Narciarstwo to super sprawa. Radość ze zjazdu po stoku przypomina mi zawsze szczęśliwe i beztroskie czasy dzieciństwa, gdy zimą z utęsknieniem czekało się na śnieg, a potem leciało szaleć na sankach. Z drugiej strony, jazda na nartach to mocno urazowy sport. Jak się przygotować do wyprawy, żeby wrócić do domu w jednym kawałku?

Data dodania: 2012-11-16

Wyświetleń: 1682

Przedrukowań: 0

Głosy dodatnie: 6

Głosy ujemne: 0

WIEDZA

6 Ocena

Licencja: Creative Commons

Na początek zadałam sobie pytania: dokąd na narty? Z kim? W jakim celu? Właściwie to ostatnie pytanie jest najważniejsze. Po co jedziecie na narty? Nie, nie odpowiadajcie od razu, najpierw się zastanówcie. Ja lubię jeździć na nartach, najchętniej pojechałabym do jakiegoś cichego, mniej znanego ośrodka, z nadzieją, że nie będzie tłoku pod wyciągami. Jednak motywacje niektórych osób są zupełnie inne. Moja koleżanka np. jeździ w Alpy bo „to zawsze jakaś wycieczka”, „bo jej znajomi tam jadą”, „bo może Anka przedstawi jej swojego fajnego brata”. Najeździć to się ona nie najeździ. Każdy ma swoje priorytety. Załóżmy jednak, że tak jak ja, pragniecie przede wszystkim poszaleć na stoku.

Na miesiąc przed wyprawą – uwaga, przygotowania, start!

Na co dzień pracuję w biurze. Siedzący tryb życia, mało ruchu, a słodyczy i niezdrowego jedzenia jakby więcej niż potrzeba. Efekt: na znak, że wypad na narty dojdzie jednak do skutku (bo zebrać znajomych wcale niełatwo) wpadam w popłoch. Przecież muszę się przygotować kondycyjnie. Na stoku nie brakuje frajerów, którym się wydawało, że z siedzącego trybu życia (do pracy autem, bo wygodnie, w pracy non stop przed komputerem, potem powrót do domu i znów leżenie na kanapie z laptopem albo przed TV) od razu, bezboleśnie przemienią się w aktywnych miłośników sportów zimowych. Ból, zakwasy, drobne kontuzje – po tym ich poznasz. Ja przed wyjazdem chodziłam dwa razy w tygodniu na basen, robiłam krótką gimnastykę rano i wieczorem. Zresztą lubię sport, więc wyjazd na narty nigdy nie jest dla mnie szokiem kulturowym.

Bez sprawnego sprzętu nie wyjeżdżam

Nauczona doświadczeniem swoim i znajomych przestrzegam przed rozmaitymi błędami. Nigdy w życiu nie zostawiajcie sprawdzenia nart na dzień przed wyjazdem. Potem się okaże, że z nartami coś nie tak, buty do wymiany – no i mamy klops. Jeden znajomy w desperacji wziął nawet mały kredyt gotówkowy, by w ostatni dzień przed wyjazdem kupić nowe narty. Po drugie, sprawdzajcie wiązania łączące but z nartą. Gdy pracują jak należy, mogą was ocalić przed niejedną kontuzją. Mojej znajomej nie uratowały, bo nie sprawdziła ich przed wyjazdem. Miała już dwie operacje kolana i dostała dożywotni zakaz jazdy na nartach. O czym jeszcze nie wolno nam zapomnieć? O goglach (lub okularach przeciwsłonecznych). Zapomniałam kiedyś, koszmar. Nie tylko raziło mnie słońce, ale dostałam zapalenia spojówek. Polecałabym również zabrać kask (lepiej chuchać na zimne, ja tam jestem neurotyczką, więc nie ryzykuję, wiecie chyba, jak zginęła żona znanego aktora Liama Neesona?) i kupić ubezpieczenie narciarskie. Licho nie śpi.

A na stoku...

To i wreszcie. Jesteś na stoku. Wow, można szaleć! Nie, stop! Chyba o czymś zapomniałam? Kask, gogle, narty w porządku. Co jeszcze? A tak! Mała rozgrzeweczka stawów. To nic, że koleżanka na ciebie głupio popatrzy, zaraz cwaniara dostanie takich zakwasów, że będzie umierać przez dwa dni. Ja nie zamierzam. No i umówmy się, nie jeżdżę po „paru głębszych”. Wieczorem jakiś grzaniec nie zaszkodzi, ale na stok trzeba iść w pełni sprawnym, żeby nie stanowić zagrożenia... dla siebie albo innych. Kac zabójca to też nie najlepszy kompan na stoku, po nocnym imprezowaniu w kurorcie lepiej dać sobie na wstrzymanie. I wreszcie ostatnia rada: uważaj na innych narciarzy, ale i na siebie. O zderzenia na stoku nie trudno, zwłaszcza, gdy jest dość tłoczno. Także miejmy oczy otwarte. I bawmy się dobrze.

Licencja: Creative Commons
6 Ocena