*
Alicja przeglądała w swoim gabinecie zdjęcia aktorów obsady filmu „Znajdziesz mnie w Saragossie”.
– „Markowski…” – spojrzała na zdjęcie aktora, który grał kochanka głównej bohaterki. „Maja…” – dotknęła twarzy kobiety na zdjęciu. Wyciągnęła przed siebie obie dłonie. Poczuła ciepło, które rozeszło się po jej ciele. Zdjęcie w wyobraźni ożyło:
– Maju, czemu nie śpisz? – spytał Markowski, który w jej wyobraźni wyglądał jak Czarek. – Boisz się jeszcze tej sceny, w której mam cię zabić? Proszę, kochana. Co ma powiedzieć ten aktor, który gra gwałconego buddystę. Brrr, masakra. Ja bym się tego bał.
Maja wyjęła pistolet, który skonstruował ich przyjaciel scenograf filmowy, niejaki Kopitko. Bawiła się atrapą i przystawiła go sobie do głowy.
– Myślisz, że to boli. Taka śmierć? – spytała Malickiego. – Jak zrzucają ten samochód do wąwozu, to cały czas mi się wydaje, że jestem w nim i spadam w dół. Myślisz, że boli? – powtórzyła pytanie.
– Nie wiem. – Markowski był znudzony jej pytaniami. – Mam za dużo na głowie, żeby zastanawiać się nad pierdołami. Płacą kasę, to mogę zgrać nawet gwałconego. Chodźmy spać.
Zgasił światło.
Alicja opuściła dłonie.
*
Siedzieliśmy z Jackiem w domu i po raz pierwszy od dłuższego czasu piłam normalną herbatę z cytryną z trzema łyżeczkami cukru. Jacuś kupił normalne ciasto w cukierni na dole i znowu zapomniałam, że jestem wegetarianką, która pije tylko zieloną herbatę, niesłodzoną. Wszystko, co słodkie, z lukrem i z bitą śmietaną, poszło w zapomnienie. Smakowało, jak nigdy. Kot wylizywał Jackowi bitą śmietanę z rąk. Wkładałam kolejną łyżeczkę do ust, patrzyłam na nich i chyba kochałam ich obu. Niestety moje wyznanie miłosne przerwał telefon od naczelnej. Odebrał Jacek.
– Byłam w szpitalu. Gdzie jesteście? – spytała.
– U Kasi w domu.
– Podaj mi adres, Jacek.
– Jeziorna dwadzieścia.
– Zaraz tam będę.
Ogarnialiśmy w pośpiechu porozrzucane ubrania. Czekaliśmy przez pół godziny słuchając Stinga.
– Jak tam? – spytała jeszcze w drzwiach.
– W porządku. Została odurzona jakimś środkiem, który miał przy sobie ten pies.
Jacek pomógł jej zdjąć kurtkę.
– Niewybredne metody. – Rzuciła torebkę na sofę.
– Beznadzieja. – Usiedliśmy na sofie.
Naczelna odebrała sms–a: „uno, dos, tres, guatro, sinco, seis”.
– Co tu się dzieje? – skomentowała.
Usłyszeliśmy wybuch. Jacek doskoczył do okna. Samochód naczelnej płonął. Jacek odebrał sms na swoim telefonie: „siete, ocho, nueve, przyjdzie czas i na ciebie”. Policja już jechała.
*
Gerante stał na dachu naszego redakcyjnego gmachu. Jego prywatny helikopter właśnie lądował.
– Setyński? Odbiło ci kurwa?! Za trzy godziny u mnie! – Rzucił słuchawkę na siedzenie i wydał komendę odlotu.