Wiedza była wartościowa. Najczęściej pojawiały się takie porady: Ogranicz oglądanie telewizji, odwiedzanie portali społecznościowych oraz sprawdzanie skrzynki emailowej. Wyrób w sobie pozytywne nawyki. Stosuj metodę małych kroków. Zacznij wcześnie wstawać. Zrób sobie listy zadań do wykonania. Ustal sobie godziny pracy. Itd.
Zacząłem więc wprowadzać tą wiedzę w życie. I rzeczywiście działało... przez 2 - 3 dni. Kiedy motywacja spadała, nagle skrzynka mailowa prosiła się o sprawdzenie, żołądek domagał się jedzenia, a w głowie zaczynało brakować pomysłów dalszej pracy. Wtedy sięgałem po kolejną porcję wiedzy, aby dostać przysłowiowego "kopa" do działania. Niestety schemat znów się powtarzał. Tym bardziej niepokojące było, że problem dotyczył różnych sfer życia.
W owym czasie postanowiłem m. in. pisać blog, ale artykuły wychodziły mi jakieś sztuczne. Treść powielała istniejące problemy. A wszystko dawało taki zniechęcający wydźwięk, że nawet mi samemu się to nie podobało. W efekcie usunąłem blog. Drugim elementem było bieganie. Postanowiłem, że będę biegał codziennie wieczorem. I nagle pojawiły się myśli typu: Dziś jest za zimno, Jest już zbyt późmo, Niedawno padał deszcz - będzie mokro itp. Ale tak naprawdę, to po prostu mi się nie chciało wyjść z domu. Kolejnym elementem, jaki postanowiłem rozwinąć, był mój angielski. Chciałem trochę wzbogacić zasób słownictwa. Zgodnie więc z założeniami metody małych kroków miałem poznawać co najmniej 5 nowych słówek dziennie. W pewnym stopniu mi się to udawało, ale po pewnym czasie coraz częściej przekładałem zestaw na kolejny dzień. To przecież tylko 5 słówek. Równie dobrze mogę się nauczyć jutro dziesięciu.
Z powodu tych nieudanych prób odłożyłem na jakiś czas stosowanie tych metod i wróciłem do starego trybu. Po upływie kilku miesięcy zauważyłem pewną rzecz. Pomimo, że nie stosowałem metod zwiększania produktywności, to miałem mierzalne efekty pracy i nieświadomie wypracowałem sobie pozytywne nawyki.
Stwierdziłem m. in., że oglądam coraz więcej filmów w języku angielskim. I o dziwo doskonale wszystko rozumiałem. Poświęcałem też kilkanaście minut dziennie, aby się trochę poruszać. Po prostu włączałem sobie muzykę i rozciągałem się, robiłem brzuszki, pompki. Nikt mnie do tego nie zmuszał. Było to dla mnie taką samą potrzebą jak jedzenie. Zaczynało mi również brakować pisania. Postanowiłem, że spróbuję znów z blogiem, ale zmieniłem tematykę. Wybrałem zagadnienie, o którym mógłbym mówić godzinami, bo po prostu je czułem. Zanim zacząłem, miałem już ponad 30 pomysłów na artykuły. Już po opublikowaniu kilku pierwszych wiedziałem, że efekt jest dokładnie taki, jakiego oczekiwałem.
Zebrane w ten sposób doświadczenie zaowocało genialnym, ale jakże banalnym odkryciem. Nazwałem to "elementarną teorią wszystkiego". Może brzmi zbyt patetycznie, ale dla mnie wystarczy, że działa. Kluczem jest tu jedno słowo - pasja. Jeśli robisz coś z pasji, to wcale nie musisz się do tego zmuszać. Będzie to dla Ciebie tak naturalne jak spanie czy jedzenie. Po tym odkryciu zrozumiałem, że mój pierwszy blog był słaby, gdyż udawałem eksperta w dziedzinie, w której ekspertem nie byłem, że bieganie nie było tą formą aktywności, która sprawiała mi prawdziwą przyjemność i że lepiej przychodzi mi uczenie się języka poprzez słuchanie niż wkuwanie słówek.
Podsumowując: pasja napędza działania, daje nieograniczoną motywację i satysfakcjonuje niezależnie od wyników. Jeżeli czegoś naprawdę chcesz, to nic nie jest w stanie Cię zatrzymać.