Co mają wspólnego sztabki złota, nomadzi z pustyni i pewien afrykański kapitan? W zasadzie – niewiele. Chociaż w sumie bardzo wiele. W dwudziestym pierwszym wieku zamach stanu to wydarzenie unikalne. 

Data dodania: 2012-04-06

Wyświetleń: 1810

Przedrukowań: 0

Głosy dodatnie: 0

Głosy ujemne: 0

WIEDZA

0 Ocena

Licencja: Creative Commons

To nie te czasy, kiedy w tzw. trzecim świecie władcy strącali się ze stołków każdego miesiąca. Dlatego wydarzenia w Mali, piętnastomilionowym państwie w środku Afryki Zachodniej zwróciły uwagę całego świata. A szczególnie tych, którzy świadomie inwestują w sztabki złota.

 Demokratyczne, bardzo biedne

 Mali jest jednym z najbiedniejszych krajów świata. Roczne, przeciętne wynagrodzenie sięga tam 1,5 tys. dolarów. Oficjalne bezrobocie sięga 12 proc. Za to jedna kobieta rodzi tam przeciętnie 6,5 dziecka. To jeden z najwyższych wyników na świecie.

 Z tymi problemami nie radził sobie dotychczasowy rząd demokratycznie wybranego prezydenta Amadou Toumaniego Toure. I pewnie nie radziłby sobie nadal, gdyby nie rebelia Tuaregów żyjących na północy kraju. Narodowy Ruch Wyzwolenia Azawadu walczy o niepodległość i utworzenie własnego, koczowniczego kraju. Tak dzieje się od lat sześćdziesiątych, kiedy to Mali samo uzyskało niepodległość z rąk Francji.

 Buntownicy przeciw rebeliantom

 Władze w stolicy kraju, Bamako, nie chcą się na to zgodzić. Podobnie, jak inne państwa afrykańskie, które obawiają się precedensu. Uzyskanie niepodległości przez Sudan Południowy jest już wystarczająco dla nich niepokojące.

 Kiedy powstańcy z północy zajęli niemal pół kraju, wojskowi zdecydowali się wkroczyć do akcji. Wściekli nie tylko dlatego, że ich kraj przegrywa wojnę z rebeliantami, ale też ze względu na fatalne warunki, w jakich muszą służyć. To dlatego na czele puczu stanął kapitan Amadou Sanogo, a udział w zamachu wzięli przede wszystkim młodsi oficerowie. Żołnierze zdobyli miasto i pałac prezydencki i oświadczyli, że prezydent Toure nie sprawuje już władzy. Wszystko dlatego, że był nieudolny i nie potrafił poradzić sobie z rebelią.

 Złoto nie dla ludzi

 Tyle polityka, czas na złoto. To właśnie ten kruszec jest jednym z ukrytych pod ziemią bogactw Mali. Większość mieszkańców kraju nie odnosi z tego korzyści, jednak międzynarodowe korporacje ścigają się w eksploatacji kopalń. Najważniejszym kompleksem jest położony 350 km na zachód od stolicy zespół Loulo.

 Działa tam firma Randgold Resources, jedna ze stu największych spółek notowanych na giełdzie w Londynie. To ona dostarcza na rynek dużą część kruszcu, z którego powstają później sztabki złota. A kopalnie w Mali to 70 proc. jej rocznego wydobycia.

 W 2012 roku ma tam być wydobytych 600 tys. uncji złota. W przeliczeniu na kilogramy – 170 ton. W przeliczeniu na sztabki złota: 680 tys. sztabek o wadze ćwierć kilograma każda. Rynkowa wartość tego złota to prawie miliard dolarów.

 Niepogoda dla bogaczy

 Sytuacja, w której z jednej strony idą tuarescy rebelianci, a z drugiej obalany jest legalnie działający rząd może budzić niepokój. Przedstawiciele spółki twierdzą, że wszystko jest pod kontrolą. Jak informuje dziennik The Guardian, nie spodziewają się naruszenia podpisanych umów.

 Inwestorzy nie podzielają tego optymizmu. Na giełdzie notowania akcji spółki spadły o 12 proc. Firma, w ciągu jednego dnia, straciła na wartości 700 mln dolarów. Nic dziwnego. Jak podaje Reuters, firma boryka się z brakiem dostaw paliwa (po zamachu wprowadzono embargo na handel z Mali).

 Ta sama agencja donosi, że firma Merrex Gold, która także wydobywa złoto w Mali, zawiesiła swoje projekty. Okazuje się, że sztabki złota, zbuntowani żołnierze i nomadyjscy powstańcy mogą mieć wiele ze sobą wspólnego.

Licencja: Creative Commons
0 Ocena