Indolencja intelektualna byłego prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej Lecha Wałęsy jest zjawiskiem niezwykle przykrym i – najprościej rzecz ujmując – żałosnym w obrazie współczesnej demokratycznej Europy, szczególnie że to właśnie ona przed trzydziestoma laty przyznała temu człowiekowi Pokojową Nagrodę Nobla. 

Data dodania: 2013-03-22

Wyświetleń: 2104

Przedrukowań: 0

Głosy dodatnie: 5

Głosy ujemne: 4

FELIETON

1 Ocena

Licencja: Creative Commons

   Nie ulega wątpliwości, że walka Lecha Wałęsy o demokratyzację Europy Środkowowschodniej – przy współudziale zresztą osób, o których dziś może niesłusznie się zapomina – przyczyniła się do późniejszego zjednoczenia starego kontynentu, jednak fenomen ten nie zmienia faktu, iż obecnie ikona polskiej niepodległości dewaluuje swoimi wypowiedziami samą istotę demokracji. W dobie XXI wieku demokracja jest nie tylko ustrojem politycznym, w którym źródło władzy stanowi wola większości obywateli, ale – społecznym systemem liberalnym, w obrębie którego zawierają się m.in. takie elementy jak pluralizm polityczny, prawa obywatelskie, prawa człowieka oraz równość wobec systemu legislacyjnego. Znaczy to, iż pojęcie współczesnej demokracji zamyka w swojej strukturze semantycznej, poza aktem woli większości obywateli (który wąsko rozumiany byłby źródłem dyskryminacji), także prawa wszelkich mniejszości. Jednak były prezydent, Lech Wałęsa, uznaje je za sprzeczne z polską demokracją. W rozmowie prowadzonej przez redaktora TVN 24, Grzegorza Kajdanowicza, obnaża swoją skandaliczną ignorancję pojęciową i nie pierwszy już raz w bardzo przykry sposób dyskredytuje swój autorytet historyczny, tym razem nieświadomie podżegając do nienawiści wobec przedstawicieli przede wszystkim mniejszości seksualnych. Zapytany, jak ustosunkowuje się do obecności w Sejmie posłów o orientacji homoseksualnej, wyraźnie poirytowany i zniesmaczony, pod wpływem emocji odsyła ich do „ostatniego rzędu” a „nawet za mur”, zaś demonstracje organizowane przez mniejszości seksualne wygania „poza miasto”. Zasłania się przy tym pojęciem źle interpretowanej demokracji, w której mniejszość nie może wymuszać na większości swoich praw. Praw, które były prezydent z całą pewnością uważa za bezzasadne, bowiem – parafrazując jego słowa – mniejszość musi przecież wiedzieć, gdzie jest jej miejsce, zaś dostać może od większości tylko tyle, na ile niejako „procentowo” zasługuje. Istotnie, ciekawe, Szanowni Państwo: ciekawie rozumiana demokratyczna wolność słowa!...

     Ciekawe może i by to było, gdybyśmy nie wzięli jednak pod uwagę faktu, że tego typu konstatacja wpisuje się w tzw. nawoływanie do nienawiści na tle narodowościowym, rasowym, etnicznym, wyznaniowym (a dziś także na tle przynależności do określonej orientacji seksualnej, co dopowiadają aktualne wykładnie prawa), a w związku z tym podlega sankcjom jurystycznym w oparciu o art. 256 i 257 Kodeksu karnego, i autora takiej refleksji, wygłoszonej przecież publicznie, może – choć nie musi – kosztować co najmniej przeprosiny.

     Zanim jednak przejmę rolę samozwańczego sędziego, który z mocy przytoczonych artykułów mógłby nawet dzielić włos na czworo i orzekać o winie bądź niewinie byłego prezydenta, pozwolę sobie zauważyć, iż w ocenie postawy Lecha Wałęsy trzeba wziąć pod uwagę bardzo istotną okoliczność. Mianowicie – fakt, iż sprawności intelektualne byłego prezydenta mogą pozostawiać wiele do życzenia, a on sam – Bogu ducha winny – nie jest w stanie zapanować nad swoją skądinąd szczerą ekspresją oraz ekscytacją różnymi sprawami, a idąca z nią w parze nieporadność językowa dodatkowo rzutuje na niezręczne wypowiedzi.

     Ikona polskiej demokracji, były prezydent Lech Wałęsa, z całą pewnością nie jest człowiekiem złym, jak również nie prezentuje tego najgorszego zacietrzewienia i nienawiści wobec ludzi z różnych powodów przez dziesięciolecia wykluczanych społecznie. Byłbym niesprawiedliwy w swojej ocenie, gdybym przypisał mu takie cechy, jakie przypisać można ugrupowaniu Radia Maryja bądź słynącej z transparentnego stosunku do mniejszości seksualnych posłance Krystynie Pawłowicz. Z pełnym przekonaniem mogę powiedzieć, iż były przywódca Solidarności nie wpisuje się w paradygmat społecznej nienawiści, postaw skrajnie ksenofobicznych oraz w obraz radykalnej prawicy za krzyżem się chowającej, lecz zza krzyża rzucającej obelgami i „modlitwą” pełną antagonizmów. Niestety –  od laureata Pokojowej Nagrody Nobla oczekuje się czegoś więcej niż tylko „relatywnego” dystansowania się wobec skrajnych poglądów ideologicznych. Wymaga się od niego, by stał na straży konstytucyjnych postanowień demokratycznego kraju, które w sposób jednoznaczny przypominają o tym, iż „nikt nie może być dyskryminowany w życiu politycznym, społecznym lub gospodarczym z jakiejkolwiek przyczyny”, zaś „wszyscy obywatele są wobec prawa równi” (art. 32 Konstytucji RP). Lech Wałęsa niestety dopuścił się dyskryminacji. Zrobił to zapytany o własny stosunek do mniejszości seksualnych, wypowiedział się w sposób kategoryczny, choć bez złych intencji, i dał się ponieść swojemu chaotycznemu myśleniu podsycanemu przez absurdalny i dyskryminujący dogmat katolickiej wiary, zaznaczając na wstępie wypowiedzi, iż jest „człowiekiem starej daty”. Wina jest bezsporna, lecz nie wymaga radykalnego wyroku, mimo radykalizmu, jaki zaprezentował w swej ignorancji i nadpobudliwości były prezydent Lech Wałęsa

     Biorąc pod uwagę przykrą, lecz w pewnej mierze obecną indolencję intelektualną polskiego noblisty, jego brak zdolności do generowania przejrzystych składniowo i czytelnych wypowiedzi oraz bycie człowiekiem „starej daty” – należy panu prezydentowi wybaczyć. Niniejszym czynię to jako samozwańczy sędzia Alexander Haus, zaś wydając rozgrzeszenie, mimo wszystko nakładam na Pana swoistą pokutę i nakazuję podjąć próbę przemyślenia swojej postawy w miejscu, gdzie właśnie Pana odsyłam...

     Zatem, Szanowny Panie Prezydencie, pozostaje jedynie posadzić Pana w ostatnim rzędzie. Albo – jako że Pan gbur – wystawić za mur!...

 

Licencja: Creative Commons
1 Ocena