Profesjonalizm i rzetelność to cechy konieczne nie tylko u biegłych sądowych ale i u dziennikarzy, którzy chcą zajmować się i oceniac ich pracę.

Data dodania: 2014-10-06

Wyświetleń: 2333

Przedrukowań: 0

Głosy dodatnie: 0

Głosy ujemne: 0

WIEDZA

0 Ocena

Licencja: Creative Commons

Nieudolni grafolodzy, czy nierzetelni dziennikarze

10 sierpnia 2013 roku w „Rzeczpospolitej” ukazał się artykuł  Pani Edyty Hołdyńskiej zatytułowany ”Niewinni płacą za błędy biegłych i brak przepisów”.

Zasadnicza teza autorki tego, moim zdaniem, wysoce nierzetelnego i mało kompetentnego tekstu brzmi: „Przez kiepskich grafologów oskarżane są niewłaściwe osoby. Nowa ustawa o biegłych sądowych ma wyeliminować tych nieudolnych.”[1] Prawdy, półprawdy, tendencyjne opinie i kompletne bzdury mieszają się w tym tekście w sposób urągający rzetelności dziennikarskiej w stopniu tak istotnym, że trudno pogodzić się z faktem, że ukazał się on w „Rzeczpospolitej”, bądź, co bądź,  opiniotwórczym dziennku o zasięgu ogólnopolskim.

Przeanalizujmy, zatem owe „prawdy” objawione nam przez autorkę artykułu. Powołując się na niekwestionowany autorytet prezesa Polskiego Towarzystwa Kryminalistycznego prof. Bronisława Młodziejowskiego, notabene specjalisty w zakresie biologii kryminalistycznej i osteologii sądowo-lekarskiej, Hołdyńska pisze, że eksperci z pracowni PTK  (Polskiego Towarzystwa Kryminalistycznego) ujawnili w 2013 roku dowód osobisty, stanowiący dowód w jednej ze spraw o wyłudzenie kredytu, mający „przeklejony znak wodny z autentycznego dowodu”. Na szczęście jednak „zmieniająca kolor farba, którą maluje się orła na odwrocie dokumentu jest produkowana tylko przez jedną firmę w kraju. Nie uchowa się nikt, kto ją w niej zakupił.”[2] Dla każdego, kto cokolwiek wie na temat zabezpieczeń stosowanych w polskich dokumentach publicznych powyżej zacytowane stwierdzenia ujawniają rażący brak znajomości tematu przez  autorkę tekstu. Do końca 2007 roku nastąpiła całkowita wymiana dowodów osobistych starego typu tzw. książeczkowego na dowody typu identity card. w tego typu dokumencie nie ma możliwości przeklejenia znaku wodnego gdyż "znak wodny" - filigran uzyskuje się w trakcie formowania papieru i jest on widzialny, dzięki zróżnicowanej grubości masy papierniczej w świetle przechodzącym.  Fałszerze, najczęściej z marnym efektem, próbują natomiast umieszczać na fałszowanych dowodach w formie karty poliwęglanowej oryginalne lub także sfałszowane kinegramy (rodzaj hologramu). Farba zmienno optyczną, którą nadrukowane jest godło na rewersie dowodu, to tylko jedno z wielu widocznych zabezpieczeń antyfałszerskich współczesnego dowodu osobistego.

Nie do końca podzielam też tezę wyrażona przez autorkę tekstu, że do wstępnej weryfikacji autentyczności polskiego dowodu osobistego potrzebna jest „specjalistyczna” wiedza i sprzęt. Moim i nie tylko moim zdaniem ilość i jakość zabezpieczeń polskiego współczesnego dowodu osobistego, zapewnia, że przy zachowaniu ostrożności i posiadaniu podstawowych wiadomości o zastosowanych w nich zabezpieczeniach weryfikacja wstępna, nie tylko, jest możliwa ale i skuteczna. Chyba, że weryfikujący nie posiada kompletnie żadnych wiadomości na temat wyglądu dowodu osobistego i jego zabezpieczeń.

Z logicznego punktu widzenia trudno zgodzić się też z tezą autorki, która uważa, że biegły sądowy powinien umieć podważyć autentyczność dokumentu (dowodu osobistego). Jeżeli coś jest autentyczne, po co szukać „dziury w całym”. Zadaniem biegłego jest ustalenie czy kwestionowany dokument jest sfałszowany, czy autentyczny, wskazując przy tym konkretne cechy, na podstawie, których możliwe jest wydanie takiej opinii.

Rykoszetem dostało się przy okazji wszystkim innym biegłym sądowym (kominiarzom i radiestetom także), którym autorka tekstu zarzuciła osłabianie wymiaru sprawiedliwości poprzez nieudolność i „brak praktyki pod okiem ekspertów”. Bezpośrednia przyczyna takiego stanu rzeczy leży jej zdaniem w regulacjach prawnych, które sprawiają, że system powoływania biegłych sadowych pozostawia wiele do życzenia.

Zupełnie nie wiem, na jakiej podstawie Edyta Hołdyńska uważa, że opinie biegłych uważane są przez sądy za niepodważalne. Jest to oczywista nieprawda – opinie biegłych mają dla polskich sądów taką sama wartość dowodową, jak np. zeznania świadków i sądy w podobny sposób oceniają ich wiarygodność.

To prawda, że zdaniem wielu „nie trzeba wielkich umiejętności, żeby występować przed sądem, jako specjalista.”[3] Nie ma w polskim prawie niezbędnych dla wymiaru sprawiedliwości uregulowań (w formie kompleksowej ustawy), które precyzyjnie określałyby, jakie kwalifikacje powinien posiadać biegły danej dziedziny wiedzy. Przez to na listach biegłych znaleźć można nazwiska wybitnych specjalistów o ugruntowanej pozycji zawodowej lub naukowej obok nazwisk osób bez niezbędnej wiedzy, umiejętności i praktycznego doświadczenia.

 Prace nad nową regulacją prawną dotyczącą powoływania biegłych trwają od wielu lat i ciągle nie widać ich finału. Obowiązujące w chwili obecnej rozporządzenie ministra sprawiedliwości z 2005 roku stawia przed kandydatami na biegłych na tyle nieprecyzyjne wymagania, że trudno się dziwić poziomowi merytorycznego przygotowania niektórych z nich.

Stanowczo nie zgadzam się natomiast z Panią Edytą Hołdyńską, że ukończenie szybkiego kursu grafologii w Internecie pozwala na zostanie biegłym. Nie jest to prawdą, podobnie jak nie jest prawdą, że po ukończeniu kursu uzyskuje się tytuł grafologa. Po pierwsze, dlatego, że nie ma takiego tytułu, a po drugie, kończący kurs otrzymują zaświadczenie o jego ukończeniu (najczęściej z określeniem czasu jego trwania i konkretnych zagadnień, które były w jego trakcie omawiane).

Całkowitym brakiem dziennikarskiej rzetelności wykazała się dziennikarka pisząc, że: „profesjonalne aplikacje na biegłych sądowych z dziedziny grafologii można ukończyć m.in. na dwuletnich studiach z grafologii, które oferują jedynie dwa uniwersytety: Wrocławski i Śląski.”[4] Słowa te świadczą o nieznajomości znaczenia terminu „aplikacja”. Co się zaś tyczy Uniwersytetu Wrocławskiego to Wydział Prawa, Administracji i Ekonomii oferuje dwusemestralne studia podyplomowe w zakresie ekspertyzy dokumentów, natomiast Uniwersytet Śląski w chwili obecnej nie ma i raczej nie miał w latach minionych w swojej ofercie studiów podyplomowych „z grafologii”.[5]

Kończące artykuł zdanie w nowym akapicie: „Obecnie na listach biegłych jest ich ponad 15 tys.”[6]nie wiąże się w żaden sposób ani z poprzedzającym go akapitem, ani z treścią całego artykuły, który dotyczy przecież „kiepskich grafologów”. Z całą pewności nie ma ich aż tak dużo. Istotnie na listach biegłych sadowych prowadzonych przez prezesów sądów okręgowych znajduje się ponad 15 tys. nazwisk ekspertów z najróżniejszych dziedzin wiedzy (lekarzy, inżynierów różnorakich specjalności ale i wspomnianych już powyżej kominiarzy i radiestetów). Specjaliści z zakresu ekspertyzy dokumentów w tym badań porównawczych pisma ręcznego stanowią w tej liczbie niewielki odsetek

Zastanawiające jest to, że publikacja tego, nierzetelnego, artykułu, od którego publikacji minął już ponad rok, nie wywołała w środowisku grafologów, czy ekspertów w zakresie badań porównawczych pisma ręcznego praktycznie żadnej dyskusji i przeszedł bez echa.

Przez oczywistą pomyłkę w  pierwotnej wersji tekstu podałem, że artykuł Pani Edyty Hołdyńskiej ukazał się w "Gazecie Wyborczej", za co Autorkę oraz redakcję "Gazety Wyborczej" najserdeczniej przepraszam. 10 sierpnia 2013 roku tekst Edyty Hołdyńskiej pt: "Niewinni płacą za błędy biegłych i brak przepisów" ukazał się w dzienniku "Rzeczpospolita".

 

[1] E. Hołdyńska, Niewinni płacą za błędy biegłych i brak przepisów, Rzeczpospolita z 10 sierpnia 2013 r.

[2] Ibidem.

[3] Ibidem.

[4] Ibidem.

[5] Ibidem.

[6] Ibidem.

Licencja: Creative Commons
0 Ocena