Co jest potrzebne, aby przygotować rzeczoną zupę? Przede wszystkim czas – dużo czasu. Zegarek albo minutnik – aby odmierzać dokładnie każdą półgodzinę. Garnek – duży, przynajmniej dziesięciolitrowy.

Data dodania: 2011-01-18

Wyświetleń: 2512

Przedrukowań: 0

Głosy dodatnie: 2

Głosy ujemne: 0

WIEDZA

2 Ocena

Licencja: Creative Commons

I składnik dosłownie kluczowy: potrzebna jest grupa głodnych przyjaciół, ażeby zabawiali gotującego podczas przygotowywania potrawy, a następnie pochłonęli zupę i wyrazili żal, że nic nie zostało na jutro.

Nie wiem dokładnie, skąd pochodzi ten przepis. Nie mam nawet do końca pewności, czy zupa rzeczywiście jest meksykańska. Pewnego dnia mój Ojciec uraczył naszą rodzinę tą zupą, a na nasze pytania i zachwyty podał jedynie krótkie wyjaśnienie, że podsłuchał przepis od koleżanek w pracy.

Niezależnie od tego, jaką drogę przepis na zupę meksykańską przebył, aby trafić do mojego domu, i pomijając fakt, że nikt nie wie, czy zupa ma cokolwiek wspólnego z Meksykiem, danie to weszło na stałe do żelaznego kanonu ulubionych dań mojej rodziny.

Za jej popularnością przemawia nie tylko smak. Wbrew ilości, jaka wychodzi z jednej porcji, i czasowi potrzebnemu do jej ugotowania, zupa ta jest najprostszą i najmniej pracochłonną potrawą na świecie. Jest za to bardzo czasochłonna, ale mnie osobiście to nigdy nie przeszkadzało, a jest to chyba jej jedyna wada.

Zupa meksykańska to zupa typowo jesienno-zimowa. Syci, rozgrzewa, podnosi na duchu. Nie miałam za wiele do tego sposobności, ale przy tych rzadkich okazjach, kiedy zostawało trochę zupy na następny dzień, okazywało się, że im częściej odgrzewana, tym lepiej smakuje (choć ja miałam okazję próbować ją tylko po dwóch odgrzewaniach). Do jej niewątpliwych zalet należy też fakt, że o ile pozostanie się w obrębie składników z przepisu, można dowolnie eksperymentować z ilością. Miałam okazję ugotować ją bez mięsa (mimo że jest ono jednym z głównych składników) i nikt z tego powodu nie narzekał. W jej skład wchodzą też warzywa z puszek z zalewami. Jeśli ktoś ma fantazję dodać dwie puszki kukurydzy zamiast jednej, nie ma po temu żadnych przeszkód. Jeśli ktoś chce dodać soję (lub kiełki sojowe) zamiast białej fasoli, też krzywdy zupie tym nie wyrządzi. Jedynymi składnikami, które są absolutnie nietykalne i niezbędne zupie, to cebula i przyprawy. Wiem z doświadczenia, że brak któregoś z nich znacznie umniejsza walory tego dania. I jej kolejna cudowna właściwość: jeśli doda się nieco mniej wody i pogotuje trochę dłużej, zupa z powodzeniem zmienia się w gęsty sos, który bardzo dobrze komponuje się z makaronem, albo – jak kto woli – z ryżem.

Dla mnie osobiście ta zupa jest związana z najmilszymi wspomnieniami z ostatnich dwunastu lat. Jest niezwykle prosta w wykonaniu, dlatego bardzo szybko mój Ojciec przekazał mi pałeczkę i od tamtej pory zupę gotowałam ja. Kiedy wyjechałam z domu na studia, dzieliłam los dziesiątek tysięcy innych studentów. Mieszkałam w akademiku, zawierałam przyjaźnie (które miały przetrzymać burze i trwać do dziś), udzielałam się w Kole Polonistów. I zaraziłam zupą meksykańską i moje współlokatorki z pokoju, i bliskich przyjaciół, i kolegów i koleżanki z Koła. Byłam też na tyle bezczelna, że nikomu nie zdradzałam dokładnego przepisu, tłumacząc dziewczynom, że dostaną go, jak powychodzą za mąż. Dziś już mogę przyznać – ponieważ przepis dawno powędrował w świat z moimi przyjaźniami i studenckimi znajomościami– że wcale o to nie chodziło, a jedynie o to, by zupę tę kojarzyli wyłącznie ze mną. I tak się poniekąd stało. Kiedy jadę w odwiedziny do przyjaciół, do miasta mojej studenckiej młodości, jadę tam z pewnością, że pierwszą rzeczą jaką będę tam robiła, będzie gotowanie zupy meksykańskiej. Wiem też, że przez cały czas moi przyjaciele będą się kręcić po kuchni, pytać, czy długo jeszcze, pomagać mi kroić cebulę, czytać mi na głos wyjątki z Kołakowskiego, opowiadać, co się zdarzyło, kiedy mnie nie było, irytować, rozśmieszać  - czyli ogólnie rzecz biorąc, dodawać kolejne magiczne wspomnienia uwarzone przy zupie meksykańskiej – przy kotle przyjaźni.

Zupa meksykańska (przepis „klasyczny”)

1 litr wody

2 kostki rosołowe wołowe

4 duże cebule

pół kilo mielonego mięsa wieprzowego

1 puszka kukurydzy

1 puszka fasoli białej

1 puszka fasoli czerwonej

1 puszka soi albo kiełków sojowych (ja osobiście wolę kiełki)

1 łyżka ziół prowansalskich

2 łyżki majeranku

3-4 ząbki czosnku

2 małe puszki koncentratu pomidorowego

sól, pieprz

Litr wody zagotować w dużym garnku z kostkami rosołowymi. Kiedy woda się gotuje, pokroić cebulę w kostkę (nie musi być bardzo drobna) i wrzucić na patelnię na gorący olej. Kiedy cebula się zeszkli (ale nie podsmaży), a woda się zagotuje, wrzucić zeszkloną cebulę do wywaru i gotować na wolnym ogniu. Na tej samej patelni i oleju podsmażyć mięso mielone. Powinno być całe podsmażone i puścić sok. Kiedy będzie gotowe, dodać mięso razem z sokiem i olejem do gotującej się cebuli – i tutaj pojawia się na scenie rzecz niezwykle ważna: zegarek albo minutnik – i gotować na wolnym ogniu pół godziny. Otworzyć puszki i kiedy dzwonek oznajmi, że pół godziny minęło, dodać do wywaru  RAZEM Z ZALEWAMI kukurydzę, fasolę białą i czerwoną oraz kiełki sojowe. Gotować na wolnym ogniu pół godziny. Następnie dodać zioła prowansalskie, majeranek i czosnek – najlepiej zmiażdżony w wyciskarce, ale jeśli ktoś nie ma wyciskarki, może go zwyczajnie pokroić w drobną kosteczkę. Gotować na wolnym ogniu pół godziny. Dodać oba koncentraty pomidorowe, posolić, dodać pieprzu do smaku i znów pogotować na wolnym ogniu pół godziny. W trakcie całego gotowania zupę należy od czasu do czasu pomieszać. Po upływie ostatniej półgodziny wyłączamy gaz i generalnie możemy jeść. Radziłabym jednak odczekać z dwadzieścia minut, ponieważ po tak długim gotowaniu zupa jest dosłownie parząca (moi przyjaciele nigdy nie czekają i zawsze mają poparzone języki).

Bon appétit  :-)!

Licencja: Creative Commons
2 Ocena