W sposób naturalny kojarzę te owoce ze słońcem i z latem. W ogóle cytrusy przywołują mi na myśl ciepłe kraje. Afrykańskie sawanny, południowoamerykańskie plantacje, i – z powodu Gabriela Garcii Marqueza – kolumbijskie dżungle z barwnymi papugami. Pomarańcze, cytryny, banany, grejfruty, kiwi, mandarynki, mango, papaje, ananasy, limonki, arbuzy, awokado, figi, granaty, daktyle, melony, gujawy, kokosy, itd. – sama myśl o nich przenosi mnie na jakąś odległą plażę z lazurową wodą i słońcem tak jasnym, że oślepia.
Pomarańcze zaczęłam jeść późno – po długiej egzystencji jako „niejadek”. Inną rzeczą jest, że w czasach mojego dzieciństwa widywałam pomarańcze rzadko, a kiedy zaczęłam widywać je częściej – miałam już ustalone gusta, ukierunkowane ściśle na landrynki pomarańczowe (sic!) i jabłka. Przełom nastąpił kiedy miałam lat 16, choć przyznam się szczerze, nie pamiętam chwili, kiedy pierwszy raz spróbowałam tego owocu.
Niemniej, kiedy myślę o słońcu i cieple, nieodmiennie nasuwają mi się na myśl pomarańcze. Kiedy przypominam sobie lipcowe upały, od razy przypominam sobie mrożony sok pomarańczowy, który dla mnie w taka porę jest bardzo odświeżający i energetyzujący. Możliwe, że słońce i pomarańcze kojarzą mi się ze sobą ze względu na kształt i kolor, jakkolwiek banalne by to nie było. Jednak w samym smaku pomarańczy jest coś takiego, coś nieuchwytnego, a kojarzącego się z wakacjami, ciepłem, plażą, lenistwem i dobroczynnym słońcem.
Przyznam się, że pomarańcze nasuwają mi całą masę skojarzeń literackich i nie tylko. Począwszy od Juliana Tuwima „Sen złotowłosej dziewczynki” (Marek Grechuta napisał do słów tego wiersza muzykę):
(…)
Pani pyta, czy walca tańczę?
Ach, zatańczę... jak sen dziewczynki!
Mandarynki i pomarańcze,
Pomarańcze i mandarynki.
Żeby pozostać przy piosenkach, wszyscy na pewno kojarzą piosenkę Tadeusza Woźniaka „Smak i zapach pomarańczy”:
(…)
Lubię kiedy jest sobota,
Gdy po wszystkich już kłopotach.
Lubię śpiewać, lubię tańczyć,
Lubię zapach pomarańczy.
Jednak moim ukochanym „pomarańczowym” skojarzeniem jest początek wiersza Wallace’a Stevensa w tłumaczeniu Stanisława Barańczaka „Niedzielny poranek”:
Błogie wygody peniuaru, późna
Kawa i pomarańcze w słonecznym fotelu,
Zielona wolność papugi kakadu
Na dywaniku – wszystko, zmieszane, rozprasza
Świętą ciszę obrzędu odwiecznej ofiary. (…)
I właśnie z powodu tych wszystkich myśli, i tych wszystkich fantazji o słonecznych plażach, i powyższych skojarzeń literackich, poniżej podaję przepis na marokańską sałatkę z pomarańczami. Słońca pewnie jeszcze przez jakiś czas nie zobaczę. Ale sałatkę zrobię i zjem.
SAŁATKA Z POMARAŃCZY, ORZECHÓW WŁOSKICH I DAKTYLI
1 drobno poszatkowana sałata masłowa, lub krucha lodowa, lub dębolistna; można użyć mieszanki tych sałat
3 średnie pomarańcze
50 g posiekanych świeżych daktyli (jeśli można je dostać) – ja zawsze używałam suszonych
50 g posiekanych orzechów włoskich
½ łyżeczki cynamonu
Sos:
Sok z 1 cytryny
2 łyżki stołowe cukru
2 łyżki stołowe wody z kwiatu z pomarańczy lub 2 łyżki stołowe soku wyciśniętego z pomarańczy
Umieścić przygotowaną sałatę w dużej, płytkiej salaterce. Obrać pomarańcze nad miseczką, aby krople soku do niej spłynęły i usunąć wszystkie pestki. Pokroić pomarańcze na średniej grubości plastry i ułożyć je w krąg na sałacie. Dodać pokrojone orzechy włoskie i daktyle. Wszystkie składniki sosu połączyć z sokiem pomarańczowym i otrzymanym sosem polać sałatkę. Po wierzchu posypać cynamonem.
Bon appétit :-)!