.
Myślę, że najwyższy czas zmierzyć się z kolejnym problemem. Tak dużo ostatnio dyskusji wśród polityków i w mediach o dyscyplinie i bezpieczeństwie w szkołach, o uczeniu patriotyzmu. Dodałbym do tego obowiązek uczenia i pogłębiania tolerancji dla innych lub trochę innych rówieśników, np. grubasów. Dziś nadwaga i otyłość, a także cukrzyca i miażdżyca, stają się plagą cywilizacyjną już od dzieciństwa. Nie ma klas bez dzieci z nadwagą i otyłością. Tylko one wiedzą, ile muszą znosić na co dzień drwin i przezwisk nie tylko od rówieśników, ale i nauczycieli, np. na lekcjach wychowania fizycznego. Z badań i obserwacji wynika, że na boiskach, podwórkach dzieciarnia chętniej bawi się z niepełnosprawnymi niż z otyłymi. Wprowadziłbym do szkół obowiązkową edukację o przyczynach i skutkach otyłości, o tym, jak się odżywiać. Przy większym zaangażowaniu rodziców, nauczycieli, mediów młodzież przestanie natrząsać się z grubasów, bo zrozumie, że to też choroba, zwykle przez nich nie zawiniona. Wprowadziłbym też zakaz sprzedaży w sklepikach szkolnych fastfoodów, chipsów, coca coli, przeróżnych gazowanych napojów i innych spożywczych „wynalazków”, sprzyjających otyłości. A także zakaz ich reklamy.
Oczywiście, same odgórne nakazy w imię propagowania zdrowia oraz akceptacji ludzi chorych nie wy starczą. Przepisów mamy przecież bardzo dużo, wiele bardzo dobrych. A ignorancja i stereotypy nadal kwitną. Żeby odczuwalnie poszerzać przestrzeń tolerancji trzeba nam jeszcze pospolitego ruszenia, takiego na miarę społeczeństwa obywatelskiego. Przykładem jest choćby Ruch Amazonek, stawiający tamę rakowi piersi. Jednoczy i wspiera kobiety dotknięte tą chorobą, walczy z pokutującymi w społeczeństwie fobiami i uprzedzeniami. Powoli rak piersi przestaje być tematem tabu. Podobnie za sprawą społecznej akcji „Otwórzcie drzwi” podjęto walkę ze stereotypami i uprzedzeniami do osób cierpiących na schizofrenię i inne schorzenia psychiczne.
Ale do pospolitego ruszenia jeszcze daleko. Póki każdy z nas – czy to jako dyrektor, czy zwykły pracownik, młody czy stary – rzetelnie nie odpowie sobie w sumieniu na pytanie, jak postrzegam człowieka niepełnosprawnego i chorego – jako gorszego czy tylko jako innego? – dopóty stereotypy nie znikną. Będziemy się obawiali reakcji w pracy na ujawnienie naszej choroby, odrzucenia przez przyjaciół, znajomych. Ze stereotypami i nietolerancją walczy się ponoć najtrudniej i najdłużej. Ale przecież trzeba.
Zacznijmy od siebie.