Książki, jeśli opowiadają jakaś historię, opowiadają ją o ludziach. A ludzie, przez sam fakt, że są ludźmi, muszą jeść. A nawet więcej, historia wcale nie musi być o ludziach, może być o roślinach, albo zwierzętach, gdyż wszystko, co żyje, potrzebuje do egzystencji pożywienia – niezależnie od tego, czym by to pożywienie miało się okazać (swoją drogą, ciekawe, jak wyglądałaby książka kucharska np. korników?)
Najlepszym przykładem, a zarazem książką, przy której czytaniu zawsze robię się głodna, jest „Klub Pickwicka” Karola Dickensa. Przy całym sympatycznym absurdzie członków owego klubu, są oni głęboko ludzcy i doświadczają zwykłych ludzkich uczuć i potrzeb. Dickens praktycznie w każdym rozdziale wspomina o jakimś zastawionym stole, gdzie czekają smażone kurczęta, pieczenie z dzika, pasztety z gołębi, ozory, szynki, raki, łososie, wina, kufle piwa, i, oczywiście, wszechobecny grog. Będąc realistą do szpiku kości, pisarz nie ignorował potrzeb ciała i wyraźnie nie widział nic zdrożnego w suto zastawionym stole.
Aż samemu chciałby się wejść do świata książki, by biesiadować razem z postaciami literackimi. Dlatego uwielbiam książki kucharskie, które odnoszą się do konkretnych książek, albo konkretnych postaci literackich, a z sukcesu komercyjnego tego typu pozycji wnoszę, że nie jestem w tym odosobniona. „Książka kucharska Ani z Zielonego Wzgórza” Kate Macdonald, „Łasuch Literacki” Małgorzaty Musierowicz, „Książka kucharska Jane Austin” Maggie Black i Deirdre Le Faye, czy nawet wydana dla dzieci „Książka Kucharska Kaczora Donalda” – ich popularność wciąż rośnie i ciągle przybywa tego typu książek.
Możliwe, że jest to tylko kwestia moich osobistych odczuć, ale przygotowywanie potraw, o których czyta się w ulubionych książkach, stanowi przedłużenie procesu czytania i wchodzenia w dany świat literacki. Wykonywanie zwykłych czynności w kuchni, takich jak krojenie, czyszczenie, gotowanie, mieszanie, obieranie, smażenie, itp., jeśli odnosiło się do konkretnej postaci literackiej, albo konkretnej książki, albo danego pisarza, zawsze dawało mi niezwykle przyjemną iluzję uczestniczenia w książce, a jednocześnie przeniesienia i nałożenia świata książki na mój własny. Tym sposobem, będąc ciągle w moim mieście rodzinnym, we własnym mieszkaniu, w mojej ukochanej kuchni, byłam jednocześnie z Anią na Zielonym Wzgórzu, z Grekiem Zorbą na Krecie, z Tatianą na pustyni Sonora w Arizonie, z Hansem Castorpem w Davos.
Przepis, który zamieszczam poniżej pochodzi z jednej z moich ukochanych, a jednocześnie stanowiących takie cudowne połączenie literatury z gotowaniem, książek kucharskich. Odnosi się on do jednej z postaci serii książek dla dzieci o Mary Poppins, napisanej przez Pamelę Lyndon Travers, pana Perukki. Książeczki o Mary Poppins przeczytałam mając już lat 16 i od razu zachwycił mnie ten pełen poezji i magii świat. Proponuję, aby każdy sam sprawdził, gdzie zapach i smak tych ciasteczek jest w stanie go przenieść.
CIASTKA MIGDAŁOWE PANA PERUKKI
1 i ½ szklanki mąki
1/3 kostki margaryny
½ szklanki cukru pudru
2 czubate łyżeczki proszku do pieczenia
2 jajka
2-3 łyżki śmietany
50 g migdałów (pół paczki), drobno posiekanych
50 g migdałów całych, obranych ze skórki
skórka otarta z 1 cytryny
1 czubata łyżeczka cukru waniliowego
Mąkę posiekać nożem z margaryną, dodać przesiany cukier puder, proszek do pieczenia, wszystko wymieszać. Wydrążyć dołek, do którego wbić jedno całe jajko i jedno żółtko (białko zachować na potem). Dodać śmietanę, posiekane migdały, skórkę z cytryny, cukier waniliowy i wszystko razem zagnieść. Rozwałkować ciasto na grubość pół centymetra i wykrawać szklanką kółka. Ułożyć je blaszce wyłożonej folią aluminiową. Po wierzchu każdego ciastka rozsmarować odrobinę białka, posypać cukrem kryształem, nakłuć widelcem w kilku miejscach, a na środek wcisnąć jeden migdał. Piec ciastka w temperaturze 180-190°C, aż nabiorą koloru złotego i napełnią cały dom migdałowym zapachem. Zdjąć gorące z blachy i ostudzić na deseczce.
Bon appétit :-)!
Źródło:
Małgorzata Musierowicz, „Ciastka migdałowe pana Perukki”, [W tegoż:] „Całuski pani Darling”, Łódź 1995, s. 32.