Poziom czytelnictwa w naszym kraju spada w zastraszającym tempie. Z roku na rok obniża się odsetek Polaków mających styczność ze słowem pisanym. Nie czytamy książek, nie czytamy gazet, często nie czytamy nic. Według raportu Biblioteki Narodowej, opublikowanego w 2013 roku, ponad 60% rodaków w ogóle nie bierze do ręki książki, a zaledwie 11% przyznaje się że przeczytało powyżej siedmiu książek w ciągu roku. Trzeba sobie zadać poważne pytanie, jakie są przyczyny takiego stanu rzeczy.
W minionej epoce, wyśmiewanego i powszechnie krytykowanego PRL-u, istniał w naszym kraju swoisty wzór „inteligenta”, obecnie wspominany co najmniej z lekceważeniem. Jednak ten kanon, który obowiązywał w tamtych czasach i do którego wielu często bezskutecznie dążyło, zawierał także listę lektur, które obowiązkowo trzeba było przeczytać aby nie skazywać siebie na towarzyski i często zawodowy ostracyzm. Obecnie zaś dochodzi do całkowicie dla mnie niezrozumiałej sytuacji, kiedy osoba przyznająca się do czytania spotyka się z pobłażliwymi uśmieszkami osób ze swojego otoczenia. Paradoksem jest także fakt, iż w świetle badań Polskiej Izby Książki i Ministerstwa Kultury, Polacy bardzo wysoko cenią rolę książki w swoim życiu i uważają czytanie za najbardziej pożyteczną formę spędzania wolnego czasu. Jednak zazwyczaj to tylko puste słowa, bo książek nie czytają.
Za najważniejszą przyczyny upadku czytelnictwa badani uważają ciągle rosnące ceny książek i brak powszechnej dostępności nowości czytelniczych. Obecnie zaledwie kilkanaście procent nowości można nabyć w małych np. osiedlowych księgarniach. Duże sieci handlowe i sklepy internetowe całkowicie zdominowały rynek książki w Polsce. Wielu czytelników z małych miejscowości, jak i osoby nie korzystające ze sklepów internetowych, są skazani na ograniczoną ofertę najbliższych małych księgarni. Z drugiej zaś strony, jeśli nawet uda im się znaleźć interesującą książkę to kolejnym problemem może być jej często zaporowa cena. W małych tradycyjnych księgarniach marża może sięgać nawet 50%, kiedy duże sieci czy supermarkety są w stanie obniżyć ją do kilku procent. Trudnej sytuacji potencjalnych czytelników nie są w stanie uratować również biblioteki, borykające się z ciągłym brakiem środków na zakup nowych pozycji, co powoduje niestety, że w wielu księgozbiory są przestarzałe i nieatrakcyjne dla potencjalnych czytelników.
Ministerstwo Kultury wydaje się być całkowicie bezradne i nie widzi możliwości rozwiązania tych problemów. Jednakże ciekawy projekt zaproponowała Polska Izba Książki. Na targach książki w Krakowie dyrektor generalna PIK wystąpiła z propozycją wprowadzenia ustawy regulującej cenę nowych książek w Polsce. Każda pozycja pojawiająca się na rynku wydawniczym miałaby mieć przez okres półtora roku stałą i niezmienną cenę, bez względu na wielkość i rodzaj księgarni w której miałaby być sprzedawana. Cena ta nie podlegałaby także żadnym zmianom w formie promocji czy rabatów.
Według projektodawców stała cena książek może również zatrzymać czytelników w małych księgarniach, wpłynie też na dostępność, poprawi ofertę zarówno pod względem ilościowym jak i jakościowym oraz wydłuży żywotność na rynku wartościowych i ambitnych pozycji, a nie tylko tanich hitów literatury popularnej.
Oczywiście ten projekt ma także wielu przeciwników, którzy uważają że ustawa o stałej cenie książek może doprowadzić do podwyższenia ceny literatury popularnej, kosztem obniżania cen pozycji niszowych. Przeciwnicy uważają także, że ustawa jest faworyzowaniem sprzedaży w stacjonarnych sklepach, co może doprowadzić do upadku wielu sklepów internetowych.
Czy wpłynie na zwiększenie sprzedaży książek, a tym samym wzrost czytelnictwa w Polsce, osobiście wątpię. Sama odgórna regulacja cen czy ich obniżenie nie wpłynie na to, że zaczniemy czytać. Właściwa edukacja, rozbudzenie chęci do czytania u najmłodszych, to jest rozwiązanie, ale żadna ustawa nic tu nie zmieni.