Historia szampańskich winogron
Winorośl w Szampanii mogła przetrwać tylko na dwa sposoby: albo cudem, albo cudem. Nie ma innego wytłumaczenia dla faktu, że wino produkuje się w rejonie zimnym, wietrznym i zdecydowanie mniej słonecznym, niż sugerują to kolorowe zdjęcia winnic.
Wszystkie drogi prowadzą do Rzymu
Jeśli byśmy wystarczająco daleko cofnęli się w czasie, to odkrylibyśmy, że niektóre ze szczepów winogron, wykorzystywanych do dziś do produkcji szampana, przywieźli na tereny dzisiejszej Francji Rzymianie. Było to tak dawno, że aż niemożliwe jest wyznaczenie dokładnej daty. Rzymianie jednak wszędzie, gdzie się pojawili, chcieli robić wino i w swoim uporze postanowili, że Szampania, wbrew klimatowi i glebie, wyda dobre winogrona. Co trzeba przyznać, Rzymianie wiedzieli jak zrobić wino, ale niestety nie zagrzali miejsca w Galii wystarczająco długo. Galowie jednak podjęli trud uprawy winnic, a to należy docenić, ponieważ ani nie należało to do obowiązków łatwych, lekkich i przyjemnych, ani szczególnie użytecznych, bo sami Galowie woleli pić piwo. A może już wtedy docenili niezwykły potencjał szampańskich winogron, kto to może wiedzieć?
Wino z nieużytków
Epoka feudalna przyniosła wielkie zmiany. I choć zaczęło się głównie od terminologii, to konsekwencje były poważne. Wina z północy Francji początkowo były nazywane po prostu francuskimi, ale po jakimś czasie utrwaliła się nazwa „wina szampańskie”. I to mógł być koniec szampana, zanim jego historia na dobre się zaczęła, a to dlatego, że słowo champagne oznaczało nieużytki, na których w najlepszym wypadku można było wypasać owce. Zresztą nawet w opinii osób pijących szampańskie wina, nie zasługiwały one na więcej: kiepsko dojrzewały, nie miały właściwego smaku, kolor był niewyraźny – ogólnie rzecz biorąc, lepiej byłoby to wylać niż wypić.
Ratunek dla ścieku
Francuzom nie w smak było wylewać wino, ale jeszcze gorzej pić takie niesmaczne. Żeby więc wina nie wylewać, zaczęto je butelkować przez końcem pierwszej fermentacji (wtedy zresztą jeszcze nie było nawet mowy o drugiej). Teoretycznie miało to ręce i nogi, ale kiedy na wiosnę robiło się odrobinę cieplej w piwniczkach, a fermentacja nabierała tempa, całymi klasztorami wstrząsały serie głośnych eksplozji. Fenomen ten był zresztą na tyle dokuczliwy, że wino z Szampanii po raz drugi doznało marketingowej porażki i po winach z nieużytków, przyszła kolej na wina diabelskie.
W tym momencie na scenie pojawia się niejaki dom Perignon, master and commander współczesnego szampana. To on dokonał banalnie prostej skądinąd obserwacji, że jeśli do młodego wina dodać cukru, to zaczyna ono się burzyć – zachodzi ponowna fermentacja. Co dokładnie działo się w głowie ojca benedyktyna i ile razy próbował on tę obserwację przełożyć na zastosowania praktyce – nie wiadomo. Grunt, że w końcu wydaje niewielki traktacik o produkcji win musujących. Datę opracowania receptury wina musującego ustalamy na 1690 rok – późno, jeśli zważyć, ilu ludzi musiało namęczyć się z szampańskimi winogronami.
Dom Perignon dla wina
Dom Pierre Perignon, i to trzeba mu przyznać, na kartach winiarstwa zapisał się pozytywnie nie tylko pod hasłem „szampan”. 47 lat spędzonych w zakonie bardziej na kontemplacji wina niż świętości zaowocowało między innymi kupażowaniem w celu usunięcia wad wina, użyciem dębowego korka przywiązanego konopią nasączoną w oleju oraz produkcją butelek zdolnych wytrzymać ciśnienie 3-5 razy wyższe niż w samochodowej oponie. Nawet więc jeśli nie on jeden pretenduje do tytułu pierwszego wytwórcy szampana, to ma setkę innych zasług, za które należy go uhonorować