Czasami nachodzi mnie taka natarczywa myśl, chodzi po głowie i nie daje spokoju całymi dniami. Czemu tak ciągle mi się śpieszy, gdzie tak ciągle pędzę i czemu na litość boską ciągle na nic nie mam czasu. Wstaję rano, myję się, ubieram w zastraszającym tempie, nie pamiętam co jadłem na śniadanie i czy je nawet jadłem. Zawsze do przodu, zawsze w nieustannym biegu. Praca, tysiące spraw do załatwienia, maile, telefony, grafik napięty do granic możliwości. A jeszcze przecież trzeba zajrzeć na facebooka, instagrama, sprawdzić oferty kredytów, bo przecież po pracy czekają kolejne wspaniałe zakupy w wielkiej i równie wspaniałej galerii handlowej, a kasy jak zawsze brakuje. Samochód, korki, parking w galerii, szalony rajd po sklepach i spotkanie przy kawie, oczywiście w kafejce tej modnej sieci, ze znajomymi i po raz kolejny dyskusja o pracy, awansach, kredytach, wakacjach za granicą, nowych kolekcjach mebli czy ciuchów. I znów samochód, korki, do domu i spać bo jutro kolejny etap wyścigu, jakim wielu z nas uczyniło swoje życie. Tylko po co?
W minionych, nazywanych gorszymi, czasach pokolenie naszych rodziców i moje już też przeglądało z wypiekami na twarzy zachodnie katalogi, podziwiając ilość oferowanych tam bogactw wszelakich, w naszym kraju w tamtym okresie w większości niedostępnych. Gdy w końcu odzyskaliśmy naszą wymarzoną wolność, a w Polsce zawitał kapitalizm ze wszelkimi jego konsekwencjami, nastąpiło zachłyśnięcie: w końcu można mieć. I to dużo i najlepiej od razu, zaczął się szał kupowania i otaczania się coraz to nowymi przedmiotami, i trwa to do dnia dzisiejszego. Chcemy mieć wszystko, mieszkanie, dom, apartament, samochód, modne meble, modne ciuchy, modne wakacje. Nie potrafimy znaleźć żadnego umiaru i równowagi pomiędzy rzeczami niezbędnymi, a tymi bez których możemy się obejść. Biegniemy więc coraz prędzej goniąc te nasze wymarzone rzeczy, ten nasz wyśniony styl życia, planujemy jego najdrobniejsze aspekty, nie zostawiając miejsca na jakikolwiek element przypadku czy spontaniczność. Nie, wszystko musi być dokładnie zaplanowane, zorganizowane i dopięte na przysłowiowy ostatni guzik. Takie same dni, zapchane rutynowym, takim samym co dzień schematem, zabijają w nas indywidualizm. Jesteśmy trybikami, uczestnikami jakiejś piekielnej gry, wszyscy tacy sami, tak samo myślący bo nie można się wyróżniać. I znów pytam, po co?
A może by tak zwolnić, odwrócić się twarzą do tego tłumu za naszymi plecami, wyciągnąć ręce i krzyknąć z całych sił: zatrzymajcie ten świat, ja wysiadam, wysiąść, stanąć z boku i popatrzeć. Ja zrobiłem to już jakiś czas temu i mówię wam że warto. Byłem typowym pracoholikiem, po powrocie do domu leciałem do komputera, bo przecież tam czekają kolejne maile, kolejne polecenia, rzeczy do wykonania na wczoraj. Podporządkowałem się tym regułom, kosztem wszystkiego, kontaktów z bliskimi, rodziną i w końcu kosztem zdrowia. Otaczałem się przedmiotami, które nie były mi potrzebne, zabijałem swoją osobowość, wręcz się odczłowieczałem. Ale w końcu powiedziałem dość. Zwolniłem. Praca przestała być najważniejsza, zmieniła mi się ważność priorytetów, zacząłem żyć tu i teraz. Usiadłem, rozejrzałem się wokół siebie i zobaczyłem co zostało z mojego dawnego ja, pełnego ideałów i młodzieńczej naiwności. Przedmioty i nic więcej, mnóstwo znajomych, których twarzy i często imion nie mogłem sobie przypomnieć, ale doskonale pamiętałem gdzie pracują i jakie mają samochody. A gdzie podziali się ci dawni przyjaciele, z którymi całe noce dyskutowaliśmy o sensie życia. Część tak samo uczestniczyła w wyścigu, a pozostali patrzyli na mnie z politowaniem, bo nie zatracili swojego prawdziwego ja.
Od czego zacząć przemianę. Najlepiej od pozbycia się zegarka, niech czas stanie, straci znaczenie, liczy się chwila i pełnia jej przeżywania. Trzeba żyć dla siebie, nie egoistycznie oczywiście, ale analizować swoje pragnienia, potrzeby, znaleźć złoty środek, punkt równowagi. Odrzucić to co hamowało pozytywne cechy charakteru, to co trzymało nas w ryzach tej gonitwy. Warto jest odnaleźć w sobie to co lubimy robić, nie wiem, pisać, rysować, gotować, spacerować z psem, i robić to nie zważając na krytykę otoczenia. Znajdźmy dystans do siebie, i nauczmy się śmiać z samych siebie. Ktoś może mi zarzucić, że to mrzonki, śmieszna ideologia, bo przecież praca jest najważniejsza, trzeba żyć, płacić rachunki itp. Nie twierdzę, że praca nie jest ważna, jaki jest świat każdy widzi i z czegoś trzeba żyć, ale czy jest najważniejsza. Nie, jeśli nie sprawia nam przyjemności. Wiem, nie każdy ma ten luksusu wykonywać pracę zgodną ze swoimi zainteresowaniami i pasjami, ale jeśli ma ona być męką i przykrą koniecznością, to trzeba się zastanowić czy jest sens dalej ją kontynuować. Może czas ją zmienić, czasem nawet na trochę gorzej płatną. Czy naszą osobowość ma odzwierciedlać zajmowane stanowisko i stan posiadania. Czy z mniejszą ilością modnych gadżetów, ciuchów czy gorszym samochodem, lub całkiem bez niego, będę gorszym człowiekiem Jeśli ktoś stwierdzi, że tak, to szczerze mu współczuję, bo z człowieka już naprawdę niewiele w nim zostało. Nie namawiam tu nikogo na minimalizm, choć idee które rozpowszechnia Leo Babauta, nie są mi obce i z wieloma ich aspektami się zgadzam. Jednak, moim zdaniem, skrajny materializm i konsumpcjonizm jaki widzę wokół siebie, nie prowadzi do niczego dobrego. Ja wolę wraz z bliskimi, realizować swoje pasje, robić bardziej przyziemne rzeczy, zamiast jechać po kolejne zakupy do kolejne otwartej galerii, wolę pójść na spacer czy spotkać się z ludźmi, którzy lubią mnie i oceniają ze względu na to jakim jestem człowiekiem, a nie ze względu na mój stan posiadania. Już nie padam wieczorem ze zmęczenia, ale otwieram kolejną książkę i wkraczam w świat następnej niesamowitej przygody, nie pędzę do modnej restauracji, ale delektuję się własnoręcznie zrobionym posiłkiem, wiem co jem i jem to co lubię. A praca stała się dla mnie środkiem do osiągania może i bardziej przyziemnych celów, ale nie jest najważniejsza w życiu.
Może i to co napisałem trąci pewną dozą utopizmu, ale naprawdę da się zwolnić i żyć pełnią prawdziwego życia, być człowiekiem przez duże C i dawać odczuć innym swoje człowieczeństwo.